XXV

79 8 0
                                    

Mój czas regeneracji i samotni skończył się wraz z dniem, w którym Ed upewnił się że nie zostałem na dłużej u Louisa, a nawet jeśli, to zdążyłbym już wrócić.
Dlatego o 14 rano obudził mnie dzwonek, którego tym razem nie obudziłem.

– Halo? – przyszykowałem się mentalnie na wszystko co może nastąpić, jeśli to w ogóle możliwe o tej godzinie.

– Podejrzewam że jesteś w chuj zćpany, dlatego chcę wiedzieć tylko czy żyjesz i jesteś w jednym kawałku.

Tak Eddie, nic mi nie jest skarbie. Dziękuję że się tak troszczysz, paaa – rozłączyłem się i opadłem z jękiem na łóżko.
Mniej więcej godzinę później, byłem gotowy do życia.

Słyszę pukanie do drzwi. Przecieram oczy i podchodzę by otworzyć, krzywiąc się od światła, wpadającego przez szybki w drzwiach.
– Ktoś tu w ogóle mieszka? – słyszę gdy przekręcam zamek.
Otwieram drzwi i po raz pierwszy od dawna kiedy cofam się w przeszłość, nie nakłuwam się na ogromną szpilę, boleśnie przebijającą moje serce. Choć i tym razem czuje pewne ukłucie.

Wszystko do mnie wraca. Urywki zdarzeń. Światła. Pojedyncze słowa.

„No proszę, proszę"
„Koty nie mówią Louis!"
„Ktoś zginie dzisiejszej nocy, przysięgam..."

– Bond. James Bond – wypowiadam szeptem, wpatrując się w niebieskie oczy i brązowe włosy z, teraz już jedynie przebijającymi się gdzieniegdzie, jasnymi pasemkami.
– Właściwie to Horan. Niall Horan. Ale ja też strasznie tęskniłem Hazza... – powiedział i zgarnął mnie do uścisku który wybił mi powietrze z płuc.

Zaprosiłem chłopaka do środka i poszedłem do kuchni zrobić nam herbaty.
Kiedy wszedłem do salonu z dwoma kubkami naparu musiałem zmrużyć lekko oczy bo Niall poodsłania wszystkie rolety, zdawałoby się, w całym domu.

– Ooo, to mój kubek! Dziękuję Harry! Dostałem go od ciebie na dzień św. Patryka... – powiedział szatyn, oglądając naczynie z każdej strony, niemal wylewając przy tym herbatę która w nim była.
Doskonale pamiętałem tamten dzień.
– Zostawiłeś go u nas w domu. Nigdy go nie zabierałeś – odparłem z uśmiechem.
– I tak prawie codziennie go używałem. Pamiętasz tą wyspę kuchenną przy której wszyscy razem zawsze siedzieliśmy wieczorami? Albo jak cisnęliśmy się na kanapie w salonie i pisaliśmy piosenki?
– Zawsze musieliśmy je przepisywać lub drukować bo kartki zazwyczaj były podarte lub zachlapane przez jedzenie i picie.
– Zupełnie nie wiem o czym mówisz... – odparł szatyn, odwracając wzrok. Wpatrywałem się w jego włosy, wciąż próbując się przyzwyczaić do ich nowego koloru.

W pewnym momencie mój wzrok zjechał na głośnik stojący na półce, pod stolikiem kawowym.
– Muzyka? – spytałem, sięgając po telefon, by połączyć się z urządzeniem.
– Puść One Direction, to mój ulubiony zespół! – chłopak niemal podskoczył na kanapie, rozlewając resztę herbaty.
– Mój też, gdzie ty byłeś całe moje życie? – zaśmiałem się włączając naszą playlistę.
– A wiesz... marnowałem się w jakimś głupim zespole...

Bańka lekkości i zabawy jakby pękła w tym momencie. Uśmiechnąłem się sztucznie i skupiłem znów na telefonie.

Ciszę wypełnił głos samego, wtedy, blondyna, a Niall zasłuchał się w melodię po chwili dodając.
– Co u ciebie Harry? Wszystko w porządku?

– Jasne. Wszystko gra.

Saw your body language and I know how you're feeling
You look like the kind of girl that's tired of speaking

– Taki niewinny... – powiedziałem z nutą rozbawienia – ... a zaskoczył świat taką piosenką – spojrzałem na chłopaka z uśmiechem.
– Teraz wszystkie moje piosenki tak wyglądają Hazza – zaśmiał się, a ja zdałem sobie sprawę jak bardzo brakowało mi jego śmiechu – Ale twoje piosenki zawsze były takie romantyczne i podnoszące na duchu. Teraz... dalej są romantyczne, ale przebija z nich... smutek? Napewno wszystko gra Harry?
– Słuchałeś moich piosenek? Nie uważasz że to... dziwne? – podniosłem głowę, trochę zaskoczony. Niall zawsze umiał wyłuskać sedno z moich tekstów, ale zupełnie zaskoczył mnie tym teraz.
Po takim czasie...

❝ уєѕтєя∂αу яαи∂єs νσυz- LARRY ❞Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz