VII

158 11 0
                                    

Kolejnego dnia byłem gotowy na serię telefonów, właściwie już od 9. Wieczorem przyszykowałem sobie lekkie ubrania, ponieważ miało być tak ciepło jak wczoraj.
Uśmiechnąłem się na wspomnienie poprzedniego dnia.

– Louis do cholery, dlaczego taki jesteś!
– Zobacz Harry! Dwie żyrafy obok siebie! – krzyknął Lou, zaginając się w pół ze śmiechu i strzelając fleszem po oczach mi i biednemu zwierzakowi.
– Przysięgam kiedy tylko dojdziemy do oceanarium, utopię cię z fokami – burknąłem i złapałem chłopaka za rękę, ciągnąc go dalej przez wybrukowane alejki. Odwróciłem się jeszcze by spojrzeć na szatyna, wciąż rechoczącego pod nosem ze swojego słabego żartu, a jego malutki nosek marszczył się od tego jak szeroko się uśmiechał. Żałowałem że nie mogę dostrzec uroczych zmarszczek wokół niebieskich oczu, skrytych za przyciemnianymi okularami.

– Dlaczego z fokami? Bo taka ze mnie foczka? – Louis zaczął parodiować chód modelek, kręcąc przy tym swoją nieprzyzwoicie dużą dupą i potknął się o wystającą kostkę, padając na ziemię i zwijając się ze śmiechu, ciągnąc mnie przy okazji za sobą, wprost na zimny kamień.

W rezultacie oboje leżeliśmy na usłanej słomą z wybiegów i porzuconymi pudełkami po lodach i chipsach, ziemi zwijając się ze śmiechu, po okropnych żartach Louisa, nabijając się z mijających nas ludzi, rzucających nam spojrzenia pełne współczucia lub odrazy.

Umyłem się i ubrałem, ale niepościelone łóżko było zbyt kuszące.
W końcu będę tylko leżał.
I szczerze powiedziawszy tylko bym leżał, ponieważ kiedy tylko rzuciłem się na rozgrzaną, wpadającym przez okno słońcem, pościel, zadzwonił Lou.

– Gdzie wybieramy się dzisiaj? – spytałem łapiąc go od tyłu za ramiona i odbijając się od ziemi, na co otrzymałem szczery i głośny śmiech szatyna.
– A kto powiedział że w ogóle zasłużyłeś żeby gdzieś cię zabrać? Byłeś wczoraj okropny.
– Ja? – spytałem przesadnie oburzonym głosem, obejmując go za szyję, w odpowiedzi na to, jak chłopak złapał mnie w talii, idąc w bliżej nieznanym mi kierunku – To ty się ze mnie nabijałeś cały dzień!

– Oj Harrey, Harrey... i tak mnie kochasz.
Spuściłem głowę, ukrywając uśmiech jaki bez pytania wpłynął na moją twarz.
Nie odpowiedziałem, ale szatyn już nie pytał.

↝♫♪༞♫♪↜

Zajadaliśmy się właśnie obrzydliwie słodką, przeogromną watą cukrową, kiedy telefon Louisa zabrzęczał.
Chłopak wyciągnął go z kieszeni sprawdzając wiadomość, a ja usłyszałem dźwięk robionego zdjęcia gdzieś z boku i piski jakichś dziewczyn, na które Lou zupełnie nie zwrócił uwagi.

Przewróciłem oczami i oderwałem kolejny kawałek waty. Lou uśmiechnął się do telefonu i włączył aparat, przysuwając się do mnie.
– Do kogo to? – spytałem uśmiechającego się do obiektywu Louisa.
– Do Eleanor.
Zakrztusiłem się moją watą.
– Do naszej Eleanor?
W odpowiedzi szatyn pokiwał niepewnie głową i spojrzał się na mnie dziwnie, a ja tylko złapałem Lou za ramiona, przysuwając się bliżej i cmoknąłem go w zupełnie czerwony policzek, patrząc w obiektyw.

Szatyn zrobił zdjęcie i jeszcze chwilę stał po prostu wpatrując się w nie, a jego palec dosłownie zawisnął nad przyciskiem „wyślij".
– No co jest? Nie wahaj się – powiedziałem, przyciskając jego palec do ekranu. Zdjęcie ponownie pojawiło się na wyświetlaczu, a mi zrobiło się przyjemnie ciepło, kiedy mogłem je znów oglądać.
Spojrzałem na Louisa, który z rozdziawionymi ustami wpatrywał się w ekran i zupełnie nie myśląc nachyliłem się ponownie do szatyna i cmoknąłem go w policzek.
Jakaś starsza pani wypuściła wiązankę przekleństw, kiedy tylko nas minęła.

❝ уєѕтєя∂αу яαи∂єs νσυz- LARRY ❞Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz