▹ Rozdział 21

22.9K 1.1K 144
                                    

Czasem przychodzą dni, w których demony z przeszłości decydują się trochę zabawić i dopadają mnie w chwilach, gdy nie mogę się przed nimi bronić. Kiedy robi się ciemno myśli są moim najbardziej bezlitosnym przeciwnikiem, dlatego tak bardzo nienawidzę wieczorów. Pod naciskiem wspomnień jestem w stanie jedynie leżeć nieruchomo, zdrętwiała z przerażenia i choć bardzo chcę krzyknąć do taty, by powiedzieć mu że go potrzebuje nie jestem w stanie nawet otworzyć ust. Czuje się jak zwykła, szmaciana lalka, która w świecie żywych nie ma prawa bytu. Mogę tylko gapić się w sufit i spychać obraz martwej matki w głąb umysłu, ale nie ważne jak bardzo się staram jej puste, szklane oczy zawsze powracają, sprawiając, że łzy cisną mi się do oczu. Takie noce są naprawdę  koszmarne, bo dopada mnie wtedy przekonanie, że nigdy nie zaznam spokoju i mawet jeśli w przyszłości wyjadę z dala od tego miejsca nie ma szans na ucieczkę od wspomnień. Ta świadomość z dnia na dzień coraz bardziej mnie przeraża, bo nie chce żyć w ciągłym strachu, ciągle szukając kryjówki przed własną przeszłością.

Na zewnątrz wiatr porusza gałęziami, a ja desperacko zaciskam dłonie na prześcieradle, widząc na suficie złowrogi cień drzewa, którego konary, próbują zagarnąć przestrzeń mojego pokoju. W chwilach napadu paniki nie pozostaje mi nic innego, niż modlić się i wyczekiwać rana. Pamiętam, że jako dziecko zawsze zastanawiałam się jak to możliwe, że noc zazwyczaj wydaje się o wiele krótsza od dnia, ale teraz mój problem jest zupełnie odwrotny, bo właśnie w ciemności czas dłuży się, jakby w nieskończoność. Oczy szczypią mnie ze zmęczenia, ale mimo to nie pozwalam sobie na to, by je zamknąć, bo mam wrażenie, że gdybym to zrobiła obrazy byłyby tak wyraźne, że mogłabym zwariować. Kiedy wreszcie pierwsze promienie słońca wpadają do pokoju czuje, że wraz z nowym dniem powraca mi czucie w kończynach i roztrzęsiona podnoszę się, by usiąść na krawędzi łóżka. Przez pierwsze minuty po prostu siedzę z głową ukrytą w dłoniach i rozmyślam nad tym co zrobić by noce nie były dla mnie tak okrutne, a kiedy nie znajduje żadnego rozwiązania podnoszę głowę i ogarniam wzrokiem mój pokój. 

Po raz pierwszy irytuje mnie to, jak staranie wszystko jest tu poukładane. Figurki na półkach stoją prosto, w niemal  idealnie wymierzonych odstępach między sobą, a na podłodze nie ma ani jednego papierka. To tak, jakbym chciała udowodnić sobie samej, że bałagan jaki mam w głowie nie musi odzwierciedlać porządku reszty mojego życia, ale to totalne kłamstwo, na które nie powinnam już sobie pozwalać. Czuje, że zeświruje tu jeśli się stąd szybko nie wydostanę. Myje się i ubieram, a kiedy wychodzę z łazienki zamykam oczy i na szybko rozważam wszystkie "za" i "przeciw" wymknięciu się z domu. Ustalam, że jeśli uda mi się wyjść tylnymi drzwiami i obejść ochroniarzy, którzy pewnie jeszcze sami drzemią w samochodach to nikt nie zauważy mojego zniknięcia przez około półtorej godziny, to znaczy do czasu, kiedy normalni ludzie wstają z łóżka w dni wolne. Nie myślcie, że dobrowolnie się  narażam, ja po prostu nie sądzę, żeby Jackson czaił się na każdym moim kroku, bo ktoś z policja już dawno by go wytropiła, myślę raczej, że ukrywa się gdzieś daleko w odosobnionym miejscu, żeby przeczekać najgorsze chwile i wyjść, kiedy sprawa jego zniknięcia ucichnie.

Sięgam po swoją torbę i wyciągam z niej książki i inne rzeczy, zostawiając tylko gaz pieprzowy, w który niedawno zaopatrzył mnie tata. Pakuje jeszcze książkę, iPoda i dla poczucia bezpieczeństwa mały, podręczny - ale ostry jak cholera - scyzoryk. Czuje się, jakbym wychodząc na wbrew pozorom zwykły, poranny spacer robiła coś czego nie powinnam, ale po prostu chce się poczuć normalnie. Zakładam torbę na ramię i schodzę po schodach w samych skarpetkach, trzymając trampki w dłoni, by nie robić hałasu. Dopiero w salonie ubieram buty i chicho wymykam się przez tylne drzwi. Teoretycznie przy nich też powinien stać ktoś z policji, ale tata wyjaśnił funkcjonariuszom, że można przez wyjść, ale bez klucza nie da się wejść, więc dali sobie spokój. Słońce świeci dzisiaj naprawdę mocno i choć jest dopiero szósta rano jest tak ciepło, że można darować sobie kurtkę, co trochę poprawia mi humor. Dopiero po kilkunastu minutach bezmyślnej wędrówki zdaje sobie sprawę z tego do jakiego miejsca niosą mnie nogi i jęcze w myślach, zatrzymując się w pół kroku. Nasze miejsce. 

Get You // Niall Horan ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz