III

534 69 2
                                    

Przez wiele lat nie pojmował taktyk stosowanych przez ojca. Posłusznie podążał za nim, nie podając w wątpliwość jego czynów oraz słów — i może w tym właśnie tkwił ostatni gwóźdź do trumny.

Czytał wskazane książki, pokornie przeglądał gazety i słuchał kazań, które wnikały w młody umysł jak nóż w masło. Największy wpływ miały jednak lekcje.

Nikt w arystokracji nie dziwił się, gdy rodzice przed pójściem dziecka do Hogwartu zatrudniali guwernantkę lub posyłali na drogie kursy, mające na celu wprowadzenie młodych na właściwy tor. I to od rodzica zależało, który nim był.

Draconowi trafiła się panna Seymour — szara suknia, garbaty nos, zaciśnięte usta. Mówiła z kontynentalnym akcentem i wyglądała, jakby spędziła całe lata na słońcu. Jej twarz była ogorzała i Draco podczas lekcji często wyobrażał sobie, że musiała kiedyś pracować na polu, chociaż zdobyte wykształcenie ani trochę na to nie wskazywało. Rzadko kiedy odzywała się, jeśli nie było to związane bezpośrednio z tematem zajęć. Nie miało to jednak znaczenia. Z łatwością przyswajała słowa Lucjusza, dzieliła z nim podobne wartości i stosowała wskazówki co do przekazywania odpowiedniej wiedzy Draconowi.

Była surowa i chłodna. Wymagająca. Wiecznie zmęczona.

A Draco miał jej dość.

Nie znosił narzucanych sztywnych zasad, jej mdlącego zapachu nafty i pytań, które zadawała i oczekiwała zawsze odpowiedzi, a których on nie rozumiał. Był znużony słuchaniem o czystej krwi i czasami nie pojmował, o co wszystkim chodzi, ale bał się gniewu ojca. Dlatego kiwał głową, posłusznie wypełniał polecenia i próbował być synem, którego nie trzeba się wstydzić.

Czasami myślał o buncie — chociaż wtedy tak by tego nie nazwał. Nie wiedział jednak, co miało wydarzyć się po nim i właśnie to powstrzymywało go od sprzeciwu. Rozważał wiele zakończeń, ale żadne nie było warte ryzyka. Wolał ugryźć się w język i podążać bezmyślnie za ojcem, ponieważ analiza jedynie sprawiała, że stawał się pochmurny. I rozczarowany. Własnym postępowaniem i rodzicami.

W pewnym momencie nie potrafił już odróżnić swojego toku myśli od ścieżki, sumiennie wydeptywanej przez ojca i pannę Seymour. Zaczynał tracić głos. I nie miał pojęcia, co z tym zrobić.

Gdy patrzył na matkę, która już dawno przestała próbować odzyskać własną barwę, jednocześnie panikował, by nie stać się nią i drżał, posłusznie spijając kolejne łyki trucizny.

Był taki słaby.

Nie wiedział, czy bardziej winił siebie czy swojego ojca.

Czy może jedną i tę samą osobę.

Dusza grzeszna ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz