"Body Electric" to jedna z najbardziej mrocznych oraz intrygujących utworów w repertuarze Lany Del Rey. Jeśli chodzi o te jej piosenki, które ostatecznie znalazły się na albumach, bardzo możliwe, że "Body Electric" jest najdziwniejsze. Tytuł piosenki to nawiązanie do bardzo natchnionego wiersza Walta Whitmana - "I Śpiewają Elektryczne Ciało", które stanowi odę do własnej cielesności oraz człowieczeństwa jako takiego. Oprócz tego, warstwa muzyczna utworu brzmi bardzo ciężko, przytłaczająco, a głos Del Rey zdaje się być mętny, na granicy omdlenia. Klimat "Body Electric" to dla mnie senny koszmar, wizje rodem z "Miasteczka Twin Peaks" (w którym tytułowa elektryczność odgrywa zresztą bardzo ważną rolę), okultystyczny rytuał lub piekielne harce na wzór tych antycznych. "Body Electric" to także jeden z najbardziej osobistych utworów, w którym Lana zabiera nas na podróż do najmroczniejszych zakamarków jej duszy.
"Elvis is my daddy
Marilyn's my mother
Jesus is my bestest friend
We don't need nobody
'Cause we got each other
Or at least I pretend"
Del Rey oddaje hołd swoim największym idolom - Elvisowi Presleyowi, Marilyn Monroe i Jezusowi. W pewien sposób oddaje także hołd Ameryce, której są symbolami. Jej słowa można jednak odebrać dosłownie, ponieważ jak sama wyznała w liście, który napisała do fanów przed premierą filmu "Tropico": "Większość moich przyjaciół nie żyje - i większości z nich nawet nie poznałam. Swoje prywatne życie prowadzę skromnie i chociaż mam możliwość życia w taki sposób, w jaki tylko zapragnę, wybrałam ogrzewanie się w blasku legend ludzi, o których tylko słyszałam. Dla mnie są oni tak samo realni jak wszyscy ci ludzie, którzy siedzą tutaj dziś na sali kinowej. Nauczyłam się od Charlesa Haanela, iż poprzez eksperymenty z wyobraźnią, które mają na celu regularne pielęgnowanie pamięci o wybranych przez siebie postaciach historycznych, i poprzez konsultowanie się z nimi tak jakby byli prawdziwi, ostatecznie możesz otrzymać od nich wsparcie, zupełnie tak jakby tutaj byli. To prawda. To dziwny sposób na życie - ale magiczny". Lana przyznaje nam się więc, że ma w swojej głowie świat, w którym przyjaźni się i ma bliskie relacje ze swoimi zmarłymi idolami. Rozmawia z nimi, opiera się na nich, traktuje jak przyjaciół. Wiem, że brzmi to dziwnie, ale jestem jedynaczką bez żadnego kuzynostwa. Od zawsze uciekałam w inne światy - czy były to książki, filmy, bajki, powieści historyczne czy też swoje własne, wymyślone przez siebie historyjki. Dzięki temu udało mi się "przeżyć" dziesiątki żyć i doświadczyć (dzięki wyobraźni) tysięcy różnych ciekawych przygód. Dlatego właśnie utwór "Body Electric" znaczy dla mnie bardzo wiele w dyskografii Lany. Gdy usłyszałam go po raz pierwszy od razu wiedziałam, że znalazłam w Del Rey bratnią duszę. Ona sama w pierwszej zwrotce piosenki dodaje jeszcze: "Nikogo więcej nie potrzebujemy, ponieważ mamy siebie. Albo przynajmniej udaję, że tak jest". Brzmi to wszystko bardzo przygnębiająco i smutno, niemalże graniczy z szaleństwem - Lana woli spędzać czas z postaciami "ze swojej głowy" niż z prawdziwymi znajomymi, a może nawet nie ma prawdziwych znajomych. Udaje jednak, że taki styl życia jej odpowiada. Cóż, nie mnie oceniać, bo bardzo często bywam w podobnej sytuacji."We get down every Friday night
Dancing and grinding in the pale moonlight
Grand Ole Opry
We're feeling alright
Mary prays the rosary for my broken mind"
Lana z "Body Electric" nie chodzi na imprezy do klubów. Ona zostaje w domu i wyprawia własne przyjęcie z ludźmi ze swoich wizji. Nie jest to byle jaka zabawa - tańce oraz "ocieranie się", które kojarzy się jednoznacznie, podczas gdy nad nimi świeci jasno blady księżyc, przypomina swego rodzaju okultystyczny rytuał, wiedźmy na Łysej Górze itp. Na myśl przychodzi mi także cytat z "Batmana" (1989): "Have you ever danced with the devil in the pale moonlight?". Pytanie to zadaje Joker, a więc uosobienie szaleństwa. Natomiast "diabłem" w naszym utworze mogą być właśnie postacie, z którymi Lana spędza czas - w końcu są to osoby martwe, z tragicznymi życiorysami, powracające do życia w postaci wizji czy mar sennych... Kojarzą się więc z wszystkim tym co diabelskie. Del Rey udaje, że są na Grand Ole Opry, czyli tradycyjnej imprezie country, na której każdy artysta tego gatunku marzy, żeby wystąpić. Występował tam właśnie między innymi Elvis Presley. Grand Ole Opry to wydarzenie na wskroś amerykańskie, a więc Lana znów odwołuje się do swojej ojczyzny, ale tym razem do bardziej ludowego, folkowego jej aspektu. Sposób w jaki opowiada o swoich dziwacznych, wymyślonych przygodach, brzmi jak wyznanie osoby, która już dawno zatraciła poczucie granicy pomiędzy snem a jawą. Dlatego właśnie Maryja odmawia różaniec za jej chorą głowę. Lana jest w końcu osobą wierzącą i polega na wsparciu "z góry".
CZYTASZ
Studium Albumu: Lana Del Rey - Paradise
PoetryAnaliza, interpretacje utworów i teledysków oraz przemyślenia na temat albumu ''Paradise'' Lany Del Rey. Fanką Lany jestem od końca 2011 roku. Jest dla mnie niezwykle ważną artystką, gdyż zaszczepiła we mnie miłość do muzyki, literatury, sztuki, fi...