Rozdział 11

17 4 0
                                    

Stał jak zwykle, na baczność. Z daleka widział Króla i Sin-Jae, siedzących razem przy kolacji i popijających alkohol. Patrolował całą okoliccę, zza swoich ciemnych okularów, chcąc być pewnym, że tej dwójce nic nie grozi. Westchnął w duchu. To już jutro. Za 24 godziny nie będzie już pamiętał o mężczyźnie, który akurat uśmiechał się pod nosem i popijał piwo, nie przejmując się w ogóle rangą osoby naprzeciwko niego.

Kiedy Sin-Jae wstał, Yeong kiwnął głową do Ho-Pila, który przez te dwa dni miał zajmować się pilnowaniem króla i ruszył za Kangiem. Przez chwilę szli koło siebie w ciszy, zanim detektyw przerwał ją, zatrzymując się i patrząc na Kapitana.

- Znasz plan Gona, prawda?

Kiwnięcie głową.

- Wiesz, że planuje skupić się na zabiciu Lee Lima, a nie uratuwaniu samego siebie?

Ponowne kiwnięcie głową. Jednak tym razem Sin-Jae zauważył zmianę w jego spojrzeniu, jakby determinacje...?

I wtedy wszystkie klocki wskoczyły na swoje miejsce, pozbawiając mężczyznę tchu na parę sekund.

- Zamierzasz iść z nim.

To już nie było pytanie, ale Yeong i tak kiwnął głową ze swego rodzaju poczuciem winy w oczach, jednak Kang widział, że determinacja nie zniknęła. Westchnął, wkurzony i przeczesał dłonią włosy z tyłu głowy.

- Będziesz go chronił, prawda? I młodego i obecnego Króla. Kurwa, Jo Yeong, to samobójstwo! - krzyknął , ciągnąc się lekko za włosy w geście flustracji i niedowierzania w głupotę i lojalność mężczyzny przed nim. Kapitan patrzył na niego smutnymi oczami, nie wiedząc, czy powinien podejść, przytulić go, wyjaśnić wszystko... Milczał tylko, czekając na resztę wybuchu mężczyzny przed nim. Sin-Jae natomiast parsknął zimnym śmiechem i mrugnął parę razy, starając się odgonić niechciane łzy. Kiwnął głową.

- No dobrze. W taim razie zróbmy to. - mruknął i skierował się w stronę komnaty, która została mu przydzielona na czas pobytu w Królestwie Korei, zostawiając Yeonga z mnóstwem niechcianych myśli.

Sin-Jae siedział na łózku, starając się uspokoić . Łokcie oparł na kolanach, a twarz schował w dłoniach, przeczesując co chwila włosych. Miał nadzieję, że to go uspokoi, tak jak wtedy, kiedy Yeong przytulił go i głaskał po włosach.

Dźwięk otwieranych drzwi sparwił, że podniósł głowę. Jo stał w drzwiach, jakby niepewny, czy powinien wejść. Po chwili jednak zebrał w sobie pokłady odwagi zasunął za sobą drzwi, zdejmując marynarkę i kładąc ją równiutko na oparciu krzesła. Podwnął rękawy, siadając obok drugiego mężczyzny. Siedzieli blisko siebie, jednak nie dotykali się – nie potrzebowali tego. Po prostu zaczeli rozmawiać tak, jakby mieli przed sobą wieczność na spędzenie razem czasu. Tak, jakby nic strasznego nie czekało ich jutro, jakby wszystko było w porządko. Nad ranem zesnęli oboje, leżąc wpoprzek łózka tak, jak siedzieli. I chociaż rano ich plecy i kark wołały o pomstę do nieba, obaj obudzili się z uśmiechem.


Chwilę zastanawiałam się, czy nie rozwinąć tej sceny bardziej romantycznie, ale tak jak pisałam - nie pasuje mi to do nich. Więc zostawiłam to tak jak jest, mam nadzieję, że się podoba.

The King: Eternal MonarchOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz