life is never only sweet

778 79 30
                                    

Mimo usilnych prób, zagryzania zębów i dragów krążących w żyłach nie mógł powstrzymać cichego syknięcia, gdy głowa Hawksa zmieniła pozycję i mocniej naparła na fioletowe, zmarszczone blizny. Dotyk był bolesny - czy to ludzki, czy jedynie materiału. Po latach nie umiał sobie wyobrazić czynności, ba!, egzystencji niezwiązanej z bólem. Ból był częścią jego, stał się naturalny jak oddychanie, a dzięki drobnej pomocy białych proszków i kolorowych tabletek utrzymywał go na poziomie znośnym, o ile nie dokładał sobie dodatkowych bodźców drażniących. Zupełnie jak w tym momencie.

Hawks znów poruszył głową, ale tym razem nie przycisnął jej mocniej, tylko odsunął się i pociągnął nosem. Wyglądał koszmarnie. Oczy miał czerwone i podpuchnięte od płaczu, wciąż rozbiegane i jakby przestraszone, policzki mokre, nos zasmarkany. Włosy dziwnie mu odstawały z jednej strony, z drugiej były przyklapnięte. Gdyby zobaczył go któryś z tych nadętych stylistów czy makijażystów, z pewnością dostałby zawału. Dabi prychnął na to wyobrażenie. Ludzie zdecydowanie zbyt wiele uwagi przywiązywali do wyglądu.

Mimo że nie chciał, żeby Hawks płakał (było to irytujące i mokre, no i mógł zasmarkać mu płaszcz, a bardzo lubił ten płaszcz), podobał mu się taki... nieidealny. Wyglądał ludzko. Może nawet za bardzo ludzko.

Przez ostatni miesiąc obiecywał sobie, że mu nie wybaczy i opierając się o rozlatującą się powoli ścianę, twardo obstawał przy tym postanowieniu. Gniew i żal, rozpalony na nowo i skrupulatnie podtrzymywany przez wspomnienie piekącego policzka, kipiał w nim biały i palący. Chciał to załatwić szybko, jednak kiedy Hawks stanął w drzwiach, poczuł, jak część gniewu stygnie, zalana dziwaczną ulgą. Uświadomił sobie, że tęsknił i wcale mu się to nie podobało. Przywiązanie czyniło go słabym, podatniejszym na atak.

Hawks znów pociągnął nosem i poluźnił uścisk. Już nie obejmował Dabiego, jednak stał blisko.

Dabi nie wiedział, co zrobić z rękami, więc schował je do kieszeni. W jednej z nich leżała wymięta paczka chesterfieldów. Przez chwilę wahał się, czy wyciąganie ich jest dobrym pomysłem, ale, jako że nie wpadł na żaden inny, wyciągnął papierosy i zaproponował Hawksowi.

Blondyn wydawał się zaskoczony, ale przyjął skręta z nieśmiałym uśmiechem.

Dabi poklepał się po kieszeniach. Zapomniał zapalniczki.

- Cholera - zaklął pod nosem.

- Co się stało? - zapytał Hawks. Brzmiał ochryple.

- Zapalniczka.

- Um, ta zapalniczka?

Dabi spojrzał na Hawksa jak na idiotę, po czym się zreflektował. No tak, zostawił swoją starą zapalniczkę jeszcze w magazynie. Co prawda potem kupił nową, ale... Chyba rzucił nią w Togę, gdy była wybitnie irytująca. Nie spodziewał się, że Hawks zachował tę starą i na dodatek nosił przy sobie.

- Aha - mruknął i, biorąc ją do ręki, odpalił końcówkę papierosa. Hawks zapalił swojego i obaj zaciągnęli się duszącym, szarym dymem.

Dwie smużki leniwie wznosiły się pod sufit, kręciły chwilę w dziwacznych splotach, a potem rozpływały. Hawks zakaszlał i znów się zaciągnął. Dabi zaśmiał się cicho. Hawks zmarszczył nos.

- No co? Nie każdy pali jak smok.

Nie miał ochoty go korygować. Zresztą, ostatnio faktycznie więcej palił. Dużo stresu, mało sposobów na odreagowanie. Towarzystwo tych pojebów też nie pomagało.

- Ciesz się, że nie porywam księżniczek i nie zjadam rycerzy.

- Prędzej byś porywał rycerzy i zjadał księżniczki.

- Hm, w sumie - zgodził się po chwili zastanowienia. - W tych puszkach kiepsko by się piekli.

Hawks zachichotał i znów zakaszlał. Do jego oczu powróciły normalne iskierki. Zamilkli, wpatrując się w jakieś punkty w obłażącej z farby ścianie.

Nie musieli rozmawiać. Nie nawykli zbyt wiele mówić, szczególnie nie o sprawach związanych z nimi samymi, a nie Ligą lub Radą, więc nie wiedzieli nawet jakie tematy bezpiecznie poruszyć. Musieli być ostrożni, wciąż przecież stali po przeciwnych stronach barykady, mimo że dzielił ich niecały metr, a czasami, może zbyt często, mniej niż ubrania.

...

Tej nocy Dabi nie spał, a Hawks nie spał obok niego. Leżeli na ciemnym, pełnym anten dachu wieżowca, przykryci czarnym płaszczem, wtuleni w siebie i lekko drżący z nocnego chłodu. Wiał zimny, przenikliwy wiatr, a i wieczór do najcieplejszych nie należał. W dole rozpościerało się morze świateł i hałasu, lecz oni byli ponad z dala od wszystkiego i wszystkich.

Całowali się bez pośpiechu, długo i powoli. Było zbyt zimno i wysoko na cokolwiek innego, ale dzielenie oddechów w zupełności im wystarczyło. Dabi wciąż czuł bolesny nacisk w miejscach, gdzie wtulał się w niego wcześniej Hawks. Krew tętniła mu głucho w uszach, przyjemne dreszcze przechodziły wzdłuż kręgosłupa. Wczepił palce w jasne, miękkie włosy i pociągnął. Hawks odchylił głowę z gardłowym pomrukiem. Pod wargami Dabi czuł, jak tętno blondyna wzrosło.

- Mmm - mruknął Hawks. - Tylko bez malinek, bo Bakugou mnie zabije.

- Bakugou? - zdziwił się Dabi. - Ten wściekły dzieciak?

- Nie, jego matka. Szyje ubrania. Jutro mam sesję i jeśli znowu przyjdę z malinkami, chyba mnie zabije. - Dabi parsknął. - No co? Jest naprawdę straszna, kiedy się wkurzy.

Zagdakał, a Hawks pacnął go w ramię.

- Przestań. I bez malinek.

- Nawet takich małych? - droczył się brunet.

- Tak.

- Ech, no dobra, kurczaku - powiedział i wrócił do całowania chłodnej od wiatru skóry.

Hawks znów go pacnął, ale jakoś tak bez przekonania.

Nie pamiętał, kiedy ostatnio tyle się śmiał, właściwie może nie tyle śmiał, ile robił coś bardzo zbliżonego, i to z prawdziwego rozbawienia. Przy Shigarakim, Todze czy Mr. Compressie nie żartował. Głównie dlatego, że byli irytujący i nie miał ochoty z nimi rozmawiać. Tolerował ich obecność, ponieważ byli mu potrzebni, ale gdyby widział inną możliwość, zapewne osobiście zepchnąłby ich z bardzo wysokiego i bardzo stromego urwiska. A przy Hawksie... To przychodziło naturalnie jak oddychanie, jak ból. Jak za dawnych czasów, gdy starał się rozbawić Fuyumi i Natsuo, gdy starał się, by mama uśmiechnęła się chociaż odrobinę.

Oderwał się od szyi Hawksa, by spojrzeć w jego duże, przypominające bursztyn oczy, w których nocna panorama miasta odbijała się milionami odblasków. Hawks spojrzał na niego spod półprzymkniętych powiek i przygryzł dolną wargę. Wyglądał jak anioł. Roztrzepane włosy układały się na kształt aureoli, policzki miał zarumienione, oczy lśniące od odległych świateł.

Daleko w dole, na ziemi czekały na nich problemy, jednak tutaj i teraz byli wolni, pijani wolnością.

Dabi nachylił się i zwilżył wargi.

- Mogę? - zapytał, mimo że nie więcej niż minutę wcześniej przerwali pocałunek.

Policzki Hawksa przybrały ciemniejszy odcień czerwieni. Skinął głową.

Nim ostatecznie się od siebie oderwali, różowa łuna spowiła horyzont.

i tak oto, jakimś cudem, napisałam rozdział 8 mojego planowo one shota. cóż... życie. jak już raz narzekałam, perspektywa dabiego jest dla mnie z jakiegoś powodu trudna. sama nwm czemu, ale mam wrażenie, że nie umiem w 100% uchwycić jego charakteru... ale może to tylko wrażenie. no a propos wrażeń: co myślicie? jak wam się podobał rozdział?

Sweetest poison |ᴅᴀʙɪʜᴀᴡᴋs|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz