☆11☆

19 4 0
                                    

-Zakładam, że nie jadłeś jeszcze śniadania. - zagaiłam schodząc z chłopakiem po schodach.

-Ee, nie, jeszcze nie.
-A więc proponuję tosty, tosty są zawsze dobre nie śniadanie.
-A więc wyjmę nutelkę i kakao.
-A masz banany?
-Co? Tak, chyba, chwila.

Po chwili wyciągnął spod jabłek i pomarańczy kiść idealnie żółtych bananów.

-Pokroisz jeden w plasterki?
-Co ty chcesz zrobić?
-Zobaczysz. Tylko potrzebuje jeszcze patelnię. I szklankę cukru.

Ewidentnie nie wiedział o co mi chodzi a wiem, że karmelizowane banany z czekoladą poprawią mu humor. Wysypałam na nagrzaną patelnię cukier i zrobiłam karmel, po czym dodałam banany. W tym czasie chłopak zrobił już cały talerz tostów które wręcz prosiły o zjedzenie ich. Obok dwóch talerzy ułożonych na wyspie kuchennej postawił dwa duże kubki kakaa.

Gotowe banany wyłożyłam na miseczkę. Posmarowałam tosta czekoladą i ułożyłam na nim trochę owoców, w ślad za mną poszedł brunet.

-A e o fysze.
-Cieszę się, że ci smakuje.- uśmiechnęłam się do chłopaka na co odwdzięczył mi się tym samym. - Poprawiłam ci choć trochę humorek? - zadałam niepewnie pytanie odgarniając kosmyk włosów z czoła chłopaka.
-Poprawiła byś mi humor idąc ze mną na randkę. W tej sytuacji jest to prawie randka, więc trochę tak. Tak w dwudziestu procentach. Masz szczęście, bo te banany z czekoladą nadrabiają kolejne pięćdziesiąt procent.
-A co z pozostałymi trzydziestoma?
-Same się z czasem odnajdą.
-Okej.
-Okej.

Uśmiechnęłam się, że podłapał motyw "Gwiazd". Możliwie, że nieświadomie, mimo to, sprawiło mi to radość.

-Szczerzysz się do mnie jak Hazel do telefonu. Każdy używa zwrotu "okej", wiesz o tym?
-Ogladałeś "Gwiazd naszych wina".
-Nie, wcale. Jestem męski. Jedynie X-Men i Jackie Chan.

Uniosłam brew bo dobrze wiem, że mamy podobny gust co do filmów.

-No dobra, nie oglądałem tych filmów. Chociaż X-Men'a tak, ale tylko dwie pierwsze części. Wolę Avengers.
-"Pięć kroków od siebie"?
-Tak.
-"Każdego dnia".
-No, z siostrą.
-Masz siostrę?
-A zasadzie dwie. Ale jedna ma już męża i dziecko, wyprowadziła się.
-A druga.
-Um, ona studiuje, we Francji, więc przyjeżdża tylko kiedy jest to konieczne. Mam na myśli czujesz urodziny czy święta. No i jak ma wolne od zajęć na dłużej.
-Jak się nazywają?
-Felicite i Lottie.
-Ładnie.
-Tak, mama wybierała.
-A tata?

Wiem, że to dla niego ciężki temat, bo zawsze ucina rozmowę. Dlatego staram się nie drążyć, i wiem, że jest to nieeleganckie, ale chcę choć trochę go zrozumieć. Nie jest zbyt otwarty mimo, że sprawia takie wrażenie.

-Jest tchórzem. Odszedł gdy się urodziłem, w zasadzie już wcześniej. Zostawił mnie, mamę i siostry gdy go potrzebowały. Jest moim ojcem więc nie jestem w stanie go nienawidzić, ale nie szanuję go jako człowieka. Źle to zabrzmiało, po prostu nie jestem w stanie zaakceptować jego decyzji. Normalny człowiek tak nie postępuje. Moja matka musiała pracować w czterech miejscach, żeby nas utrzymać. Gdyby nie facet którego później poznała, prawdopodobnie nie wytrzymałaby psychicznie.

Chłopak uśmiechnął się lekko po czym wrócił do jedzenia. Gdy skończyliśmy, włożyliśmy naczynia do zmywarki i postanowiliśmy pójść na spacer.

Brunet był ewidentnie bardziej rozluźniony, choć ciągle sprawdzał telefon. Okazało się, że nic poza stłuczoną szybką ochronną się nie stało, po prostu się rozładował.

Spacerowaliśmy z pół godziny, po czym ruszyliśmy w stronę domu.

-Przepraszam, że się martwiłaś. Po prostu sprawy rodzinne… nic...nic się nie dzieje.

Dzieje. Widzę to. Po prostu powiedz.

-Okej.
-Okej.

Dzielnica w której mieszka Louis jest jedną z najlepszych. Jest tu przystanek metra, dodatkowo taki, z którego da się dostać praktycznie w każdym zakątek Londynu bez przesiadek, piękny, mały park i klimatyczne domy. Klimatyczne wręcz do bólu, idealnie angielskie, z lekko czerwonawej cegły, z kwiatami przy malutkich werandach i w okach.

Wnętrze domu mojego przyjaciela było równie przytulne. W ciepłych kolorach, z kwiatami czy filiżankami w kwiatki. Po prostu przytulnie, ciepło. Powtarzam się. Gdy stanęliśmy przy drzwiach frontowych chłopak włożył klucz w zamek, lecz drzwi okazały się otwarte. Spojrzeliśmy po sobie zdezorientowani, po czym chłopak powiedział:

-Stań za mną, okej?
-Okej.

Weszliśmy powoli do przedpokoju połączonego z salonem i kuchnią, i zaciągnęliśmy buty. Może to było kretyńskie z naszej strony, ale gdy zobaczyłam, że brunet ściąga buty, sama powtórzyłam czynność.

Ustawiłam moje botki koło eleganckich, czarnych lakierowanych kozaków, które były zdecydowanie za drogie jak na moje standardy. Nie kojarzę, by były tu gdy wychodziliśmy, a tym bardziej nie kojarzę beżowego płaszcza, który wisiał na wieszaku.

Gdy weszliśmy w głąb pomieszczenia zobaczyliśmy dziewczynę siedzącą na kanapie.

Zobaczyłam chyba najładniejszą dziewczynę jaką kiedykolwiek widziałam. Brązowe włosy i jasne oczy, zgrabna, i to bardzo. Po prostu śliczna. Ona sama skupiła na nas wzrok spojrzałam przelotnie w jej zaczerwienione oczy, gdy ona poderwała się z miejsca i podbiegła do bruneta mocno go przytulając. Nie wiem ile tak stali ale wystarczająco bym zrozumiała, że Louis i dziewczyna, kimkolwiek była, chcą być sami.

Wróciłam do domu na obiad.


☆☆☆☆☆☆☆☆☆☆☆☆☆☆

Don't forget ebałt this ☞☆

1. Kim może być ta dziewczyna?

2. Co z pozostałymi 30% ?

3. Co powinna zrobić Amelia w sprawie z Lou?

Buźka :*

☆Nigdy nie trać nadziei☆~☆1D ff☆Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz