Rozdział 8

187 16 2
                                    

Diana Barry

Ze względu na „nie dyspozycyjność" Ani i Gilberta postanowiłam napisać do Ruby i Cole'a z propozycją spotkania. Gdy otrzymałam od obydwojga odpowiedzi twierdzące, wstałam z mojego brązowego łóżka. Było mi tak wygodnie wśród błękitnej pierzyny. Moje gołe stopy dotknęły zimnej podłogi, a moje ciało przeszedł dreszcz. Zarzuciłam na ramiona biały szlafrok przewieszony przez poręcz łóżka i podeszłam do okna, by wpuścić tu trochę więcej światła.

Bardzo lubiłam mieć je odsłonięte, ponieważ nieraz było dla mnie ratunkiem od Otchłani Rozpaczy. Gdy było mi źle i smutno siadałem na parapecie i wyglądałam przez szybę. Patrzyłam na rozgwieżdżone niego lub to przykryte chmurami i ocieplane przez słońce. Przyglądałam się licznym krzewom w naszym ogrodzie, czy położonemu trochę dalej domu mojej przyjaciółki, Ruby.

Nasza Rezydencja znajduje się na obrzeżach miasta, tak samo jak ta Andrewsów. Rodzina Gillis mieszka w niewielkim segmencie bliżej centrum. Natomiast rolnicy mieli swoje domy i uprawy po drugiej stronie lasu rosnącego przy Avonlea. Zielone Wzgórze znajduje się oczywiście na wzgórzu. Jest to niewielkie wzniesienie, wokół którego rozciągają się liczne pola. Jedyną rodziną, która ma jakiekolwiek uprawy i tam nie mieszka są Blythe'owie. To znaczy byli zanim ich rodzina się rozpadła, a Gilbert nie został sam. Sad należący do niego graniczy z naszymi ogrodami, dzięki czemu za czasów mojego zauroczenia nim, miałam całkiem niezłe widoki.

Bardzo lubiłam przyglądać się jego pracy. W sumie nie tylko jego. Uwielbiałam patrzeć na ludzi pracujących w moim domu. Nie raz chciałam im pomagać, by też móc zrobić coś przydatnego, ale moi staroświecki rodzice się temu sprzeciwiali. Uważali, że młodej damie nie wypada skazić dłoni nadmierną pracą. Choć kocham ich ponad życie, uważam, że większość mojego cierpienia spowodowali oni. To oni odcinają mnie od znajomych. To przez nich nie mogę być z tym kim chcę i być tym kim chcę.

Otarłam pojedynczą łzę spływającą po moim policzku i odeszłam od okna. Spojrzałam na zegarek, miałam około dwie godziny do wyjścia. Usiadłam przy toaletce i przyjrzałam się swemu odbiciu. Co z tego, że jestem „piękna" skoro nikogo nie interesuje moje wnętrze? Jest niczym broszka z szafirem pośrodku... Związałam włosy w niedbałego koka i wyciągnęłam z szuflady liczne kosmetyki.

Dama powinna zawsze wyglądać nienagannie, ale naturalnie.

Po warstwie licznych kremów nadeszła pora na makijaż. Delikatnym kremem bb zakryłam cienie pod oczami i wyrównałam koloryt całej twarzy. Po przypudrowaniu mojej skóry nałożyłam na nią delikatny róż i wypełniłam ciepłym, czarnym cieniem brwi. Wytuszowałam rzęsy i nałożyłam pomadkę nawilżającą, a następnie malinowy błyszczyk. Uwolniłam włosy z koka, a czarne pukle opadły na moje ramiona. Zebrałam ich wierzchnią warstwę i związałam z tylu czarną gumką robiąc małego kucyka. Podeszłam do ogromnej dębowej szafy i otworzyłam jej drzwi. Przyjrzałam się licznym ubraniom i ostatecznie wybrałam zwiewną białą sukienkę sięgają przed kolano i błękitny sweter. Całość dopełniłam białymi balerinkami i bransoletką, którą dostałam od Jerry'ego na święta, a rodzicom wmówiłam, że to od cioci Jo.

„— Dziękuję, a to dla Ciebie, mon belle*... - powiedział nieśmiało Francuz dając mi małe zawiniątko.
— Oh Jerry, nie musiałeś. - odpowiedziałam otwierając prezent. Znałam jego sytuacje i nie chciałam, aby wydawał na mnie potrzebne jego rodzinie pieniądze.
— To nic takiego. Właściwie sam ją zrobiłem z pomocą Ani, ale mam nadzieje, że Ci się spodoba. - dodał.
— Jest piękna. Dziękuję. - przytuliłam wysokiego bruneta, a on objął mnie swymi ramionami."

Przed wyjściem z pokoju ponownie przyjrzałam się delikatnej biżuterii zrobionej z drobnych, białych koralików pomiędzy, którymi była srebrna zawieszka w kształcie litery „J". Nawet gdy pomiędzy nami było gorzej, na przykład tak jak teraz, nigdy jej nie zdejmowałam.

***

Schowałam telefon do torebki wiszącej na moim ramieniu i dostrzegłam Ruby idącą w moją stronę, wyglądała pięknie i uroczo, z resztą jak zwykle. Chwile po niej przyszedł Cole lecz nie sam, był z nim Moody i... Jerry! MacKenzie nie żyjesz! To, że pisałam z nim, gdy wysłał mi zdjęcie Ani i Gilberta było wyjątkiem w naszych cichych dniach. W końcu moja przyjaciółka, a jego prawie siostra była w łóżku z starszym od niej chłopakiem. Co prawda, to był Blythe, ale i tak!

Spojrzałam na młodego artystę morderczym wzrokiem, które od razu zauważył. Zareagował na nie śmiechem i pytaniem gdzie idziemy. Naprawdę kiedyś go zabije. Całą drogę do parku spędziliśmy w niezręcznej ciszy, którą blondyn usilnie próbował przerwać. W pewnym momencie zatrzymaliśmy się aby sprawca tego zamieszania zawiązał buta. W pewnym momencie spojrzałam na Ruby, która ledwo stała na nogach. Była blada, jak ściana, a jej oczy były puste. To trwało moment. Zobaczyłam jedynie jak osuwa się na ziemie i jedyne co zdążyłam zrobić, to zawołać Moody'ego, który stał najbliżej niej. W ostatniej chwili złapał blondynkę.

Na szczęście dziewczyna nie zemdlała, a jedynie zasłabła**. Doszliśmy do wniosku, że to zapewne przez mocno świecące dziś słońce. Wspólnie z nią ustaliliśmy, że najlepszym pomysłem będzie powrót do domu. Nasz dzielny brunet postanowił się tym zająć i ją odprowadzić, a w oczach Cole'a zobaczyłam TEN błysk. O nie...

— Słuchajcie ja też muszę się już zbierać, przypomniało mi się, że nie skończyłem jednego modelu. - powiedział gdy para już odeszła. O nie, ja znam ten błysk. To nie jest dobry pomysł MacKenzie!
— Ale przecież Ty nie tworzysz modeli. - skomentowałam z nerwowym śmiechem.
— No właśnie nie mówiłem Ci, ale zacząłem! Pa! - nim zdążyłam go zatrzymać już go nie było. A na wf tak bardzo nie lubił niby biegać...

Spojrzałam na Jerry'ego i ruszyłam w stronę parku, by usiąść i ochłonąć. On ruszył za mną i już po chwili byliśmy otoczeni licznymi drzewami. To jest tak niezręczne! Baynard przypatrywał się małym kaczuszkom goniącym swoją mamę po stawie, a ja przyglądałam się jemu. Czemu on musi być taki... aghh!

— To chcesz o czymś pogadać? - zapytał drapiąc się po karku.
— Em... Co z Anią? Prawie nie mam z nią kontaktu? - co ja robię?!
— Źle, ale Gilbert dotrzymuje jej towarzystwa. Prawie nie odstępuje jej na krok. - odpowiedział bez uczuć.
— To dobrze... - skomentowałam zapatrzona w moje dłonie, które z nerwów skubały rąbek sukienki.
— To wszystko o czym chcesz pogadać? - zapytał i po chwili mojego milczenia kontynuował zirytowany. - Dobrze wiesz, że zrobiłbym wszystko dla Ciebie. Dla Ciebie chciałem stać się lepszym czlowiekiem, Diano. I zawiodłem, wiem... I przez to mogę Cię stracić. Przepraszam... Żegnaj. - wstał z ławki po wylaniu całego żalu, który w nim był.

Po chwili oszołomienia wstałam i podbiegłam do niego. Słysząc moje kroki odwrócił się, a ja przytuliłam go. Tak bardzo go kocham... Powoli odsunęłam się, by po chwili złączyć nasze usta w czułym pocałunku, którego obydwoje pragnęliśmy.

„Jeśli tak wygląda życie damy, Mamo, to ja nie chcę nią być."

🌻🌻🌻

*mon belle- moja piękna

** Gdy ktoś zemdleje, to jest to chwilowa utrata świadomości. Natomiast zasłabnięcie, to stan silnego osłabienia, wyczerpania, który może przerodzić się w chwilową utratę świadomości. Wiem, że może nie są to idealne definicje, ale takie mam nadzieje zrozumiałe, dla osób które tego potrzebują.

Witajcie! 🌻

Jestem strasznie dumna z tego rozdziału, ponieważ po dość długiej przerwie udało mi się coś takiego napisać. Ogólnie macie jakieś rady na brak weny, bo na brak czasu raczej nic nie zaradzimy?

Tak btw zbliżamy się do końca i z jednej strony się cieszę, że uda mi się zakończyć historii, a z drugiej nie, ale to wytłumaczę Wam w końcowej pogadance.

Buziaki! ❤️
Pomarncxka 🌻

Przeznaczenie [AWAE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz