Rozdział 7

186 18 6
                                    

Gilbert Blythe

- Nie wiem czy to dobry pomysł dzieciaku. - odpowiedział dobrze wiedząc jak irytuje mnie gdy mnie tak nazywa.
- Muszę, to zrobić. Jest z nią naprawdę źle, a ja nie mogę jej stracić. - zdecydowałem pakując ostatnie rzeczy do plecaka wypchanego już po brzegi.
- Ale jakby cokolwiek się działo - dzwoń. W razie czego przyjadę. - dodał gdy opuszczałem budynek.
- Dzięki. - spojrzałem ostatni raz na Basha wchodzącego do domu i wsiadłem do auta.

Droga dłużyła mi się nie miłosiernie. Chciałem po prostu już być z moją Marchewką i móc znów ją przytulić. Wciąż nie byłem pewny czy zabranie jej do tego przeklętego domku w lesie jest dobrym pomysłem, ale doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że jak nie ze mną to pójdzie tam sama, a to mogłoby być jeszcze gorsze.

Dojechałem na Zielone Wzgórze zatopiony wręcz w stresie jednak gdy przez trawiaste drzwi wybiegła uśmiechnięta rudowłosa od razu lekko się uspokoiłem skupiając na jej pięknie. Swoje długie, idealnie marchewkowe włosy zaplotła w moje ukochane dwa warkocze, a w ręku trzymała telefon, za którego obudową mieszkały ususzone kwiaty. Usiadła na fotelu w dość dobrym humorze, co niesamowicie mnie zdziwiło. Nie to, że nie cieszyła mnie jej radość, ale jednak jechaliśmy w miejsce, gdzie była przetrzymywana, gdy była porwana. Cóż nigdy chyba jej nie zrozumiem...

- I jak? Gotowy? - zapytała wesoło.
- Chyba... Na pewno chcesz tam jechać? - wciąż wydaje mi się, to złym pomysłem.
- Tak. Sądzę, że zobaczenie tego miejsca z kimś komu ufam naprawdę pomoże mi przestać myśleć, o niektórych rzeczach. - to ten moment kiedy mi się zwierzy? Aniu błagam pozwól sobie pomóc dźwigać ten ciężar...
- Jakich „rzeczach"? - dopytałem udając, że nic nie wiem.
- Ymm... Nieważne. Wiesz gdzie jechać? - zmieniła temat odwracając wzrok.
- Nie za bardzo... - przyznałem, ponieważ nie miałem pojęcia gdzie to jest.

Gdy Ania jechała tam z policją, to jechała No z policją radiowozem. Niestety nie mogłem wtedy przy niej być, ale na szczęście Państwo Cuthbert dotrzymali jej towarzystwa w tak trudnej chwili.

Mijaliśmy kolejne drzewa, aż w końcu wjechaliśmy w głąb lasu. Zaparkowałem samochód na poboczu i wysiedliśmy z niego. Wśród gęstwiny można było dostrzec już delikatny zarys chatki. Zauważyłem, że Anie obezwładnia strach, ponieważ zaczęła nerwowo skubać paznokcie. By ją uspokoić chwyciłem jej dłoń, na co zareagowała delikatnie zerkając raz na mnie, a raz na nasze splecione palce.

Podeszliśmy bliżej, a przed nami widniał niewielki drewniany domek, wokół którego leżały resztki taśm, które zostawili po sobie policjanci. Pierwszy ruszyłem w kierunku drzwi lecz Ania nawet nie drgnęła. Odwróciłem się do niej i spojrzałem na te zalane łzami policzki. Dziewczyna płacząc opadła na ziemie puszczając moją rękę i zakrywając twarz dłońmi. Rytmicznie kiwała głową na boki, zapewne próbując wymazać traumatyczne wspomnienia. Usiadłem koło niej i nic nie mówiąc objąłem ją.

Trwaliśmy tak dość długo, nawet nie w głowie było mi by sprawdzać co chwila zegarek. Czekałem cierpliwie, aż rudowłosa się uspokoi lecz ten moment nie następował. Delikatnie opuszkami palców dotknąłem jej policzka, prosząc by na mnie spojrzała. Gdy mój wzrok spotkał jej zalane łzami błękitne tęczówki moje serce się rozpadło. Nie potrafię znieść jej bólu i cierpienia, więc co dopiero ona musi czuć.

- Aniu jestem tu. Jestem przy Tobie. - mówiłem patrząc jej w oczy kreśląc kciukiem małe kuleczka na niczym białe piórko skórze.
- Miałeś racje, to był okropny pomysł. - powiedziała łamiącym głosem.
- Już spokojnie, kochanie. Nic się nie stało. Jesteś bezpieczna. - czy ja... czy ja właśnie... nie... Może chociaż tego nie usłyszała. Błagam, żeby się za to na mnie nie zdenerwowała.
- Przepraszam, że Cię tu zaciągnęłam. - łkała opierając czoło o moje ramie. O Boziuniu, moja malutka Aniu, dla Ciebie, to ja bym i całą Kanadę przejechał.
- Nic się nie stało, naprawdę.

Siedzielismy tak w ciszy przerywanej jej cichutkim szlochem, otoczeni gęstą, wysoką trawą, a ja głaskałem jej miękkie, przypominające kolorem bursztyny w słońcu włosy. Gdy dziewczyna się względnie uspokoiła i wyciszyła wstaliśmy otrzepując się z zielonych paprochów oraz drobnych listków. Postanowiliśmy przejść się po okolicy.

Spacerowaliśmy około godzinę, aż dotarliśmy na łąkę pokrytą w całości kolorowymi kwiatami. Usiedliśmy wśród drobnych stokrotek i zwiewnych maków. Ania skupiła swój wzrok na chmurach płynących po niebie, a ja skupiłem się na niej. Czy to jest ten moment? Dawaj pierdoło, zrób to!

- Aniu? - gdy jej piękne spojrzenie spoczęło na mnie zapomniałem nawet jak mam na imię. Boże, ja płonę! Co ja miałem zrobić? - Mam coś dla Ciebie. Tylko proszę, przeczytaj go w właściwym czasie. - powiedziałem wyciągając i podając jej zaklejoną, białą kopertę.
- Skąd będę wiedziała, że to właśnie ten moment? - dopytała, a mój rumieniec, będący do tej pory tylko na policzkach, rozlał się na całą twarz.
- Po prostu, tak poczujesz. Spokojnie, ja mam czas, mogę czekać i sto lat! - zaśmiałem się i wywołałem także uśmiech na jej twarzy, a po chwili znów zapadła komfortowa cisza.

Wokół nas latały liczne motyle, a wiatr delikatnie rozwiewał nasze włosy. Ta sceneria była wręcz jak z sielanki lub obrazu jakiegoś wspaniałego, renesansowego artysty.

- Gilbercie, mam do Ciebie prośbę. - powiedziała, a jej słodki głos przerwał panującą ciszę. - Jeśli umrę... - zaczęła lecz nie dałem jej dokończyć przypominając sobie treść jej notesu.
- Co? Dlaczego tak mówisz? - dziewczyna delikatnie uśmiechnęła się na moje słowa.
- Jeśli kiedyś coś mi się stanie, znajdź w moim pokoju szmaragdowy zeszyt z motylami. Tam jest taka zaznaczona strona. Pamiętaj o tym. - gdy wypowiadała te słowa zauważyłem pojedynczą łzę zbierającą się w jej oku, której sprawnie nie pozwoliła wypłynąć. Dobrze, ale nie wróż sobie tak źle. Wszystko jest i będzie w porządku. - odpowiedziałem z wspierającym uśmiechem.

Shirley nie miała pojęcia, że syn Jana już od dawna poznał skrywane przez nią słowa i doskonale pamięta tajemniczy zielony zeszyt w żółte motyle.

🌻🌻🌻

Witajcie! 🌻

Mam nadzieje, że rozdział się Wam spodoba, ponieważ ze względu na szkole nie mam pojęcia kiedy pojawi się następny o czym zresztą pisałam już pod najnowszym rozdziałem „Nie ufaj nikomu".

Jak pierwszy dzień szkoły?

Buziaki i powodzenia! ❤️
Pomarncxka 🌻

Ps.: Pojawiło się tutaj jedno nawiązanie do tekstu piosenki (przynajmniej jedno umyślne). Ktoś wie jakie?

Przeznaczenie [AWAE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz