I Was Alone

842 33 1
                                    

     Byłem w domu sam. Moje łóżko zdawało się nie dostarczać mi takiej dawki bezpieczeństwa, jak zwykło, teraz wydawało się jedynie być dość przytulne.

Uczucie niepokoju nie chciało mnie opuścić. Przeczucie podpowiadało mi że coś jest nie tak. Bałem się wstać, ale jednocześnie nie chciałem zostać w miejscu.

Decyzję podjąłem już niecałą minutę później, gdy po zaciekłej walce we własnych myślach wreszcie zdecydowałem się wstać. Gdy moje bose stopy dotknęły chłodnej podłogi, po moim kręgosłupie przeszedł nieprzyjemny dreszcz, a dziwny instynkt pokierował moje kroki w stronę drzwi. Pociągnąłem za klamkę i pchnąłem je lekko, a chwilę później znajdowałem się już poza granicą mojego pokoju.

   Czemu wydaje mi się, że słyszę kapanie?

Dziwny odgłos wydawał się wybrzmiewać z każdej ze stron, a jednocześnie miałem wrażenie, że słyszę go tylko w mojej głowie.

Kierowany znów tym dziwnym uczuciem, ruszyłem w stronę, z której, jak mi się zdawało, mógł dobiegać owy dźwięk. Nim się obejrzałem, stałem przed drzwiami łazienki, a dźwięk zdawał się narastać.

Moja ręka niepewnie spoczęła na klamce, z niepokojem naciskając ją, dopóki drzwi nie ustąpiły.

Na miękkich nogach przekroczyłem próg pomieszczenia, wbijając wzrok w kafelki podłogowe. Przełknąłem głośno ślinę, a moja dolna warga zaczęła drżeć. Moje spojrzenie powędrowało dalej, na drugi koniec łazienki.

Wtedy moje ciało zamarło.

Krew była wszędzie. Pojawiła się jakby znikąd, brocząc swym szkarłatem wszystko, co stanęło jej na drodze.

Krew...

Kapała z kranu nad wanną, nad zlewem, wylewała się z prysznica...

Krew....

Zalewała podłogę, lejąc się strumieniami w delikatnych zagłębieniach pomiędzy płytkami, rysując wzory i dostając się pod moje stopy.

Krew....

Gęsta, ciepła i nieokiełznana...

W lustrze ujrzałem swoją twarz, choć wcale jej nie poznawałem. Byłem jak cień, jak twór, który został zesłany na ziemię by odbyć pokutę za swoje grzechy. Ale wciąż czułem pod palcami ciepło swojej skóry, jej strukturę.

Nie mogłem nie być człowiekiem.

Moje nogi nie miały sił dłużej utrzymywać mnie w pionie. Bezsilnie upadłem wprost w ogromną kałużę krwi, której zdawało się przybywać z każdą sekundą. Nie wiedziałem jak mam z nią walczyć.

Nie mogłem się wydostać.

Czułem jak moje powieki robią się ciężkie.

Moja twarz została zalana przez kolejną szkarłatną falę. Gęsta krew dostała się do mojego nosa i ust, sprawiając, że zacząłem się dusić.

Nie walczyłem.

Przecież właśnie tego chciałem, prawda?

Zniknąć.

Nie istnieć.

Umrzeć.

Zanim moje serce zabiło po raz ostatni, mój zanikający słuch wyłapał dziwny dźwięk, przedzierający się przez płynące wodospady posoki.

Muzyka...

***

    Z mojego gardła wydobył się przeraźliwy krzyk gdy tylko otworzyłem oczy. Oddychałem ciężko, moje ramiona, dłonie i wargi drżały, a oczy wypełniły się łzami.

Namierzyłem to, co przerwało mój sen. A właściwie koszmar...

Budzik w moim telefonie dawał mi znać, że minęło już pięć minut, od kiedy powinienem wstać. Wyłączyłem go, biorąc telefon do ręki i ściskając go kurczowo.

W ten czwartkowy poranek, cisza irytowała mnie jak nigdy dotąd.

Byłem w domu sam.

Czułem, że nie dam rady pójść do szkoły. Suchość w ustach, kołatanie serca i przyspieszony oddech jasno dawały mi do zrozumienia, że najlepszym pomysłem byłoby dziś nie wstawać z łóżka.

Ale tak bardzo bałem się być sam.

W głowie miałem obraz tego, co wydarzyło się w moim śnie. Zdawało mi się to co prawda nieprawdopodobne, jednak strach wygrał ze zdrowym rozsądkiem.

Czułem jak moje oczy szklą się coraz bardziej, gdy drżącą dłonią odblokowałem telefon, szukając w spisie (nielicznych) kontaktów tego jednego, zaufanego numeru. Bez chwili zawahania kliknąłem zieloną słuchawkę, przykładając urządzenie do ucha.

Jeden sygnał...

Drugi sygnał...

Trzeci sygnał...

Czwarty sygnał...

Wtedy zdałem sobie sprawę z tego co robię. Czym prędzej przydusiłem czerwoną słuchawkę, przyciskając urządzenie do piersi.

Nie mogłem mu przeszkadzać.
Na pewno był zajęty.
Nie ma dla mnie czasu...

Łzy zbierające się od jakiegoś czasu w moich oczach wreszcie znalazły ujscie, spływając po moich policzkach, jedna po drugiej, nieprzerwanymi strumieniami.

Minęły może dwie minuty, przez płacz ciężko było mi złapać oddech. Czułem nieopisany strach i poczucie kompletnego braku bezpieczeństwa. Pragnienie nie istnienia stało się jeszcze silniejsze niż dotychczas, a w uspokojeniu się nie pomagał mi fakt, że nie było przy mnie nikogo, kto mógłby zapewnić mi komfort i bezpieczeństwo.

Nagle telefon, wciąż kurczowo trzymany przeze mnie przy klatce piersiowej, zaczął wibrować i wydawać z siebie dźwięki. Zamglonym od łez wzrokiem spojrzałem na wyświetlacz, na którym ukazał się numer, przynoszący mi ulgę.

Yoongi Hyung.

Próbując uspokoić oddech, wcisnąłem zielony przycisk, przykładając telefon do ucha, w wyczekiwaniu na kojący głos starszego. Nie musiałem czekać długo.

— Jimin? Co się stało?

Na dźwięk jego głosu wstrząsnęła mną kolejna fala szlochu.

— H-hyung... — zawyłem do słuchawki, kuląc się na łóżku jak embrion. Potrzebowałem kogoś przy sobie.

Uspokój się, Jiminnie. Zaraz u ciebie będę, dobrze?

Zacząłem kiwać głową jak opętany, chwilę później orientując się, że psycholog tego nie zobaczy. Zreflektowałem się w miarę szybko, cicho odpowiadając:

— Dobrze...

Nie czekając na nic rozłączyłem się. Miałem głęboko w poważaniu czy ten miał na dziś jakieś zajęcia.
Nie byłem egoistą, zwyczajnie w tym stanie nie liczyło się dla mnie już absolutnie nic.

Pozostało mi tylko czekać na moje wybawienie....

I̷'m̷ F̷i̷n̷e̷🥀ʸᵒᵒᶰᵐᶤᶰ ✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz