1.

101 2 1
                                    

Malutkie stopy Alix de Verley przekroczyły próg willi ciotki Małgorzaty. Jak niewiele trzeba jej było, by się znaleźć w tej dziwnej posiadłości otoczonej lasami i samej znajdującej sięna wyspie, z dala od rodzinnej Prowansji? Och wystarczył jej jedynie jeden spacer, a gdy z niego wróciła, to życie od razu zmieniło się nie do poznania- z poprzednim domem włącznie, który krótko po tym jak wróciła zmienił się doszczętnie w popiół. Gdyby nie bezsenność, to zasnęłaby tej nocy snem wiecznym- cóż to za ironia! Alix jednak nadal nie traciła optymizmu, ciotka Małgorzata mimo swej śmiesznej fizjonomii: spiczastej brody i odstających obwisłych uszu na małej okrągłej buzi, sprawiała bowiem wrażenie odpowiedzialnej damy, która to z pewnością lepiej wywiąże się z obowiązku opieki nad nią, niż zwęgleni rodzice w czym Alix postanowiła jej nieco pomóc zaczynając od nie włóczenia się po okolicznym lasku i drogach tutejsze, w przeciwieństwie do rodzinnych zbyt ją przerażały i choćwiedziała, że trudno by czekał w nim na nią jakiś zbój nadal wolała się od niego trzymać na dystans, było coś mrocznego w tym dziwnym rodzaju drzew tu rosnących, zdawały sięmieć one więcej igieł niż powinny i mieć korę ciemniejszą niżinne, które dotąd mierzyła swoim czujnym okiem.

Siedząc w środku ostrożnie stawiała kroki, dawne zamiłowanie do intensywnego poruszania się od jakiegośczasu przestało być tak wyraźne, zwłaszcza, że zanim tu trafiła to musiała się leczyć w szpitalu, nie z powodu traumy, a z powodu krzywego przez wysoki wzrost kręgosłupa. Kurację tę oczywiście fundowała jak zawsze świetna ciotka Małgorzata, która to przerażona była bardziej na myśl o jej krzywej postawie niż trudnym charakterze. Mimo, że słyszała o Alix mało przychylne opinie, bo mimo pozornie delikatnej postury i usposobienia, Alix miała być bardzo nieokrzesana i raczej mało skłonna do współpracy. Co z resztą wyrażał też i jej fizys w tamtym momencie: wąski i długi nos zmarszczył się, powierzchnię wyłupiastego oka przykryła szara powieka, a usta choć zawsze wąskie i mało zachęcające to jeszcze na dodatek wygięły się łukiem do dołu. Z pewnością jej ciekawa uroda jeszcze bardziej dopełniała niezadowolenie na jej twarzy, wyblakły kosmyk wysunął się spod materiałowego czepka na jej czoło, przez co ta równie chudym jak reszta ciała palcem musiała wsunąć go głęboko za ucho. Idąc wąskimi korytarzami była witana przez coraz to nowych ludzi, właściwie hrabina de Verley opuściła ją niemal od razu tłumacząc się, że ma potrzebęzałatwienia jakichś ważnych spraw, a wszystkiego co ważne dla siebie samej, Alix dowie się od służby. Dlatego to wpadała z rąk do rąk, jak niechciana przez nikogo skórzana piłeczka, dowiadując się przy tym czego może się spodziewać od nowego życia w tym osobliwym miejscu. Były to bowiem kąty, które liczyły sobie ponad dwieście lat, dlatego dziwne, wiszące na ścianach portrety, lub okładki książek wykonane z cielęcej skóry nie powinny jej zaskakiwać, podobnie jak zielona tapeta odchodząca od ściany w jej pokoju. Służąca imieniem Muriella powiedziała, gdy ta z rozżaleniem się na nią naskarżyła, że to akurat normalne, bowiem pokój ten ostatnio zamieszkiwał pewien jegomość, poprzedni właściciel tego domu, a było ich dotąd zaledwie dwóch, ze wzgląd na tę dziwną pustelniczą lokalizację, Alix wywnioskowała więc, że mogło to być już więc jakiś czas temu

Och jakże to dziewczę było niezadowolone z obrotu spraw, a jak kręciła głową do siebie po wyjściu Murielli! Jej nastawienie było wielce wrogie, a nie jak mogłoby się spodziewać po 17-letniej sierocie smutne! Tak jakby w ogóle nie przejęła się tą rychłą śmiercią całej rodziny, a bardziej tym, że ktoś kazał jej opuścić rodzinne strony. Leżąc na mahoniowym łóżku wspominała tę dziwną podróż, którą przebyła- w ciasnej bryczce z dwoma nieznajomymi kobietami i paniczem imieniem Petrus, który to wysłany po nią, niezbyt wywiązał się ze swoich obowiązków, bowiem opuścił ją tuż przed odpłynięciem łódki- z jednego brzegu na drugi i zamiast ją sam zaprowadzić aż pod drzwi willi powierzył jej opiekę właścicielowi szalupy, który to mimo bycia bardzo sympatycznym mężczyzną, również nie spełnił tego obowiązku, za to poinstruował ją jak ma tam dotrzeć. Nie miała mu tego za złe: był on zwykłym rybakiem, a tą przewózką przeszkodziła mu jedynie w wykonywaniu pracy. Z podobną rezerwą nie podchodziła jednak to tego pierwszego, który szczególnie nie przypadł jej do gustu: przez całą podróż potrząsał ożywiony rękami, co wprawiało ją w irytację, a na dodatek cały czas pytał się jej prześmiewczo, gdzie jej bagaż, gdyż uznawał to pytanie za szczyt komedii. Nawet potrząsając teraz głową, brzęczał jej w uszach ten skrzekliwy głosik.

Alix de VerleyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz