-To skąd znasz moje imię? Masz w pamięci chociaż jeden obraz?
-Pamiętam, że powinienem pamiętać i pamiętam, że cię kocham. Dlatego przyszedłem, bo choć to absurdalne, to odkąd cię pierwszy raz zobaczyłem, to to wiedziałem. Tak jakbym, cię już znał, nie wiem skąd i nie wiem kiedy, ale połączyło nas kiedyś silne uczucie- zaświeciły mu się oczy- nawet nie wiem skąd to uczucie się bierze- miłość, to wzruszenie. Nawet nie wiem kim jesteś, nie wiedziałem, jak do tego wszystkiego podejść, co powiedzieć. Bardzo ułatwiłaś mi tę sprawę, bo doprawdy byłem w rozsypce...-W istocie niekomfortowa sytuacja, bardzo dziwna- odwróciła od niego wzrok i zamyśliła się.-Wybacz, że teraz Ci nie ułatwię, ale proszę wyjdź, muszę zrobić coś, czego nie chcę byś był światkiem- zmrużyła oczy i wyszła za próg drzwi. Bossu posłusznie opuścił pomieszczenie i schodził po schodach.-Schody...- zamroczyło już ją na same wspomnienie tamtych dwóch "wypadków", (a konkretnie to jednego, bo samobójstwo rzadko kiedy bywa kwestią wypadku.) -T świadomość i ten rozsądek mieszające się z szaleństwem, stanęła na pierwszym ze stopni- rzuciła okiem na kolejne stopnie i mimo swojego strachu i braku pewności, zdecydowanie rzuciła się na schody, a jej ciało przeturlało się po nich. Teraz zamroczyło ją całkowicie. Długo dochodziła do siebie i jej umysł miał problemy z wytężeniem wzroku, dopiero gdy księżyc wyłonił się zza chmur, uświadomiła sobie, że jest środek nocy, a ona jest w środku miejsca jej znajomego choć bardzo nocą niepokojącego: lasu.Pomyślałaby, że to choroba ją zaprowadziła do lasu, stres, niespokojny sen lunatyka, ale wątpliwości te rozwiał widok muru i okiennic kaplicy. Tej samej którą przybił i zniszczył pożar. Aż trudno jej było uwierzyć własnym oczom, to było to miejsce, mimo, że nic nie było zniszczone i wszystko na swoich miejscach, a przy ołtarzu paliła się świeca, którą postanowiła zabrać ze sobą w drodze na cmentarz. Znała dobrze tę drogę, która była jeszcze prostsza bez zarośli ją okalających i żywopłotu, który prawdopodobnie dopiero co zasadzili. Światło nadziei w jej sercu oświetlało jej drogę jeszcze bardziej niż ledwo co tląca się świeca, gdy przekraczała próg cmentarza, zgodnie z jej oczekiwaniami, z grobami jedynie z drugiej połowy 17 wieku. Większość z lat 30. Była już pewna, tego że udało jej się cofnąć do czasów Bossu, zgodnie z datami, do czasów kiedy jeszcze żył w 17 wieku. Słońce powoli wychodziło znad widnokręgu gdy Alix, boso stąpająca po trawie, w białej koszuli nocnej, niczym nocna mara zmierzała w stronę willi, by stanąć o poranku oko w oko z Bossu Bombellesem. Wraz z pierwszymi promieniami wschodzącego słońca, zapukała do drzwi wejściowych willi. Cisza, a wszystkie światła były nadal zgaszone. Wydawało jej się to dziwne, gdyż właśnie świt był porą do budzenia się służby, która tym bardziej w obecnych czasach powinna już harcować na korytarzach. Tymczasem w domu pusto, wyjżała za okno i nie była w stanie dostrzec niczego szczególnego, a z pewnością nie ludzi. Przejechała ostrożnie ręką po klamce, a drzwi otworzyły się przed nią. Widocznie zamek w drzwiach był zepsuty- zmarsczyła brwi i z delikatnym niepokojem zajrzała do środka. Było tam całkowicie pusto, weszła do środka i po chwili przechodzenia się po willi nie mogła uwierzyć- w całym domu nie było żadnych mebli, wszystko co mogło tutaj być zostało najwyraźniej sprzedane, jedynymi znajomi przedmiotami, były obrazy, które były grupami poustawiane przed ścianami, a część znalazła też w piwnicy. -Mój boże!- pomyślała wchodząc do pokoju który w jej oczach był gabietem Małgorzaty. Mnogość listów, dokumentów, znajdujących się na podłodze: wszystkie te musiały kiedyś mieć użytek i znajdować się w środku jakichś szuflad, których to jednak również tutaj nie było. Podnosiła te listy, niektóre skrawki korespondencji, były w innych językach niż francuski. Było tu też dużo rachunków z zakupów cumujących lin i hurtowych ilości jedzenia. Alix przypomniała sobie historię Bossu, który swój majątek pomnożył w trakcie swoich wypraw morskich. Dopiero teraz dopuściła do siebie tę negatywną myśl, Bossu przecież tutaj już w istocie nie było. Dlaczego więc jednak była akurat w tym miejscu o tym czasie? Nie oczekiwała rezydencji w takim stanie, pragnęła spotkania z Bossu z przeszłości, te papiery były dowodami na to, że musiał jeszcze być tutaj jakiś czas temu, że zaginął ledwie parę miesięcy wcześniej.-Musieli uznać go za zmarłego, skoro w tak szybkim czasie postanowili sprzedać meble. Może ktoś miał w tym swój udział?- rozejrzała się po pomieszczeniu- czy jednak to tłumaczy okoliczności dla których Bossu trafił do tych czasów? O co tutaj właściwie chodzi?- jej wzrok utkwił na jednej z kopert, widząc adresata, osłupiała. "Alix de Verley", a gdy po niego sięgnęła, to zobaczyła też i datę 1660. Wyciągnęła list ze środka i starając się zachować spokój zaczęła czytać.Droga Alix de Verley!Pani mego serca, ma ukochana, piszę ten list w niezwykłym pośpiechu, bo niewiele ma się czasu gdy serce bije tak szybko. Zawsze pragnąłem szczęścia, nie sądziłem jednak, że los uzna, że na nie zasługuję i to w takim natężeniu! Targają mną porywy serca, namiętność, o droga miłości! Nie wiem nawet jakimi słowami wyrazić, to jak bardzo cię kocham i jak bardzo raduję się na myśl o naszym narzeczeństwu! Postanowiłem specjalnie wybudować nową kaplicę, na wyspie na moich włościach, by to właśnie tam wypowiedzieć słowa przysięgi i byś została na wsze czasy moją żoną! Gdzież mi do umiejętności dobrego planowania ożenku! O pani! Ale dla Ciebie me serce jest zawsze skłonne potrzebnych wyrzeczeń!Pani jestem Twój na zawszeBossu Bombelles.-To by tłumaczyło wszystko...- pamięć Alix wymazała jej to wspomnienie, ale teraz pamiętała już wyraźnie jak niegdyś znalazła swój własny portret w piwnicy willi, gdy w trakcie jednych z niespokojnych nocy, udała się tam w trakcie snu. Zapomniała, bo jej pamięć nie chciała zachować tego wspomnienia zbyt wyraźnie.-To jakieś szaleństwo- usiadła na podłodze i przetarła oczy. Czytała ten list wiele razy, jednak w końcu musiała uwierzyć. Co jednak miała z tym zrobić? Do ślubu nie doszło, więc to dlatego spotkali się ponownie po dwustu latach. Takie było ich przeznaczenie. Czy Bossu przeniósł się w czasie za pomocą schodów? Czym one właściwie były? Kto jeszcze jest z tym powiązany? Próbowała sobie przypomnieć wszystko to co mówił jej Bossu, każdy szczegół jego wypowiedzi, każdy fragment jego historii.-Junien Piaget? On umarł w 1661, jestem pewna, że mamy teraz...- wstała. -Nie nie jestem pewna- zabrała ze sobą list z zamiarem powrotu na cmentarz, jedna myśl nie dawała jej spokoju. *-Mój boże- odparła widząc pustą przestrzeń między dwoma nagrobkami- Mój boże- powtórzyła łapiąc się za głowę. Gdzie on się zatem podziewa skoro czas jego śmierci jest o tyle bliski? Widocznie śmierć jeszcze nie zawitała w jego progi, ale czy nie właśnie wszystko kwitnie, jak w kwietniu? Mamy rok 1661, to jest pewne, ale który dzień, jaka data? A może i miejsce lub przyczyna śmierci?- postanowiła usiąść i pomyśleć w spokoju- wiosenny wiatr smagał ją po twarzy- widziałby, kto mieć tyle podszeptów świadomości, przy tak dziwnym życiu. Co mi jednak po podszeptach skoro rzeczywistości nie znam i nijak trudno będzie ją poznać- rozejrzała się po nagrobkach- zwłaszcza, że otaczają mnie wyłącznie martwi ludzie. Wstała, czując przebłysk nadziei. Może decyzja ta nie należała do najlepszych, ale ciągle w koszuli nocnej, boso, dziewiczym powolnym krokiem postanowiła się udać w tereny bardziej zaludnione, problem jednak był w tym, że żadnej żywej duszy przy rzece nie było, nie mogła też się przez nią sama wyprawić. Pozostało jej jedynie zrezygnowanie wrócić, do miejsca gdzie wszystko to się skupiało. Jeszcze raz przekroczyła próg willi, jeszcze więcej listów przeczytała, jeszcze większej ilości obrazów się przyjrzała, nie znajdując jednak niczego szczególnie istotnego. Zbliżał się już wieczór, nie miała jak zapalić świecy, która zgasła przy jednym z podmuchów wiatru, dzień wcześniej. Siedziała po ciemku na schodach. Na tych samych, które zdawały się być rozwiązaniem zagadki, ale i też przy tym, swego rodzaju przenośnikiem między czasami. Jak to właściwie działało? Co wymagane było do przeniesienia się w czasie? Co to były za właściwie diabelskie czary?-Diabelskie czary, otóż to- pomyślała, o laboratorium tajemniczego Piageta i jego eksperymentach- zasypany w wieku 19, w 17 powinien być w stanie nie naruszonym- prawie porwała się, z zamiarem udania się tam. Jednak przypomniała sobie o jednym: nawet nie wiedziała, gdzie znajduje się ów pomieszczenie, na cóż jej było szukanie go i to jeszcze w pełni po omacku? Podpowiedzi świadomości nie chciały tedy pomóc, pustka w jej głowie, warstwą braku wszelkich złudzeń. Moja droga ma kochana, co teraz pocznie niewiasta w istocie tak przez los zmagana? Może to chęć ponownego przeszukania terenu, a może niechęć do przebywania w środku ciemnego budynku, wyciągneła Alix z willi, tak, że ponownie szła, równie miarowym krokiem co wcześniej na cmentarz. Wybrała drogę, którą poznała za pierwszym razem, toteż i rozpoznała ów kompas znaleziony w odcinku drogi, co jednak istotne, kompas, ten choć równie niezrównoważony co tamten, był całkowicie odkryty, gdyby przyjrzeć się tej sytuacji w lepszym świetle, to wyglądałby on jak prawie przed chwilą opuszczony. Co przeszło Alix w postaci myśli przez jej głowę. Nie była w stanie za to dostrzec innej rzeczy. Niepokojącej wielce. Mimo księżyca oświetlającego miarowo jej drogę, korony drzew przykryły o tyle obszar wokół kompasu, toteż i nie miała jak ona zauważyć, świeżo popełnionych kroków na ziemi. Może to i lepiej, bo była dzięki temu przez całą późniejszą drogę w kierunku kaplicy spokojna, jednak to co ją wyrwało z tego stanu, to widok światła, przebijającego się przez drzewa: ktoś ponownie zapalił świecę w kaplicy, choć właściwie to mogło by się zdawać, że nawet nie jedną, a parę. Ignorując swoje zaskoczenie i niepokój, Alix poczyniła kroki w stronę kaplicy, której to drzwi stały przed nią uchylone, zaś rozwierając je szerzej, dostrzegła stojącą przy ołtarzu nieznajomą postać. Miał cienkie brunatne włosy i coś doprawdy odpychającego w swoim pustym spojrzeniu. Uroda południowa, toteż jasność tych oczu była w istocie nieporozumieniem wyróżnikowym. Śniada skóra jakoś znikała w surducie podobnego koloru, jedynie szkła na jego nosie, odbijając światło świec niejako kreowały jego postać, podkreślając niepokojące spojrzenie. Wyglądał jak człowiek na skraju życia, obłędu. Możliwe, że rozsądek podpowiadał, wątłej Alix co innego, jednak nie mogła się oprzeć wrażeniu, że chwila ta i jej pozycja są kluczowe.-Kim jesteś i co robisz w tej kaplicy o tej godzinie?- całe jej ciało drżało, przez zetknięcie się tych dwóch spojrzeń, toteż nie miała czasu na jaki kolwiek namysł w tej kwestii, którą właściwie już podświadomie rozwiązała.-Znasz moje imię Alix de Verley, nie igraj ze mną- odpowiedział niemalże szeptem nie przestając na nią patrzeć z wytrzeszczeniem szarych oczu. Zmroziło ją na dźwięk tych słów, już wiedziała, choć wolała się upewnić-Jaką mamy datę, jaki miesiąc i dzień?-Kwiecień 13, nie rozumiem intencji dla których, zostało zadane pytanie, daty nie znać, rzecz dziwna w obecnych czasach...-Rzeczą dziwniejszą jest to, że zniknął mój narzeczony Bossu Bombelles...- odpowiedziała starając się zachować zimną krew-Mam na to wpływ? to ode mnie to zniknięcie było zależne?- odpowiedział i zrobił krok w jej stronę, Alix prawie natychmiast cofnęła się, będąc jeszcze bliżej drzwi niż wcześniej, on zdawał się nie zareagować, jednak w przepływie chwili zaczął za nią biec, a ta starała się uciec w las. Był jednak od niej o wiele silniejszy i udało mu się zaciągnąć ją spowrotem do kaplicy i tym razem zamknąć ją za sobą, ją zaś rzucić w kąt ołtarza i trzymając za gardło zaczął do niej przemawiać.-Nie będę cię okłamywać, w chwili w której będę cię chciał zabić- jedną ręką wyciągnął zza pasa nóż, podczas gdy drugą nie przestawał ściskać jej gardła, tak że ta już była bliska omdlenia i nie będąca w stanie się obronić, odpychając jego silną rękę- Przekląłem ten cały dom i jego właściciela, nic nie będzie w stanie już odwrócić tego losu, klątwy którą rzuciłem. Być może byłem dla ciebie nikim, tak jak ty dla mnie, jednak na wieki zostanie zapamiętane to imię: Junien Piaget, twoja dusza nigdy go nie zapomni i już zawsze będę utrudniał twe życie, zrzucając na ciebie wszelkie nieszczęście tego świata i przykrość, przeklinam cię Alix de Ver- Alix kopnęła świecznik stojący tuż obok jego stóp, a ten, sprawił że podłoga zaczęła się palić, Alix dostrzegła w tym sposobie sposób na ucieczkę i mimo gruntu parzącego jej bose stopy, porwała się do ucieczki w stronę wyjścia, jej oprawca w swej bezwględności, mimo tego iż już jego ubranie zaczęło się palić, to gdy była w połowie drogi, złapał ją z boku i zaczął dźgać nożem- udało jej się go odepchnąć i uciec. On został w środku. Nie został spalony żywcem, kościoł posiadający drewnianą konstrukcję, zawalił się pod nim i przygniótł go, zostawiając go na śmierć z powodu pragnienia. Alix zaś próbując się doczołgać w stronę willi, postanowiła na chwilę odpocząć leżąc na ukochanej łące, gdzie też i na zawsze pozostała, bo wykrwawiła się na śmierć.
CZYTASZ
Alix de Verley
Ficción históricaOpowieść o trudnej miłości, której akcja toczy się u schyłku XIX wiecznej Francji, której bohaterką jest 17 letnia Alix de Verley, która to w wyniku tragedii przeprowadza się do swojej ciotki Małgorzaty, która to mieszka w starej willi na wyspie, o...