8.

13 1 0
                                    

Urodziłem się jako potomek jednego ze słynnych rodów szlacheckich w Prowansji. Moi przodkowie byli fundatorami słynnego mostu w Avionie. Moja rodzina od pokoleń związana była z duchowieństwem, dlatego to w wieku 14 lat zostałem wysłany na nauki do seminarium, gdzie uczyłem się w franciszkańskimi klasztorze. Na przekór jednak tego, co powinien stamtąd wynieść, nabrałem zupełnie innych wartości. Do klasztoru przybyłem jako niewinne dziecko, a wyszedłem jako spragniony żądzy mężczyzna. Dlatego to bardzo szybko zacząłem swoje życie erotyczne, nie przejmując się zbytnio konsekwencjami z jakimi wiąże się taki styl życia. Rodzina długo przymykała oko na moje występki, nie mogli jednak przejść obojętnie obok skandalu jaki wywołałem, przelotnym romansem z córką senatora. Na domiar złego nie w głowie mi było przy tym małżeństwo, chciałem mieć wiele swobody więc i nie przejąłem się tym zbytnio. Nie można było tego powiedzieć jednak o mojej rodziny, która to mimo iż majętna to wiedziała, że jak tak dalej pójdzie to w końcu niemożliwym będzie kupowanie sobie dobrej reputacji, podczas gdy ta stawała się coraz gorsza. Zlecili więc budowę tej posiadłości, specjalnie umieszczając ją w innym regionie by pozbyć się swojej czarnej owcy i móc jakoś wydać pozostałe swoje córki, sióstr bowiem mam, albo raczej miałem, aż sześć... W wieku 20 lat zostałem więc właścicielem tej willi, na tej wyspie. Można powiedzieć, że trochę nazbyt szalałem sprowadzając tu swoje konkubiny i nie tylko. Byłem jednak bardzo młody i głupi, a swoboda, którą mi dali mi jedynie pochlebiała... Szastałem pieniędzmi, żyłem w wielkim w porównaniu z klasztorem luksusie, co do dziś objawia się w wiszących na ścianach portretach i bogatych meblach... Miałem też się za swego rodzaju króla, szczególnie gdy zamawiałem prostytutki do swojego domu. Nadziwić się nie mogę jak bardzo zepsułem się w pewien sposób moralnie, skoro niegdyś słynąłem ze swojej religijności i oddania religii. Wracając jednak dalej... wkrótce zacząłem też inwestować w wyprawy, po całym świecie. Byłem w Indiach, Chinach i Afryce, a nic mnie też nie hamowało przed kolejnym wydawaniem pieniędzy. Można by pomyśleć, że pieniądze, bo wcale ich tak dużo nie dostałem powinny się już dawno skończyć, po roku czy po dwóch latach, a moje zapędy wreszcie ostygnąć i dostać jakąś nauczkę od życia. Stało się jednak coś co sprawiło, że tak jak w istocie czułem się królem, to stałem się bogiem. Bo szczęścia miałem w życiu tyle, że siedząc zapijaczonym w kasynach, zamiast tracić swój majątek to jeszcze bardziej go pomnażałem. A on rósł niezależnie od tego ile pieniędzy wydawałem. Nawet jeśli część z moich przyjaciół i służby mnie okradała, to i tak byłem jak czasami lubię sobie myśleć majętniejszy od króla... Nie byłem też przy tym głupi, w moim władaniu było wiele terenów, nie tylko ta wyspa, a i też dzięki dzierżawieniu mogłem zarabiać jeszcze więcej. W pewnym momencie trochę mnie to znudziło, a życie było jakieś za łatwe i nudne. Nawet na pewien czas zrezygnowałem z mojego bujnego życia seksualnego, ale oczywiście po pewnym czasie do niego wróciłem. Za to zmieniłem inny aspekt swojego życia, bo swoje pieniądze inwestowałem teraz też i w pracę paru jednostek i tu należy wspomnieć o pewnym człowieku, którego to poznałem gdy mój statek był zacumowany w Anglii, bowiem podróże były moją ulubioną rozrywką, a w Anglii chciałem właśnie wyposażyć statek na kolejną wyprawę. Tak się jednak złożyło, że w tamtym czasie robił to też znakomity naukowiec, badacz a przede wszystkim inny majętny szlachcic, który to pomagał właściwie nie w swojej wyprawie, a czyjejś innej. Ale jako, że wywiązała się między nami sympatyczna rozmowa, to wkrótce też po krótkiej listownej znajomości, zaprosiłem go do mojej willi. Junien Piaget, został po tym moim bliskim przyjacielem, w pewnym momencie naszej wspólnej znajomości, nawet wprowadził się do mnie, tak by nie opuszczać mnie w ogóle. Jak wcześniej wspomniałem był naukowcem, aby więc zapewnić mu lepsze warunki pracy, to zorganizowałem mu pracownię, ale aby nikt inny nie miał do niej dostępu zorganizowałem ją pod ziemią. Cieszyłem się gdy zaczął z niej regularnie korzystać, a potem i pokazywać mi wyniki swojej pracy. Z wykształcenia był fizykiem, bardzo interesował go czas i wyznał mi kiedyś że prowadzi badania w jego zakresie. Ironią w tej sytuacji oczywiście było, że akurat dla mnie tego czasu nie miał, a nikt inny nie był w stanie mi już umilać czasu jak on. Pokłóciliśmy się i się przez to ode mnie po dwóch latach kłótni wyniósł, uprzednio zapieczętowując pracownie, nie chciał bowiem by ktokolwiek przekraczał jej próg, poza nim. Zanim ją zamknął należy też wspomnieć, że miał swego rodzaju obsesję na jej punkcie... Och jak teraz tak o tym mówię, to brzmi to, tak jakby faktycznie moje zniknięcie mogło mieć z nim związek, jednak myślę, że on sam nie rzuciłby na mnie tej klątwy...- Alix przysunęła się na brzeg łóżka i natężyła jeszcze bardziej słuch widząc, że ten najwyraźniej chce zaraz zakończyć swoją opowieść.

-Nie wiem, co tam robił, ale gdy pomyśleć o drugiej stronie medalu to właściwie po jego odejściu minęły, aż cztery lata zanim.... zniknąłem... więc nie wiem czy to był właściwy trop.

-A co działo się w trakcie tych czterech lat po jego odejściu?

-A... nic wielkiego... prawdę mówiąc wróciłem, po czasie do rozpustnego i rozrzutnego stylu życia, zmieniło się chyba jedynie to, kogo zapraszałem do swojego domu... już nie tylko kobiety- westchnął.

-A pamiętasz swój ostatni dzień?

-Nie, właściwie rozpłynął mi się niejako na tle pozostałych... po prostu pewnego dnia obudziłem się tutaj, a nie tam...- zaczesał delikatnie opadający mu na jego czoło kosmyk ciemnych włosów i wbił ponuro wzrok w spiżową podłogę. Alix wstała z łóżka i stanęła obok niego, koło drzwi.

-A pamiętasz może, gdzie znajdowało się to laboratorium? Nawet jeśli to zły trop, to może warto sprawdzić?- blado się uśmiechnęła i spojrzała w jego stronę.

-Tak... właściwie to wiem dokładnie gdzie jest właz... widziałem go już w tym roku niejednokrotnie, bo jest na zewnątrz... ale chyba nie dziś, bo powinnaś już wracać do domu...

-Tak... racja... chcesz mnie odprowadzić?- zapytała niezręcznie

-Tak... oczywiście... z wielką przyjemnością... miło było z kimś porozmawiać- dodał zamykając drzwi. Wracali w całkowitej ciszy, Alix parę razy próbowała zacząć rozmowę, powstrzymywała się jednak w ostatnim momencie, nie chcąc psuć tej chwili spokoju. Zwłaszcza, że miała poczucie, że zaraz będzie jej towarzyszył inny nastrój, bo w związku z późnym powrotem do domu (gwiazdy wyraźnie błyszczały na niebie) wiązały się i pewne konsekwencje. Właściwie niechętnie żegnała się z Bossu Bombelles' em, który to snuł się obok niej zgarbiony, więc wyglądał na jeszcze niższego niż w rzeczywistości.

-To kiedy chciałabyś pójść do tego laboratorium?- zapytał podnosząc wreszcie głowę, gdy stali już przed budynkiem.

-Jutro? A może nawet dziś... nie wiem, która jest godzina...

-Jak dobrze rozumiem mam po ciebie przyjść, o której godzinie?

-Najlepiej w tej, w której najprościej będzie się stąd wyrwać, bo chyba w normalnych mogę mieć szlaban...

-O pierwszej w nocy?

-Taaak... myślę, że to będzie dobra pora... wezmę latarnię, a może i parę świec, o ile uda mi się je jakoś zdobyć...

-Mogę to zrobić za ciebie, bo to nie ja pewnie dostanę szlaban...

-Tak... dobry pomysł- między nimi powstała po wypowiedzeniu tych słów była jakaś minuta niezręcznej ciszy, przeciął ją jednak ochrypły głos Alix, która to pocałowała Bossu w czubek jego głowy jednocześnie łagodnie mówiąc już ciche, bo była już całym dniem wielce zmęczona słowo, a mianowicie: Dobranoc.

Alix de VerleyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz