Tydzień.
Dokładnie tyle minęło od zerowego dnia. Tego, w którym to wszystko się zaczęło. Wtedy uciekaliśmy od hordy zarażonych, którzy licznie wydostawali się ze szpitala. Biedni ludzie, skazani na dożywotnie cierpienie.
Wydaje mi się, że te pierwsze siedem dni zabrało ze sobą najwięcej ofiar. Strach, zgiełk i ciągłe zamieszki były idealnym tłem dla szwendaczy, którzy wykorzystywali każde możliwe zdekoncentrowanie i w taki właśnie sposób poszerzali swoje grono. Początkowo wszyscy byli niczego nie świadomi, natomiast teraz z własnych obserwacji, można stworzyć jakikolwiek plan na przetrwanie. W ten sposób doszło do takiej naturalnej selekcji i otrzeźwienia wielu, nieświadomych niczego umysłów.
Nie wiedziałam, że w tak krótkim czasie, tak wiele rzeczy może się zmienić.
Pewnie ciekawi was, co porabialiśmy przez ten czas. Zatem przenieśmy się do tamtego dnia, do godziny zero. Ujrzeliśmy zagrożenie i zaczęliśmy uciekać. Biegliśmy naprawdę długo, zanim dotarliśmy do wyznaczonego miejsca zbiórki. Minęliśmy po drodze wielu ludzi, zjadanych przez potwory. Wyglądało to na czysty kanibalizm, ponieważ istoty na początku swojej kariery, nie różniły się jakoś bardzo od zdrowych. To, w jaki sposób wybuchy apokalips przedstawiały filmy, nie mogło równać się z tą beznadziejną rzeczywistością. Zjawy nie zyskiwały od razu magicznie poszarpanych ubrań, zadrapań oraz ubytków w czaszce. Charakterystyczny, dość szybki i specyficzny chód, obojętny wyraz twarzy oraz mętne gałki oczne, w których zgasł promyk nadziei na lepsze jutro, pozwalały na odróżnienie ich od zwykłych śmiertelników. Agresja i okazywana przez nich wielka atencja, były dodatkowymi cechami. Ciągłe zwracanie na siebie uwagi i domaganie się sporego kontaktu fizycznego, to ich specjalność.
Szkoda tylko, że takie czułości kończą się dla wielu najwyższą możliwą zapłatą – życiem.
Dociekliwie obserwowaliśmy potwory, by zobaczyć jak bardzo, bądź czy w ogóle, się zmieniają. Oczywiście z odpowiedniej odległości... I wysokości. Niestety zawiedliśmy się, bo oprócz krwistych plam, pomiętych ubrań oraz już widocznej, zielonej karnacji, nie zmieniła się ich prędkość. Co prawda i tak są dużo wolniejsze od nas, ale mamy wielką nadzieję, że z czasem jeszcze bardziej zwolnią.
Skubane żwawe skurczybyki.
Wracając, gdy nareszcie dotarliśmy na skraj lasu, naszym oczom ukazała się Ania i stojący obok Matt. Lekko mi ulżyło, ale gdzie, do cholery, był Tymon z Julkiem? Mój oddech z przewietrzonego walenia ewoluował na żyrafę z ropnym zapaleniem krtani. Byliśmy daleko od gromad ludzi, więc pozwoliłam sobie na krótki odpoczynek i położyłam się na trawie. Przykleiłam się do butelki z wodą i przez dobrą chwilę skupiłam się tylko na niej. Uzupełnienie płynów pomogło mi ocknąć się i dojść do siebie, więc skupiłam się i analizowałam, co mogli zrobić moi przyjaciele. Może zabarykadowali się w jakiejś piwnicy, żeby przeczekać to wszystko? Najgorszy był fakt, że przed rozdzieleniem sami nie wiedzieli, gdzie się udać, przez co mogli być dosłownie wszędzie.
Wydzwanialiśmy do nich wiele razy. Nie dziwiła nas włączająca się poczta głosowa. Nie mieliśmy innego wyjścia, pozostało nam tylko czekać i trzymać za nich kciuki. Skuliłam się na ziemi, moje ciało dosłownie dygotało ze strachu. Co, jeśli Tymon, osoba, którą znałam od zawsze, przemieniła się w to paskudztwo? Mój lekko młodszy braciszek, który wraz z Mattem był dla mnie całym światem, mógł znajdować się w niewyobrażalnym niebezpieczeństwie. Naprawdę chwila dzieliła mnie od łez i rozpaczy, ale na szczęście usłyszałam ich nawoływanie. Mój stan emocjonalny był już tak rozbujany, że zamiast odwzajemnić uścisk Tymka, on i Julek otrzymali soczystego liścia w twarz. Nie było czasu, musieliśmy się chronić. Skierowaliśmy się w stronę leśniczego domku, ale tam spotkała nas kolejna, niezwykle miła niespodzianka.
CZYTASZ
Return to home
AdventureW każdym, nawet najbardziej dopracowanym planie możemy doszukać się luki. Nie jesteśmy w stanie przewidzieć przyszłości, która bardzo może nas zaskoczyć. Wybuch całkiem nowej sytuacji na świecie pokrzyżuje plany wszystkich. Nieprzewidywalny los, ob...