Dużo krwi.
Naprawdę dużo krwi wydostało się z jego organizmu, wpierw przez przełyk, a następnie jamę ustną, a finałowo szkarłatna plama wylądowała na ziemi. Itachi nie był pewny, ile właściwie tego leżało na brązowych panelach. Z jego perspektywy, osoby leżącej częściowo w tej kałuży osocza, płytek krwi oraz czerwonych i białych krwinek, równie dobrze mógł być to cały ocean, jak i niecała szklanka wody, wylana niefortunnie na podłogę. Jedyne czego był pewny to swojego koszmarnego samopoczucia.
Gdzieś w pamięci migały mu wspomnienia z ranka i stosunku z Kisame. Zlewały się one w dużą, jedną masę, pełną rozkoszy i ostrych, silnych uczuć. Uchiha tęsknie wracał do tego, pragnąc oderwać się, chociaż umysłowo od swojego obecnego stanu.
Seks był wspaniały i zachwycał chłopak pod wieloma względami, jednak jego skutki w wypadku Itachiego, zdecydowanie przechylały się na negatywy. Już uprzednio jego ciało było osłabione, a teraz zostało zalane okrutnym, dobijającym zmęczeniem, które nie zniknęło w ciągu snu, natomiast klatka piersiowa… Och, jakże dawała ona niesamowity, jak i niemiłosierny pokaz swoich umiejętności w zakresie przyjmowania bólu. Na przemian paliła żywym płomieniem, to uderzała nagłymi przebłyskami, a czasem po prostu nieustannie dawała znać o swoim istnieniu, ewentualnie obdzierała się całkowicie, co potem sprawiało, że Uchiha kaszlał i kaszlał, aż mu się zdawało, że wkrótce wykaszle cały swój organizm i zostanie zwykłym, brudnym worem na kręgosłup.
Kaszel naturalnie musiał przyciągnąć widownię. Uchiha usłyszał mętne kroki, kierujące się wyraźnie w stronę jego pokoju. Pragnienie niezamartwiania się rodziny w tym momencie wybuchło niczym wulkan w trakcie swej erupcji. W zmaltretowane ciało bruneta wstąpiła na moment energia. Jego kończyny poruszyły się jak w jakimś okropnym amoku. Niemalże rzucił się na drzwi, aby przekręcić kluczyk, który się w nich znajdował. Cudem się mu udało, bowiem sekundę później usłyszał natarczywe pukanie, które tłukło mu się po uszach nieustannie.
– Itachi? Synku, wszystko w porządku? – Mówiła dosyć głośno Mikoto, wyczuwalnie zmartwiona.
– Tak…! Zakrztusiłem się jedynie wodą z kranu, mamo. Wybacz, jeśli cię oderwałem od czegoś ważnego. – Odpowiedział, starając się pozbyć nuty cierpienia ze swojego głosu. Gdy ta niełatwa sztuka mu się powiodła, odetchnął z ulgą. Nie był szczególnie dumny z faktu, że kłamstwo tak ostatnimi czasy weszło mu krew, ale cóż zrobić? Na obecny moment taki fałszywy obraz zdrowego siebie wydawał mu się lepszy do pokazywania innym. Oszczędzał zmartwień, problemów, pieniędzy i kłopotu. Czyż nie było to przestawienie się na same korzyści?
– Och, skarbie. Trzeba było powiedzieć, to bym ci przyniosła szklankę czystej wody. Kranówki nie powinno się pić, można nią najwyżej kwiatki podlewać.
– Następnym razem postąpię, jak sobie życzysz… – Dało się usłyszeć delikatny śmiech Mikoto na te słowa.
– W porządku, synku, nie gniewam się. Jak się zbierzesz, zejdź na dół. Obiad na ciebie czeka, bo śniadanie zdążyłeś już przespać. – Rzekła kobieta, po czym odwróciła się na pięcie i, jak sądził Itachi, wróciła skąd przyszła, czyli prawdopodobnie z kuchni. Dopiero gdy usłyszał delikatnie trzeszczenie stopni na schodach, cały stres odparował z niego, niczym resztki wody z gorących pustyni.
Aby utrzymać swoje kłamstwa jako słodką prawdę, musiał nieźle się namęczyć i napracować. Wpierw poczłapał do łazienki, gdzie wziął prysznic, już drugi raz tego dnia. Musiał mieć pewność, że zmyje z siebie każdą, choćby niewielką plamkę krwi, która mogłaby go wydać. Dlatego też, włosy i głowę również postanowił wyszorować porządnie. Stojąc na zimnych kafelkach, chybotał się niemrawo w różne strony. Jego ciało nawoływało i prosiło o odpoczynek, jednak wiedział, że aktualnie nie mógł mu tego dać. Musiał żyć.
CZYTASZ
Weź Mnie Do Akwarium (KisaIta) ✓
FanficItachi uważa, że nic mu nie dolega, ale wyniki badań twierdzą co innego. Uchiha trafia do szpitala, lecz, zamiast zdrowiem, zawraca sobie głowę, by jego rodzice o niczym się nie dowiedzieli. W przerwach od martwienia się zajada sobie dango i zajmuje...