1.2 "he flew out the window"

348 26 5
                                    

okolice Brighton

~

   Zniosłam ostatnie pudło z piętra i postawiłam je obok trzech pozostałych na parterze koło wyjścia. Spojrzałam na zegarek, dochodziła czternasta, co oznaczało, że Lilian powinna się zjawić za jakieś pół godziny.

— Ledwo cię odzyskałam, a ty już wyjeżdzasz do wielkiego miasta. — Usłyszałam dochodzący z kuchni ciepły głos babci. — Kiedy ja się tobą nacieszę?

— Przecież będę cię odwiedzać — odpowiedziałam, podchodząc do framugi drzwi i opierając się o nią tak, żeby opiekunka mogła mnie całą zobaczyć. — Nie wyjeżdżam na zawsze.

  Babcia, a właściwie Victoria Whitemore, była dobrą osobą — wiecznie uśmiechniętą, pogodną, o godnym podziwu zdrowiu i poczuciu humoru. Od śmierci moich rodziców i dziadka — gdy miałam pięć lat — to ona się mną zajmowała i praktycznie mnie wychowała. Była młodą babcią, a to było dla niej dużym ułatwieniem. Czasem zdarzało mi się mówić do niej mamo, na co ta zazwyczaj nie odpowiadała nic; tylko głaskała mnie po głowie czy ramieniu. Kochałam ją.

I tak, to po niej miałam swoje drugie imię.

  Toteż tym trudniej było mi się z nią żegnać. Wiedziałam, czego się obawiała. Zapewne przed wypadkiem też obiecywałam, że nie wyjadę na zawsze, a niemal wyjechałam bezpowrotnie.

— Co nie zmienia faktu, że będziesz daleko.

  Opiekunka wytarła swoje brudne ręce w ścierkę i odeszła od blatu, na którym stało jedzenie. Znając ją, pakowane na wynos właśnie dla mnie.

— Mogłaś przyjechać chociaż na weekend, a nie na kilka godzin — rzuciła nieco z wyrzutem, biorąc się za szukanie pudełek w różnorodnych miejscach. — Teraz muszę ci pakować obiad na drogę.

  Powiedzenie Nie musisz spotkało by się z tak dużym sprzeciwem, że w tej sytuacji wolałam zachować milczenie.

— Chciałabym zostać na dłużej, ale mam na głowie nową pracę i przeprowadzkę.

  Uśmiechnęłam się do niej szczerze, licząc że przyjmie to ze zrozumieniem. Babcia pokręciła głową.

  Z początku miałam plany, żeby przyjechać od piątku do niedzieli, w końcu nie widziałyśmy się szmat czasu, a ten wspólnie spędzony nie poszedłby na marne i miałabym szansę na powrót utraconych wspomnień. Plany jednak szlag trafił, bo dostałam telefon z wydawnictwa, u którego złożyłam aplikację o pracę, że została ona pozytywnie rozpatrzona. Poszłam na rozmowę; przyjęli mnie. Warunek był jeden — musiałam zacząć już w piątek i kontynuować w poniedziałek. A skoro dostałam robotę to miałam środki na przeprowadzkę; toteż postanowiłam nie zwlekać.

I oto jestem. Jakąś część — którą miałam ze sobą w szpitalu i u Molly — już przeniosłam na Baker Street. Jednakże sporo innych rzeczy wciąż było przechowywane przez babcię w naszym domu. Lilian zaoferowała się z pomocą jeśli chodziło o przewóz. O tyle dobrego, że większość mebli została po poprzednich lokatorach i nie dość, że były w dobrym stanie, to jeszcze przypadły mi do gustu.

— No już dobrze, dobrze. — Babcia machnęła ręką i zaczęła pakować pełne jedzenia pudełka w siatki. — Załóżmy, że rozumiem.

— Eh, babciu...

— Po prostu obiecaj, że będziesz mnie odwiedzać, dobrze? — poprosiła, na moment odwracając się do mnie i posyłając to łamiące serce spojrzenie. — Od... Odkąd pamiętam mam już tylko ciebie. I dalszą rodzinę, która albo nie żyje, albo wolę się do niej nie przyznawać.

trick | sherlock BBC   Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz