- part I (prolog) -

500 28 1
                                    


— Sherlock!

  Bycie nieprzytomną byłoby zbawieniem, za które dziękowałabym po stokroć w tamtej chwili. Co prawda krwawiłam, ale nie przejmowało mnie to, dopóki ten widok był gorszy. Mimo to ściskałam ramię i patrzyłam na niego, jak stoi na dachu. Nie dowierzałam. Bo jak można dowierzać w myśl, że widzi się kogoś żywego po raz ostatni...

Ramię bolało mnie jak cholera, a i tak znalazłam w nim siłę, żeby zabrać Johnowi telefon. Watson był zbyt zajęty patrzeniem i zapewne zbyt zdumiony, żeby jego żołnierski instynkt mógł zareagować — już miałam aparat w dłoni. Zakrwawionej dłoni.

— ...Ty... Słuchaj, ty kretynie, złaź stamtąd albo... — słowa ugrzęzły mi w gardle. — ...albo... ty idioto.

— Posłuchaj, Beth — Wydusił, a jego głos był zdecydowanie za mało przerażony w porównaniu do mojego; miałam wrażenie, że to ja stoję na dachu. Chciałabym, powinnam była. — To nie twoja wina, kazałem ci to napisać, konsultowałaś to ze mną przez ten cały czas. To wszystko było tylko sztuczką. Magicznym trickiem.

— Co ty gadasz? To nigdy nie było sztuczką!

Mogłam się drzeć do telefonu, wymachiwać rękami. Mogłam łykać łzy i tusz z moich powiek — on wydawał się przekonany, wydawał się gotowy. Gotowy na śmierć, gotowy dokończyć tę historię. Moją historię.

— Beth, musisz im powiedzieć — kontynuował, jakby nie słyszał wypowiadanych przeze mnie słów. — Powiedz im to, a będziesz bezpieczna. Oboje będziecie. Przepraszam, że was w to wciągnąłem.

— Sherlock, przestań — zawołałam, zanim skończył, z całej siły ściskając telefon. — Nie możesz...

  Słowo umrzeć nie przechodziło mi przez gardło. Synonimy również. Z czasem żadne słowa... poza jednym.

— Proszę...

— Żegnaj, Beth.

  Nie czekałam, aż się pochyli. Nie patrzyłam, jak powoli dzieje się to, co było nieuniknione. Zaczęłam biec; biegłam z pół zamkniętymi oczami. A za mną rozpościerał się okropny krzyk Johna.

Sherlock!

  A ja biegłam dalej, przez ulice, za garaże. Do niego; do tego, który zajął moje miejsce wśród tych, o których się wspomina. Biegłabym tak dalej; nawet widziałam swój cel, poprzez lekko uchylone powieki. Widząc zarys płaszcza całego we krwi, która rozlewała się po chodniku, upadłam.

Ktoś mnie potrącił — to było pewne — ale ledwo to zarejestrowałam. Potem leżałam na ziemi, a nade mną pochylała się znajoma twarz. I trzymała w dłoni strzykawkę. Nie miałam sił na złapanie jej nadgarstka, gdy ta godziła mnie igłą w szyję.

— Wybacz, Liz.

  Pojawiły się zawroty głowy i mdłości; mogło to oznaczać tylko jedno. Odwróciłam się na bok, jakbym chciała wstać, ręką sięgając jak najdalej się dało. Tą zdrową ręką, na chorej leżałam, przez co uszkadzałam ranę.

Lilian pewnie chciała, bym przed utratą przytomności jako ostatnią widziałam jej twarz. Dlatego potem śmiało jej się przyznałam, wręcz z kpiną na ustach, że wtedy to ciało Sherlocka było moim ostatnim obrazem.

Martwe ciało.

*

the game is on

~

następny rozdział [7.11.2020]

trick | sherlock BBC   Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz