Stara furgonetka

1K 33 10
                                    

Rozdział I


Wioska, do której zmierzałam znajdowała się około stu pięćdziesięciu kilometrów od miasteczka, w którym zamieszkiwałam na co dzień. Droga była dość długa, więc od około dwóch godzin siedziałam sztywno na jednym z niewygodnych foteli w nieco hałaśliwym pociągu. Głowę miałam opartą o zimną powierzchnię szyby i nie odrywając wzroku, przyglądałam się zmieniającym się za oknem obrazom, które dzięki warstwie ciągle padającego śniegu wyglądały niemalże podobnie. 

Z słuchawek, które miałam w uszach od samego momentu przekroczenia progu domu, nie wydobywała się już żadna melodia. Od około trzydziestu minut bateria w moim telefonie była rozładowana. Mimo to nie schowałam urządzeń do torby. Po pierwsze, przyzwyczaiłam się już do ich obecności i gdybym tylko odłożyła je na bok, poczułabym się dziwnie goła. Po drugie, pasażerowie siedzący naprzeciwko mogli dalej kontynuować zażartą kłótnie prowadzoną od samego początku podróży, tkwiąc w błędzie, że wcale ich nie słyszę. 

Zegarek na lewym nadgarstku wskazywał godzinę siedemnastą pięćdziesiąt osiem. Według rozkładu jazdy, za dwadzieścia dwie minuty powinnam znaleźć się na stacji w Kaliszu, na której czekał już wuj Edmund. Westchnęłam ciężko, zmęczona podróżą, gwarem panującym w pociągu i wbijaniu spojrzenia w jeden punkt, karcąc się w duchu za brak prawa jazdy. 

Od dziesięciu miesięcy obiecywałam i przekonywałam samą siebie do zapisania się na kurs, ale do tej pory moja noga nie postała w miejscu ośrodka szkoły jazdy. Wizja swojej postaci za kierownicą wywoływała u mnie dziwne poczucie paraliżującego strachu. Stres związany z odpowiedzialnością prowadzenia samochodu sprawiał, że wcale nie czułam się gotowa na tak poważny krok. Odkładałam go więc jak najdalej w czasie. 

Gdy po kilku kolejnych minutach surowy krajobraz pól i drzew zaczęły zastępować budynki na obrzeżach miasta, zwinęłam kable słuchawek i razem z komórką, wrzuciłam je do bocznej kieszonki torby podręcznej. Naciągnęłam rękawy grubego, beżowego swetra na dłonie, poprawiłam jego kołnierz i narzuciłam na ramiona kurtkę. Owinęłam się jasnym szalem tak szczelnie jak tylko było to możliwe i odszukałam w kieszeniach dwóch bawełnianych rękawiczek. 

Chwilę później kolejni pasażerowie zaczęli wstawać z miejsc, sięgać po płaszcze i kurtki, chwytać za walizki oraz naciągać na uszy ciepłe czapki czy nauszniki.  Gotowa do wyjścia już od dobrych kilku minut, przecisnęłam się przez siedzących obok małżonków i upewniając się, że nic nie zostało na miejscu, które zajmowałam ruszyłam w stronę drzwi wyjściowych. 

Pociąg zaczął zwalniać z towarzyszącym temu piskiem, a ja wypatrywałam przez szybę znajomej twarzy wśród stojącego na stacji tłumu. Przeskakiwałam spojrzeniem z jednej sylwetki na drugą, zatrzymując na każdej wzrok tak długo, na ile pozwolił mi ciągle przemieszczający się pojazd. Żaden z ubranych w grube swetry, szale i czapki mężczyzn nie przypominał jednak wuja o wypłowiałych, jasnych włosach, trzydniowym zaroście i haczykowatym nosie. 

Westchnęłam cicho, naciągając na lekko zmarznięte dłonie materiał rękawiczek i kiedy tylko drzwi wagonu się otworzyły, wytarmosiłam swój bagaż na peron. Odeszłam kilka kroków na bok, nie chcąc tamować ruchu innym wysiadającym i kolejnym wsiadającym i ponownie rozejrzałam się po zgromadzonym tłumie. Wzruszyłam niezauważalnie ramionami i skierowała się w kierunku schodów prowadzących do budynku dworca, ciągnąc za sobą granatową walizkę. Zaklęłam pod nosem, żałując, że nie zachowałam choć dziesięciu procent baterii telefonu, które umożliwiłyby wykonanie połączenia, a jednocześnie oszczędziłyby zamartwiania się nieobecnością wuja Edmunda. 

PS: Nie zapomnij o mnie [ ZAKOŃCZONE ]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz