BATALIA

608 40 1
                                    

Hermiona otworzyła oczy. Czuła jak bok rwie ją żywym ogniem. Zaciskając zęby, odsunęła kawałek podkoszulka i z obrzydzeniem przyglądnęła się wielkiemu krwiakowi na biodrze. Rozglądnęła się dookoła, by sprawdzić, czy reszta jej towarzyszy nie poniosła żadnych obrażeń. Z przerażeniem dostrzegła, że na środku korytarza leży ogromne pogorzelisko, które odcięło ją od pozostałych członków grupy. Nie zważając na obrzęk ciała, ruszyła w kierunku ściany gruzu, rękoma odsuwając kamienie.

- Jesteście cali? - zawołała, krztusząc się wiszącym w powietrzu pyłem.

Nie usłyszała odpowiedzi.

- Halo?! - zaczęła się niepokoić.

- Jest tam Ron i Susan? - głos George'a załamał się.

Rozejrzała się dookoła i dostrzegła wystającą rękę swojego przyjaciela spod kamieni. Wyciągnęła z kieszeni różdżkę i przeniosła część głazów na bok. Ze zwaliska wyłoniła się również głowa puchonki. Sprawdziła tętno rudowłosego i przerażona zatkała usta, nie mogąc uwierzyć, że nie ma w nim żadnych oznak życia. Czuła jak jej umysł pogrąża się w amoku. Tak bardzo nie mogła uwierzyć a to co się stało. Przecież jeszcze chwilę temu patrzyła na ich tętniące życiem twarze.  Susan oddychała, jednak ledwo słyszalnie. Gdy dotarło do niej świeże powietrze, rozchyliła nieznacznie powieki.

- Spokojnie - Hermiona pogłaskała ją po włosach. - Wszystko będzie dobrze. Zabiorę cię stąd...

Nie mogła powstrzymać lawiny łez, które wylały się z jej oczu i spłynęły wodospadem po policzkach. Kobieta jęknęła i wychrypiała przez obolałe gardło:

- Fred... Zaopiekuj się Fredem.

Brązowowłosa pokiwała głową i ścisnęła mocno jej rękę.

- Obiecuję - wychlipała. - Zrobię wszystko, żeby był szczęśliwy.

Brązowowłosa nie była pewna, czy kobieta ją usłyszała, ponieważ jej oczy stężały, a twarz skamieniała.

Gryfonka nie chciała zostawiać ciał swoich przyjaciół w tym miejscu, ale wiedziała, że musi sprawdzić stan reszty ocalałych. Pogłaskała ostatni raz Rona po twarzy i w amoku powlekła się w stronę wind. Gdy drzwi szybu rozsunęły się i stanęła w holu, oniemiała. Nad jej głową widniał ogromny ziejący lej, którego widok zapierał dech w piersi. Z tej perspektywy widziała niebo i miejskie budynki. Nie było już Ministerstwa, a przynajmniej nie istniała jego spora części.

Z zewnątrz słyszała krzyki ludzi, będących świadkami sytuacji oraz głośne odgłosy syren służb ratunkowych. Po całym głównym holu walały się ludzkie ciała, które przygniotły porozrywane sufity. Przyglądała się przypadkowym mugolskim ofiarom oraz znajomym twarzom, które zastygły już na wieczność, niczym w śnie. Załkała, gdy dostrzegła zakrwawioną głowę Artura Weasley'a oraz leżącą obok niego Molly. Kolejny cios w serce zwalił ją z nóg. Małżeństwo czarodziejów było dla niej niczym rodzina.

Gdy usłyszała czyjeś kroki, odwróciła się pośpiesznie. Z przeciwległego korytarza wybiegł Harry, trzymający za rękę Pansy. Hermiona rzuciła się im na szyję. Zaraz za nimi pojawił się Blaise wraz z Ginny, Charlie obejmujący ramieniem Percy'ego, oraz kulejący George, którego podtrzymywał jedyny ocalały pracownik ministerstwa.

- Co to było? - Blaise rozglądał się przerażony, oceniając skalę zniszczeń.

- Bomba - poinformowała Ginny, wycierając mokre od płaczu policzki. - Gdzie jest reszta?

Charlie zagryzł usta i pokręcił głową, dając wszystkim jasno do zrozumienia, co się z nimi stało.

- Gdzie jest Ron i Susan? - zaśmiała się nerwowo Ginny. - Gdzie jest mama z tatą? 

ANTIDOTUM NA BEZSENNOŚĆ || dramioneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz