Głową leżała na jego piersi, ale nie słyszała znajomego bicia.
Dźwięk tętna jasnowłosego towarzyszył jej w tak wielu momentach jej życia. Czuła jego puls, gdy ją całował, i jego szaleństwo, gdy dotykał jej ciała. Uspakajał się, gdy leżeli w swoich objęciach, a przyśpieszał gdy śmiał się z nią, lub gdy wściekał bez powodu.
Hermiona miała wrażenie, że żyje w amoku. Ktoś odciągnął ją, ale nie miała pojęcia kto to był. Przez mgłę swoich łez widziała, jak nieznajoma kobieta wzywa szpitalne oddziały za pomocą patronusa, a grupka mężczyzn otacza ciało ślizgona, próbując go reanimować. Resztki jej świadomości zdawały sobie sprawę z tego, że wszystkie te starania są na marne. Draco nie wywiązał się z Wieczystej Przysięgi, a to oznaczało jedno...
I nawet gdyby na miejscu zjawili się najlepsi magomedycy, czy najpotężniejsi czarodzieje, nic nie mogłoby wrócić go do żywych.
- Idiota! - miała wrażenie, że za chwile zedrze struny głosowe. - Kretyn! Skończony debil! Nienawidzę cię! Tak bardzo cię nienawidzę za to, co mi zrobiłeś!
Poczuła opiekuńcze ramiona Blaise'a i łzy Ginny skapujące na jej włosy. Kiwała się z boku na bok, mając nadzieję, że to wszystko jest okropnym snem - marą, na której końcu czeka wybudzenie. Tysiące igieł przeszywało jej serce, a lądolód skuł jej ramiona. Miała na sobie jego płaszcz, przesiąknięty żywym zapachem, który z każdym podmuchem wiatru ulatniał się bezpowrotnie. Miała ochotę rzucić się w powietrze i łapać go rękoma, byle tylko zatrzymać to, co przypominało jej o jego ciepłym ciele i bijącym sercu. Przez spazmy krzyczała, informując przyjaciół o tym co się stało, próbowała wyjaśnić dlaczego Draco leży nieruchomo na zimnym podłożu.
- Tak mi przykro - usłyszała drżący głos ciemnowłosej.
Zrozumiała, że nie obejmuje jej wyłącznie Blaise wraz z Ginny, ale również Pansy i Susan. Oni wszyscy próbowali zapobiec jej rozpadowi, ale na to było już z późno. Pomiędzy kolejnymi susami powietrza, a lawiną łez, obserwowała rudą i czarną czuprynę swoich przyjaciół, którzy próbowali zrobić co tylko w ich mocy, by pomóc leżącemu na bruku arystokracie. Gdy dostrzegła, jak z nietęgimi twarzami odchodzą od ciała, z gardła Hermiony wydobył się kolejny wrzask, którego nie mogły stłumić nawet wzbijające się w powietrze ptaki.
- Nie! - wyrwała się z objęć i przeczołgała się na kolanach w stronę jasnowłosego. - Musi być jakiś sposób! - zaczęła błądzić dłońmi po twarzy młodzieńca. - Musi być jakiś sposób! Przeczytałam tyle książek! Muszę znać odpowiedź! Nie po to uczyłam się tyle lat, by nie znać teraz odpowiedzi.
- Hermiono... - głos Harry'ego drżał.
- Nie! - zrzuciła ze swojego ramienia pomocną dłoń. - Przestań, Harry! Musi być sposób! Może Kamień Wskrzeszenia? Kamień Wskrzeszenia musi zadziałać. Może uda mi się go wrócić do życia!
- Przykro mi...
Po raz kolejny wyszarpała się z objęć, próbujących oddalić ją od mężczyzny, którego kochała. Jakże okropny jest los, który uzmysłowił jej uczucia w tak tragicznej chwili, gdy już nie mogła wypowiedzieć tego bezpośrednio do adresata. Złapała go za ramiona i zaczęła nim trząść, błagając, by się obudził. Obiecywała, że się zmieni, choć nie wiedziała, dlaczego powinna to zrobić, prosiła o jeszcze jedną szansę, aby móc naprawić jego życie i go uszczęśliwić.
W końcu Ron i Harry wygrali, i szarpnęli jej bezwładne ciało do pionu, po czym zamknęli je w szczelnym uścisku. Płakała, a jej żal był tak mocny, że miała wrażenie, iż wypluje popękane serce. W końcu atak paniki zamienił się w drgawki. Najgorsze było jednak to, że nie tylko ona szlochała. Świadomość żalu innych osób wyniszczała ją od środka.
![](https://img.wattpad.com/cover/240754763-288-k877467.jpg)
CZYTASZ
ANTIDOTUM NA BEZSENNOŚĆ || dramione
FanficRok - tyle czasu minęło, od kiedy Hermiona Granger widziała Dracona Malfoya po raz ostatni. Był to dzień, który przepełniała śmierć, walka i ból związany ze stratą bliskich osób. Dzień, o którym najchętniej zapomniałaby, już na zawsze. Gdy znany jej...