~Jin Ling~
Jin Ling spojrzał w górę na urwisko, gdyby umiał latać na mieczu mogły polecieć po torbę Sizhui i zdołałby szybciej sprowadzić pomoc
(UWAGA: w tym RPG Jin Ling nie potrafi nalać na mieczu dla dobra fabuły)
To jego wina, gdyby nie uciekł z Przystani Lotosu, gdyby nie namówił Sizhui na podróż nie doszło by do tego. Jin był na siebie wściekły uderzał pięścią w drzewo krzycząc.
-Cholera! Cholera, cholera!
Nie mógł znieść swojej bezradności. Gdzie w ogóle podziała się Wróżka. Mogłaby ona zostać z Lan.
-Nie! Nie zostawię cię....Pokręcił głowa i padł na kolana przed przyjacielem i chwycił go za dłonie i ucałował je. Sizhui miał rację powinienem iść po pomoc, jednak serce mu się kroiło na myśl ze Lan zostałby sam.
A jak coś go zaatakuje? Nie będzie w stanie się bronić nie może wziąć go na plecy, bo by to pogorszyło stan chłopaka. Nagle Ling usłyszał znajomy dźwięk dzwonków z oddali. To wróżka biegła w stronę młodzieńców. Tak jak mówił wcześniej, zostawi adepta z jego pupilem dla bezpieczeństwa. Pogłaskał psa i kazał jej zostać przy przyjacielu.
Wziął głęboko wdech i wydech.
-Masz rację, idę po pomoc. Wróżka się tobą zaopiekuje. Gdy będzie po wszystkim odpłacę ci się tysiąckroć...
~Lan Sizhui~
Sizhui widział zdenerwowanie w oczach młodego Jina. Nie chciał go zostawiać, ale to była jedyna rzecz, by znaleźć jakąkolwiek pomoc...jeśli jakaś będzie w ogóle w pobliżu. Szansa była podzielona pół na pół. On sam był zestresowany, zmęczony i obolały, ale nie było innego wyjścia, myślał też o innych rozwiązaniach, ale albo były nierozważne i bezmyślne albo poprostu niemożliwe do spełnienia. Niespodziewanie Jin Ling podszedł do adepta i chwycił delikatnie jego blade i zimne dłonie. Ucałował je. Przez chwilę poczuł, że przez ciało przepływała fala ciepła, znów twarz przybrała koloru różowego, a serce bilo jak szalone. Był bardzo zawstydzony i zaskoczony tym gestem chłopca w żółtym szatach. Dłonie tak jak wcześniej były miękkie i ciepła. One ogrzały jego zmarznięte drobne ręce.
~Co się dzieje? Dlaczego tak dziwnie zachowuje? Czyżby rzeczywiście to było to uczucie, o którym panicz Mo mówił? ~zastanawiał się Sizhui.
Po chwili gdzieś z oddali usłyszał tak jak Jin Ling dźwięk dzwonków. Oderwali od siebie dłonie i spojrzeli w tamtym kierunku. Nawet nie zorientowali się, że od jakieś krótkiej chwili się trzymali. Tuż przed nimi pojawiła się Wróżka. Obaj ucieszyli się na widok psiaka. Dobrze, że przybyła, bo Jin Ling miał kogo pozostawić z Sizhui. Chłopak z klanu Jin przygotował się na wędrówkę, by znaleźć jakąś pomoc, a w międzyczasie młody Lan miał odpocząć.
-Tylko uważaj na siebie, Jin Ling -rzekł chłopak zanim panicz Jin nie zniknął mu z zasięgu wzroku.
Gdy minęło trochę czasu, odkąd Jin Ling wyruszył, Sizhui zaczął się niepokoić czy aby na pewno wszystko z chłopakiem w porządku. Z każdą kolejną minutą był coraz bardziej niespokojny. W końcu nie mógł wytrzymać i mimo bólu wstał. Chwycił się Wróżki i zaczęli iść pomału w poszukiwaniu młodego Jin Linga.
-Chodźmy Wróżko, za bardzo się martwię o Jin Linga, ty tak samo, prawda?-zapytał psa młody Lan, a psiak odpowiedział szczeknięciem i merdaniem ogona.~Jin Ling~
( DALEJ LAS)-Ty też uważaj, wrócę najszybciej jak mogę.
Zostawił Wróżkę z chłopcem.
Przyszły lider Lanling Jin nie chciał opuszczać przyjaciela, z trudem zaczął się oddalać. Musiał znaleźć pomoc, inaczej może stracić kogoś kto był mu bliższy niż rodzina. Mógł stracić Sizhui, a tego by sobie nie wybaczył.
Co chwila oglądał się za siebie, aż w końcu oddalił się na tyle, iż nie widział tamtej dwójki.
Szedł coraz szybciej i szybciej, mimo obolałego ciała. Miał straszne wyrzuty sumienia oraz co chwile odpędzał czarne myśli.
A jeśli nie zdąży? Jeśli wróci, a zastanie to czego obawiał się najbardziej. Zupełnie jak w jego koszmarach tylko, że to się działo naprawdę. Czuł, jakby tysiąc strzał przebijało go na wylot.
I mimo, iż upadł kilkukrotnie wstał i szedł dalej opierając się o miecz.
-Ktokolwiek...błagam..
Ling przystanął na chwile słyszał jak ktoś biegnie..dwóch...trzech, a może więcej ludzi. Schował się za drzewem ciężko dysząc. Oby to nie byli wrogowie tylko ktoś normalny, ktoś u kogo mógłby skorzystać z pomocy. Wychylił się lekko, aby dojrzeć co tam się działo. Rozpoznał znajomą mu osobistość, która była nieopodal. Był to Nie HuaiSang - przedstawiciel sekty Quinhe Nie. Wdrapał się nie zgrabnie na drzewo kilka razy spadł, lecz wciąż próbował, aż mu się udało.~Co jest do cholery jasnej ~ pomyślał Jin.
We mgle było to wszystko ledwo widać. HuaiSang został otoczony przez napastników, lecz dopóki był na drzewie nic mu nie groziło, jednak jak długo mógłby tam wytrzymać.
Ling westchnął. Być może to jego nadzieja. Jeśli uratuje Nie będzie winny mu przysługę. Ścisnął mocno miecz należący do jego zmarłego ojca... najcenniejsza pamiątka.
-Matko...Ojcze... miejcie mnie w swej opiece...
Dobył ostrza, którym rozwalił posąg bogini i z dzikością w oczach ruszył na wrogów niczym tygrys polujący na swe ofiary.~Nie HuaiSang~
Siedział na drzewie dłuższy czas, nie miał pojęcia ile ale widząc pod nogami stale powiększającą się grupę umarlaków nie miał zamiaru stamtąd zejść. Poza zmęczeniem nie opuszczał go także wciąż rosnący strach związany z zagrożeniem. Gdyby wiedział, że to się tak skończy na pewno nie opuściłby w tę noc swojego pałacu... tymczasem utknął w ciemnym lesie bez pomocy i nadziei...
Jęki i ryki dobijających się do niego dookoła postaci nie ustawały a w głowie mu szumiało coraz bardziej. Co prawda zdążył już zauważyć, że nie są w stanie wspiąć się wyżej by go dopaść jednak to wcale nie poprawiało jego już beznadziejnej sytuacji. Chyba nie pomyślałby, że przyjdzie mu tu zginąć.
Minął znowu jakiś czas gdy dotarło do niego, że poza trupami ktoś jeszcze pojawił się w jego okolicy. Było jednak w tym lesie na tyle ciemno i mgliście, że nie był w stanie zobaczyć kim był ów osobnik. Wyjrzał tylko niepewnie zza gałęzi dalej nie puszczając tej, którą tak kurczowo obejmował.
-Ratunku! Pomocy! Tutaj jestem! –krzyknął tylko zdesperowany do nieznajomego mając nadzieję, że ten go usłyszy.
Jedyne co pozostało mu teraz to czekać i mieć nadzieję, że ten ktoś da sobie jakoś radę z dzikimi trupami i pomoże mu stąd zejść.~Jin Ling~
Jin Ling rzucił na zgromadzonych umarlaków, mimo ,iż przed chwilą zdychał. W tamtej wyglądał jakby nie wiadomo skąd dostał przybyło siły.
-Dla Sizhui!
Wykrzyczał wybijając miecz w trupa, a potem rozerwał mu głowę. Zgrabnymi dzikimi ruchami wymachiwał ostrzem, ścinając wrogów. Słyszał jak Nie krzyczał ze strachu tam na górze w gałęziach.
Pomyślał o młodym Lan, który oczekiwał na pomoc, a ta myśl wzmocniła jego ducha walki. Dzikie trupy nie odpuszczały, jednak Jin też nie odpuszczał, czuł jak przez jego ciało przepływa fala ciepła. Gdy poczuł smak walki nie mógł się powstrzymać. Był niczym dzika bestia żadna krwi. Nigdy wczesnej nie doświadczył takiego transu. Nim się obejrzał wybił ich doszczętnie. Oparł się o pień drzewa ciężko dysząc, jeszcze jeden ostatni trup zaatakował go.-Giń cholero jedna!
Rozwścieczony chłopak poćwiartował nieprzyjaciela, a potem w końcu przysiadł na ziemi.
-Możesz zejść! Już po wszystkim...
Wykrzyczał młodzieniec w żółtych szatach i wytarł ostrze miecza o swoja szatę.
Czekał, aż HuaiSang zejdzie z gałęzi. Mężczyzna zszedł szybciej niż Ling się spodziewał po prostu zleciał z góry i upadł na chłopca przygniatając go swym ciałem.-Co ty wyprawiasz?!
Zepchnął lidera sekty Qinghe Nie i zaczął kaszleć.
CZYTASZ
💛Sweet Love ✨Ling & Sizhui💙
FanfictionZakazna namiętna miłość dwóch młodzieńców Jin Linga- z sekty Lanling jin, który jest przyszłym liderem sekty oraz Lan Sizhui - wychownka Lan Wangji'ego oraz Wei Wuxiana z Gusu Lan. Czy ta miłość przetrwa i zostanie zaakceptowana? Albo... Czy w trakc...