- Więc, kto jest chętny by zapolować na czarownice? - pyta zachęcająco Niklaus. Na twarzach wszystkich zagościł uśmiech.
Każdy z nas dostał swoje zadanie i od razu przeszliśmy do realizacji. Niklaus i Elijah mają jakieś swoje źródła wśród czarownic, więc pójdą tego kogoś "przesłuchać". Wiem, jak się to pewnie skończy. Chociaż nie widzi mi się puszczać ich samych do kręgu czarownic, ale nie mogę również zostawić Kola i Rebekah samych. Dlatego bez większego sprzeciwu ruszamy w trójkę do magazynu, w którym ostatnio miała miejsce masakra, w której niestety braliśmy udział.
Weszliśmy do środka i od razu poczułam chłód na skórze. Automatycznie potarłam ramiona dłońmi. Było błędem wychodzić bez kurtki. Kiedy tylko to pomyślałam na moich ramionach znalazła się czarna skórzana kurtka, w której co prawda tonęłam. Spojrzałam na idącego po mojej prawej Kola. Uśmiechnęłam się i podziękowałam. Założyłam poprawnie kurtkę by mi nie spadła i teraz uświadomiłam sobie, jakie Kol ma długie łapy. Ta myśl mnie rozbawiła.
- Z reguły nie jesteś taki milutki Kol. Nie poznaję cię. - stwierdza uszczypliwie Rebekah.
- A ty z reguły nie jesteś skora do żadnej pomocy, a tu proszę.
- A z kolei ty aż za bardzo angażujesz się w troszczenie o narzeczoną swojego brata!
- A ciebie ewidentnie boli przelotny romans Marcella i Rose! Mimo, że minęło już tyle lat. Z resztą nie dziwię się Marcellowi, że wolał Rose od ciebie!
- Koniec! - krzyczę i pstrykam palcami a im odbiera zdolność mówienia. Boże, jak tak można się kłócić. I to o byle głupoty. - Odbiło wam?! Mamy teraz ważniejsze rzeczy do roboty niż wasze licytowanie się! Poza tym pragnę wam przypomnieć, że mieliśmy wejść po cichu, załatwić swoje i zbędnie się nie narażać. A wy co? Drzecie się na siebie od kiedy tu weszliśmy! Zmarły by was usłyszał.- kończę swój wywód. Moje dłonie zaczynają się trząść. Emocję buzują we mnie, jak wtedy kiedy moja moc eksplodowała. Biorę głęboki oddech i ruszam przed siebie w ciszy. Muszę się uspokoić, albo zrobię im krzywdę.
Wchodzę do pomieszczenia, w którym miała miejsce masakra i od razu czuję energię tego miejsca. Miejsce masakry. Przelana krew wiedźm i wampirów. Wzdycham i idę dalej. Zatrzymuję się na środku pomieszczenia. Rebekah i Kol stali niedaleko mnie i bacznie mnie obserwowali. Pstryknęłam palcami a rodzeństwo znów mogło mówić.
- Macie być cicho. Jeśli zaczniecie się znów kłócić odbiorę wam nie tylko mowę.
Ci grzecznie przytaknęli i stanęli za mną. W ten sposób mieli na oku całe pomieszczenie łącznie z drzwiami a ja nie musiałam się niczym przejmować. Wzięłam głęboki wdech i wydech, rozłożyłam dłonie ustawiając ich spód w kierunku podłogi. Zamknęłam oczy i pozwoliłam mocy przeze mnie przepłynąć.
W tym samym momencie do pomieszczenia weszło sześć innych wampirów. Jednak to co przykuło uwagę to to, że nie rzucili się na Rebekah czy Kola a od razu ruszyli na Rose. Jednak rodzeństwo nie czekało ani chwili. Rebekah wyrwała jednym serce a Kol rozerwał drugiemu krtań. Dosłownie. Jednak cały czas zostało czterech napastników, którzy co rusz atakowali. Z wciąż zamkniętymi oczami nasłuchiwałam odgłosów walki i nie mogłam się przez nie skupić.
Warknęłam. Poczułam, jak moje oczy zaczynają się świecić więc je otworzyłam. Zamknęłam jedną dłoń w pięść i serca całej czwórki opuściły ich klatki piersiowe. Spojrzałam na rodzeństwo i znów zamknęłam oczy starając się skupić.
- Nie mogłaś tak od razu? - pyta zdyszana Rebekah. Wzdycham tylko na jej pytanie.
- Nie możesz liczyć na to, że będzie robić wszystko za ciebie. - warczy Kol.
CZYTASZ
HYBRYDA ✔️
FanfictionData Rozpoczęcia (01.08.2020r.) Data Zakończenie (27.12.2020r.) Zostałam stworzona wbrew swojej woli. Zamknięta w nieśmiertelnym ciele, którego nie chciałam. Byłam zagubiona, ale poznałam JEGO. Równie niebezpiecznego. Równie pragnącego "normalnego"...