Kolejny dzień.
Ranek.
Czuję się tak jakby moje ciało nie było moje. Jednak to uczucie mija, kiedy wstaje i udaję się do kuchni. Wypijam woreczek krwi i od razu staję na nogi. Biorę drugi woreczek, przelewam go do kielicha i wracam do sypialni. Siadam koło jeszcze śpiącego bruneta i wolną ręką zaczynam głaskać jego policzek. Pierwotny budzi się i składa pocałunek na mojej dłoni.
- Wszystko w porządku? - pyta.
- Dzień dobry najdroższy. Tak, mamy wspaniały dzień. I tak wszystko w porządku.
Brunet uśmiecha się i zabiera od mnie kielich. Wypija wszystko i odkłada naczynie na stolik nocny.
- Nie musisz się o mnie tak martwić Elijah.
- Jakbym mógł nie martwić się o swoją narzeczoną.
- No wiesz twoja narzeczona również żyje, już ponad tysiąc lat. Umiem o siebie zadbać.
- Co nie znaczy, że nie muszę się o ciebie martwić. Powiedz Rose, ty się o mnie nie martwisz?
Zagiął mnie. Ma stu procentową rację. Martwię się o niego, kiedy tylko nie ma go w zasięgu mojego wzroku. Wiem, że Elijah również tak czuję. Właśnie teraz uświadomiłam sobie, jak wielką jestem szczęściarą. I nie dlatego, że ktoś się musi o mnie zamartwiać. Nie. Ale dlatego, że ma się o mnie kto martwić. Jest Elijah, Niklaus, Rebekah i oczywiście Kol. Nie mogę zapomnieć o Marcellu i Joshu.
- No właśnie. Zamartwianie się o ciebie czy Rebekah jest dla mnie naturalne.
- Masz rację. Zjedzmy coś. - zarządzam. Całuje przelotnie usta bruneta i podchodzę do szafy. Wyciągam biały komplet bielizny, szary dres i białe adidasy. Zakładam wybrany zestaw i udaję się do jadalni, w której aktualnie znajdują się wszyscy. Nawet Elijah zdążył się już wyszykować i zająć swoje miejsce. Usiadłam na swoim stałym miejscu i zabrałam się za jedzenie. O dziwo byłam cholernie głodna. Jadłam i popijałam wszystko krwią z kielicha.
- Więc, jaki jest plan na dziś? - pyta Kol.
- Najpierw powiedzcie, jak tam wasz trop.
- Błędny punkt. - informuję Niklaus.
- Błędny? - dopytuję.
- Ślepy zaułek. - dodaje Elijah.
- Może moja magia mogłaby coś zdziałać?
- Na miejscu była miejscowa czarownica. Pomogła nam. - dodaje Rebekah.
- Pomogła? Po dobroci? - pytam podejrzliwie.
- Nie do końca po dobroci. - przyznaje rozbawiony Niklaus. Spoglądam na niego i mimowolnie sama się uśmiecham.
- Tak czy siak nic nie wskórała. Ty również nic nie zdziałasz. Nie ważne jest nawet to, że jesteś od niej potężniejsza. - stwierdza Rebekah.
- To przez przodków. Blokują zasięg naszych mocy.
- Najbardziej interesuję mnie co oni z tego mają. - zagaja Elijah.
- To jest najbardziej kluczowe pytanie. Jeśli odkryjemy co mają z tego przodkowie - zaczęłam.
- Z łatwością dowiemy się gdzie jest twoja matka. - ciągnie Kol.
- I będziemy mogli w końcu ją zabić. - kończy Niklaus.
- Oto nasz plan. - stwierdzam.
Gotowi do wyjścia udaliśmy się całą naszą rodzinką w odwiedziny do kochanych przodków. Po wejściu na cmentarz poczułam moc. Siła tego miejsca była kompatybilna z moją magią. Nie zdziwił mnie ten fakt. Czarownice Nowego Orleanu największą moc czują w miejscach poświęconych. A cmentarz był właśnie takim miejscem. Zatrzymaliśmy się pod ołtarzem stojącym na samym środku cmentarza. Westchnęłam a w tym samym czasie na spotkanie wyszła jedna z wiedźm.
CZYTASZ
HYBRYDA ✔️
FanfictionData Rozpoczęcia (01.08.2020r.) Data Zakończenie (27.12.2020r.) Zostałam stworzona wbrew swojej woli. Zamknięta w nieśmiertelnym ciele, którego nie chciałam. Byłam zagubiona, ale poznałam JEGO. Równie niebezpiecznego. Równie pragnącego "normalnego"...