ROZDZIAŁ 25

1.3K 77 26
                                    

Kolejny dzień. 

Ranek. 

Czuję się tak jakby moje ciało nie było moje. Jednak to uczucie mija, kiedy wstaje i udaję się do kuchni. Wypijam woreczek krwi i od razu staję na nogi. Biorę drugi woreczek, przelewam go do kielicha i wracam do sypialni. Siadam koło jeszcze śpiącego bruneta i wolną ręką zaczynam głaskać jego policzek. Pierwotny budzi się i składa pocałunek na mojej dłoni. 

- Wszystko w porządku? - pyta.

- Dzień dobry najdroższy. Tak, mamy wspaniały dzień. I tak wszystko w porządku.

Brunet uśmiecha się i zabiera od mnie kielich. Wypija wszystko i odkłada naczynie na stolik nocny. 

- Nie musisz się o mnie tak martwić Elijah.

-  Jakbym mógł nie martwić się o swoją narzeczoną.

- No wiesz twoja narzeczona również żyje, już ponad tysiąc lat. Umiem o siebie zadbać.

- Co nie znaczy, że nie muszę się o ciebie martwić. Powiedz Rose, ty się o mnie nie martwisz?

Zagiął mnie. Ma stu procentową rację. Martwię się o niego, kiedy tylko nie ma go w zasięgu mojego wzroku. Wiem, że Elijah również tak czuję. Właśnie teraz uświadomiłam sobie, jak wielką jestem szczęściarą. I nie dlatego, że ktoś się musi o mnie zamartwiać. Nie. Ale dlatego, że ma się o mnie kto martwić. Jest Elijah, Niklaus, Rebekah i oczywiście Kol. Nie mogę zapomnieć o Marcellu i Joshu. 

- No właśnie. Zamartwianie się o ciebie czy Rebekah jest dla mnie naturalne. 

- Masz rację. Zjedzmy coś. - zarządzam. Całuje przelotnie usta bruneta i podchodzę do szafy. Wyciągam biały komplet bielizny, szary dres i białe adidasy. Zakładam wybrany zestaw i udaję się do jadalni, w której aktualnie znajdują się wszyscy. Nawet Elijah zdążył się już wyszykować i zająć swoje miejsce. Usiadłam na swoim stałym miejscu i zabrałam się za jedzenie. O dziwo byłam cholernie głodna. Jadłam i popijałam wszystko krwią z kielicha. 

- Więc, jaki jest plan na dziś? - pyta Kol. 

- Najpierw powiedzcie, jak tam wasz trop. 

- Błędny punkt. - informuję Niklaus.

- Błędny? - dopytuję.

- Ślepy zaułek. - dodaje Elijah.

- Może moja magia mogłaby coś zdziałać? 

- Na miejscu była miejscowa czarownica. Pomogła nam. - dodaje Rebekah.

- Pomogła? Po dobroci? - pytam podejrzliwie.

- Nie do końca po dobroci. - przyznaje rozbawiony Niklaus. Spoglądam na niego i mimowolnie sama się uśmiecham. 

- Tak czy siak nic nie wskórała. Ty również nic nie zdziałasz. Nie ważne jest nawet to, że jesteś od niej potężniejsza. - stwierdza Rebekah. 

- To przez przodków. Blokują zasięg naszych mocy. 

- Najbardziej interesuję mnie co oni z tego mają. - zagaja Elijah.

- To jest najbardziej kluczowe pytanie. Jeśli odkryjemy co mają z tego przodkowie - zaczęłam.

- Z łatwością dowiemy się gdzie jest twoja matka. - ciągnie Kol.

- I będziemy mogli w końcu ją zabić. - kończy Niklaus.

- Oto nasz plan. - stwierdzam. 

Gotowi do wyjścia udaliśmy się całą naszą rodzinką w odwiedziny do kochanych przodków. Po wejściu na cmentarz poczułam moc. Siła tego miejsca była kompatybilna z moją magią. Nie zdziwił mnie ten fakt. Czarownice Nowego Orleanu największą moc czują w miejscach poświęconych. A cmentarz był właśnie takim miejscem. Zatrzymaliśmy się pod ołtarzem stojącym na samym środku cmentarza. Westchnęłam a w tym samym czasie na spotkanie wyszła jedna z wiedźm.

HYBRYDA ✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz