Po całej nieprzespanej nocy, która była uczczeniem naszego szczęścia udaliśmy się na wspólne śniadanie. Staraliśmy się je jeść zawsze razem. "Rodzinnie" jak to mawiał Klaus. Jednak dziś jest inaczej. Po pierwsze i najważniejsze.
Jestem narzeczoną jednego z braci.
Po drugie.
Aktualnie rodzina powiększyła się o kolejnego brata, do którego reszta chyba nie pała większą sympatią. Jednak po wczorajszej sytuacji mogę sobie wyobrazić jego winy.
- Witaj księżniczko. - wita się Klaus.
- Dzień dobry Nik.
- Widzę, że humorek dopisuję. Głośno było tam u was. - stwierdza sarkastycznie Kol. Wszyscy jednak puszczają to mimo uszu.
- Od kiedy ona jest księżniczką? - pyta poirytowana Rebekah.
- Od kiedy tu się pojawiła. - mówi i wskazuje na mnie widelcem.
- Pomyśl o tym tak Rebekah. Księżniczek może być wiele ale królowa, może być tylko jedna. - mówię i uśmiecham się do dziewczyny. Ta od razu odwzajemnia gest.
- Dlatego ją uwielbiam. - stwierdza zadowolona.
- Serio? Tak łatwo wszyscy ją zaakceptowali?! - warczy Kol - Ja przez całe swoje życie nie dostałem ani grama waszej uwagi, o akceptacji nie wspominając!
- Ostrzegam cię Kol! - warczy Klaus. Jego oczy zmieniły kolor.
- Nie wypowiadaj się na tematy o jakich nie masz pojęcia. - dodaje Elijah.
- Dokładnie Kol. Nawet sobie nie wyobrażasz ile Rose dla nas zrobiła w ostatnim czasie. Zasłużyła na całą akceptację i pełen szacunek. - zaznacza Rebekah.
Kol zamachnął się dłonią z taką siłą, że talerz i kielich leżący na przeciw jego dłoni rozbiły się a ich odłamki trafiły Rose prosto w twarz. Dziewczyna odrzuciła głowę na bok. Przyłożyła dłoń do lewego policzka i spojrzała na nią. Krew. Elijah w moment znalazł się przy niej i delikatnie dotknął jej twarzy. W jego oczach pojawiła się złość. W tym samym czasie Klaus znalazł się koło brata i przygwoździł go do ściany. Obok blondynki znalazła się siostra braci i delikatnie zaczęła wyjmować odłamki, które zostały w twarzy.
- Jak mogłeś Kol?! - warczy Rebekah.
- Odbiło ci?! Jesteś pod MOIM dachem! Nie masz prawa wymagać od nas ani grama szacunku ani akceptacji! Jesteś tylko karaluchem, którego chętnie się pozbędę! A tak się składa, że mam specjalnie dla ciebie przeznaczony bardzo ostry sztylet, piękny proch z białego dębu oraz bardzo niewygodną trumnę.- warczy Klaus. Jego oczy zmieniły się już na dobre. W tej chwili nikt, ale to nikt nie powinien się do niego zbliżać. Nikt poza Rose, która położyła dłoń na jego ramieniu.
- Nic mi nie jest Klaus. Na prawdę. - zapewnia blondynka i zmusza bruneta do spojrzenia jej w oczy. Brunet odpycha brata, bierze serwetę ze stołu i wyciera z jej twarzy reszki krwi po czym zaczyna gładzić jej włosy w braterskim geście. Jego oczy wróciły do normy. Rose pierwszy raz w swoim życiu czuję taki rodzaj miłości i nie może zaprzeczyć, że jest równie wspaniały, jak miłość którą darzy ją Elijah.
* 2 godziny później *
Kol zniknął po porannym wybuchu i jeszcze nie wrócił. Cała trójka wraz z Marcellusem siedziała właśnie w salonie i żartowała, jakby nigdy nic. Wszyscy starali się ignorować przeczucie, które mówiło im, że już nie długo będą mogli się cieszyć tak spokojnymi chwilami. Czuli, że będą musieli ponownie stanąć ramie w ramie do walki. Stanąć twarzą w twarz z cierpieniem i strachem, ale jeszcze nie teraz. Mimo to nastał czas na poważniejsze tematy.
CZYTASZ
HYBRYDA ✔️
FanfictionData Rozpoczęcia (01.08.2020r.) Data Zakończenie (27.12.2020r.) Zostałam stworzona wbrew swojej woli. Zamknięta w nieśmiertelnym ciele, którego nie chciałam. Byłam zagubiona, ale poznałam JEGO. Równie niebezpiecznego. Równie pragnącego "normalnego"...