WYBACZCIE OPÓŹNIENIE, ALE MIAŁAM SPORE PROBLEMY Z WATTPADEM...
***
Ranek.
Zwlekam się z łóżka i zaczynam odczuwać delikatny ciężar noszenia w brzuchu mikro wampirowiedźmy. A to dopiero czwarty dzień. Czwarty miesiąc. Idę do łazienki, biorę odświeżający prysznic i ubrana w sam ręcznik wychodzę z łazienki. Zatrzymuję się koło szafy. Otwieram drzwiczki i tu pojawia się problem. Znalezienie t-shirtu nie będzie aż takim wyzwaniem, ale znalezienie dołu. To już wyzwanie. Wszystkie spodnie i spódnice jakie posiadam łącznie z sukienkami, których na marginesie mam niewiele są idealnie dopasowane w tali. A no cóż, moja aktualna talia trochę się poszerzyła. Na dodatek mój brzuch wydał z siebie ryczenie tonącego tytani-ka. Nie. Nie podobają mi się pewne aspekty bycia w ciąży. Jeśli zaraz czegoś nie wymyślę to albo rozwalę tę szafę, albo się poryczę. Boże popadam z jednej skrajności w drugą.
- Jakiś problem? - słyszę aksamitny głos bruneta przy uchu. Nawet się nie zorientowałam, kiedy wstał.
- Przechodzę właśnie załamanie nerwowe, ale nie przejmuj się. - informuję z kapitulacją w głosie. Brunet odwraca mnie przodem do siebie, dłonią gładzi mój policzek.
- Powiedz co mogę dla ciebie zrobić? - nalega.
- Załatw mi coś w co się zmieszczę i to, jak najszybciej bo jesteśmy głodne. - mówię błagalnym głosem i zaczynam demonstracyjnie głaskać swój coraz większy brzuszek.
- My? Skąd wiesz, że to dziewczynka?
- Od wczoraj, kiedy któreś z was mówi coś o dziecku, mówicie w formie żeńskiej. Połączyłam fakty i stwierdziłam, że najprawdopodobniej ta parszywa wiedźma wam coś powiedziała. Poza tym ta wersja bardzo mi się podoba.
Elijah uśmiecha się czule, składa pocałunek na moim czole i znika. Wraca po kilku sekundach z przydużą bluzą i dresami w ręku.
- To powinno się nadać. Po śniadaniu załatwię kilka innych rzeczy. - obiecuję i daje mi ubrania. Uśmiecham się i w ekspresowym tempie zakłam ubrania. Wyglądam jak w ogromnym worku na ziemniaki. Spodnie dresowe zdecydowanie za długie, nie wspominając o bluzie sięgającej mi do kolan. Wzdycham i zdejmuję spodnie zostając tym samym w bieliźnie i sukienko bluzie.
- Tak lepiej. - stwierdzam. Na nogi wsuwam puchate laczki, które dostałam jakiś czas temu od Niklausa. Dał mi je mówiąc "Wyglądają, jak ty. Z zewnątrz puszyste i miękkie, ale przy odpowiednim zastosowaniu...". Nie jestem pewna co miał wtedy na myśli. Miał nadzieję, że zdzielę tym laczkiem Kola? Cóż muszę przyznać, że wizja, w której Kol dostaje z laczka w łeb jest naprawdę zabawna i niebywale kusząca. Wyrwana z zamyślenia informuję Elijaha, że widzimy się przy stole. Boże, umieram z głodu.
Wchodzę do jadalni i od razu czuję zapach świeżego pieczywa i krwi. Na to drugie od razu zapalił mnie przełyk. Siadam na swoje miejsce i zaczynam od wypicia jednym haustem krwi. Zbawienie dla mojej duszy. No może nie dla duszy, ale jakieś zbawienie na pewno.
- Ej, wolniej bo się zakrztusisz. - ostrzega Kol.
- Przypominam Kol, że Rose jest w ciąży a za nią dość ciekawa noc. - zauważa rozbawiony Niklaus - To normalne, że jest spragniona.
- Haha, bardzo zabawne Nik. Bądź tak uprzejmy i podaj mi tosty. - proszę przesadnie słodkim głosem. Brunet uśmiecha się rozbawiony i podaje mi nową zdobycz. Podciągam kolana pod brodę, na tyle na ile pozwala mi mój ciążowy brzuszek.
- Kol, byłbym wdzięczny gdybyś odwrócił swój wygłodniały wzrok od mojej narzeczonej. - ostrzega pojawiający się w pomieszczeniu Elijah. Siada koło mnie i opiera ramię o ramę mojego krzesła. Mężczyźni. Spoglądam na Niklausa, który lekko marszczy brwi.
CZYTASZ
HYBRYDA ✔️
FanfictionData Rozpoczęcia (01.08.2020r.) Data Zakończenie (27.12.2020r.) Zostałam stworzona wbrew swojej woli. Zamknięta w nieśmiertelnym ciele, którego nie chciałam. Byłam zagubiona, ale poznałam JEGO. Równie niebezpiecznego. Równie pragnącego "normalnego"...