Rozdział 44

635 28 0
                                    

Jestem w Beacon Hills już ponad tydzień. Od ostatniej rozmowy z Allison nic się nie wydarzyło. Wiedziałam, że to tylko cisza przed burzą. Nie wiedziałam jednak kiedy uderzy i jak będzie ona wyglądać. Życie płynęło swoim rytmem. Przyjaciele z Mystic Falls dzwonili raz na kilka dni, u nich też nie dzieje się najlepiej. Zdziwiło mnie to, że co dwa, trzy dni dzwoni do mnie Elijah i za każdym razem przeprasza za zachowanie jego brata. Cały Elijah, gdyby mógł wziąłby na siebie grzechy całego świata. Wyszłam pobiegać przed spotkaniem ze Scottym w klinice. Przez cały czas czułam się obserwowana, ale to pewnie powolne objawy paranoi. Było dziwnie pusto jak na godziny szczytu w mieście. Wtedy zobaczyłam podążający powoli za mną samochód. Wyciągnęłam telefon i zdążyłam napisać wiadomość do Scotta, że ktoś mnie śledzi. Podałam mu też adres i nie powiem, ale jednak się bałam. W końcu dalej jestem człowiekiem i nie chce jeszcze umrzeć. Jak już mówiłam początki paranoi. Samochód zaczął przyspieszać, może to jednak nie paranoja. Skręciłam w boczną uliczkę i zaczęłam biec w stronę lasu żeby nie mógł za mną wjechać. Miałam wielką nadzieję, że Scott zaraz tu będzie. Jednak od kliniki był spory kawałek do miejsca, w którym obecnie się znajduje. Jeszcze kawałek I znajdę schronienie wśród drzew. Przebiegłam przez ulicę i wbiegłam w las. Stanęłam za jednym z większych drzew i wychyliłam się żeby zobaczyć czy już sobie pojechali. Jednak samochód zatrzymał się na poboczu i wysiadła z niego czwórka mężczyzn. Nie kojarzyłam ani jednego z nich, ale czułam, że to ludzie Gerarda. Wbiegli w las, a ja ponownie zaczęłam biec przed siebie. Jednak nie miałam już siły biec dalej, a oni mieli jej za dużo. Stanęłam, a oni otoczyli mnie.

- Czego ode mnie chcecie?!

- Masz dostać tylko nauczkę. - odparł jeden i podszedł do mnie. - Z pozdrowieniami od Gerarda. - dodał i uderzył mnie z pięści w twarz.

Nie spodziewałam się tego. Odrzuciło mnie do tyłu i upadłam. Poczułam krew w ustach, więc przetarłam je i szybko się podniosłam.

- Czterech na jedną, trochę niesprawiedliwe. - przyjęłam postawę gotowości i długo nie czekałam tylko od razu oddałam cios mężczyźnie.

Przez krótką chwilę myślałam, że dam im radę tak jak w tych wszystkich filmach. Jednak to tylko filmy, a ja nie miałam na tyle siły. Po tej pięknej chwili upadłam na ziemię od za dużej ilości ciosów. Nie dali mi wstać samej. Jeden z nich chwycił mnie bluzę i podniósł do góry po czym rzucił z powrotem na ziemię. Wyplułam krew, która nazbierała mi się w ustach.

- To wszystko na co was stać?

Doigrałam się i jeden z nich kopnął mnie w brzuch, że przeturlałam się kawałek dalej.

- Czterech na jedną? Cóż to za maniery? - tego głosu jeszcze nie znam, ale mam nadzieję, że to ktoś kto nie przyszedł mnie zabić.

Podniosłam się lekko opierając na łokciach, ale wszystko okropnie mnie bolało. Jakiś uroczy blondyn o kręconych włosach walczył z łowcami, a na pomoc przyszedł także mój ulubiony mieszkaniec tego miasta. Chyba wolałabym żeby dalej mnie bili niż żeby to akurat on mnie ratował. Nowo przybyli szybko rozprawili się z łowcami, którzy leżeli teraz nieprzytomni na ziemi. Próbowałam wstać, ale średnio mi to szło. Ponownie wyplułam krew i przetarłam twarz rękawem. Derek podszedł do mnie szybko chcąc pomóc mi wstać, ale odepchnęłam jego dłoń ostatkami sił.

- Nie dotykaj mnie. Świetnie sobie radziłam dopóki nie przyszedłeś.

- Właśnie widzę. Pomogę ci.

- Nic od ciebie nie chce. - spiorunowałam go wzrokiem, ale nie chciał odpuścić.

Podniosłam się do siadu i sykłam z bólu. Wychodziłam z gorszych rzeczy.

- My się chyba jeszcze nie znamy. - powiedział chłopak podchodząc do mnie, na oko był w moim wieku. - Jestem Isaac.

- Madlen. - wyciągnął do mnie rękę, a ja podałam mu swoją i powoli pomógł mi wstać. - Dzięki. Widzę, że nie marnowałeś czasu. Rozprawiłeś się z Kate potem z Peterem, zakładasz własne stado. Chłopcy o wszystkim mi powiedzieli. Nie uważasz, że zapędziłeś się za daleko.

- Zamierzasz robić mi kazania po tym jak uratowałem ci życie?

- Zamierzam po raz kolejny spróbować przemówić ci do rozsądku. Tylko dlatego, że Scott mnie o to prosił.

- Alfa bez watahy jest nikim, żeby pokonać Argentów potrzebuję ich.

- Dlatego wziąłeś przypadkowe, naiwne dzieciaki, które przez ciebie mogą teraz zginąć. Bez urazy Isaac.

- Żadne z nich nie zginie.

- Oby.

- Możemy już stąd iść zanim się odzyskają przytomność? - wtrącił chłopak, wydawał się taki uroczy i niewinny. - Nie chciałbym powtarzać tego jeszcze raz.

Uśmiechnęłam się i zrobiłam kilka kroków do przodu. Jednak coś było nie tak. Zachwiałam się i upadłabym, gdyby nie Derek.

- Teraz dasz sobie pomóc czy mam użyć siły? - nie odezwałam się co dało mu jasną odpowiedź.

Wziął mnie bardzo delikatnie na ręce i zaczęliśmy iść. Nie wiedziałam nawet za bardzo, w którą stronę idziemy. Doszliśmy do drogi, gdzie stało czarne Camaro. Zalała mnie fala wspomnieć, z których nie wszystkie były przyjemne. Zapakowaliśmy się do samochodu i zrozumiałam, gdzie jedziemy.

- Nie potrzebuje jechać do szpitala. Nic mi nie jest.

- Właśnie pobiło cię czterech kolesi, ledwo się ruszasz i o mało nie padłaś po drodze, więc tak, jedziemy do szpitala.

- Co cię to w ogóle obchodzi, co? - zapadła chwilą ciszy, w którą coś zrozumiałam. - Nie obchodzi cię to, ale Scotta tak. To Scott kazał ci przyjechać i się mną zająć.

- Nie kazał tylko poprosił. Powiedzmy, że byłem mu coś winien, ale i bez tego bym przyjechał, dla ciebie.

- Oh przestań i niby mam uwierzyć, że ci na mnie zależy. Może gdyby nie to, że mnie pobiłeś, a potem, gdy ci ponownie zaufałam zdradziłeś mnie z jakąś lampucerą to jeszcze bym uwierzyła.

- Nie zdradziłem cię. Erica jest tylko moją betą. Nic więcej nas nie łączy.

- Jakoś ciężko mi w to uwierzyć. - zatrzymał się gwałtownie pod szpitalem przez co pasy nieco mnie przydusiły i zaczęłam kaszleć co sprawiało jeszcze większy ból. - Dupek.

not good // Teen Wolf-TVDOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz