Rozdział 45

659 28 1
                                    

Po kilku godzinach byłam gotowa z wypisem. Wyszłam z gabinetu, a na korytarzu dalej czekał na mnie Derek ze swoim nowym pieskiem.

- I jak?

- Jest postęp, nie mam nic zszytego, ale mam złamane 3 żebra. Doktor kazał mi się oszczędzać, przez najbliższe przynajmniej 6 tygodni. Mam pecha do tego miasta... - Derek podszedł i objął mnie ramieniem i niespodziewanie wziął na ręce. - Odstaw mnie natychmiast na ziemię. Umiem chodzić.

- Masz się oszczędzać.

- Co nie znaczy, że zatrudnię cię jako osobistą niańkę.

Naburmuszona wsiadłam do samochodu, jednak muszę przyznać, że oszczędziło mi to wiele bólu. Mimo to i tak dalej go nie znoszę i nie będę go nawet tolerować.

- Teraz jedziemy do Argentów. Bez żadnej dyskusji. Będziecie moją obstawą. Widzę, że muszę osobiście porozmawiać z tym przygłupim dziadem. - chłopcy zaśmiali się, ale nie wiedziałam czy faktycznie tam pojedziemy czy byłam za mało przekonująca.

Jednka po chwili stanęliśmy pod domem Argentów. Czas coś wyjaśnić. Wysiedliśmy, a Derek podszedł do mnie żeby wziąć mnie ponownie, ale zatrzymałam go ruchem ręki.

- Nie teraz. Zabierz ode mnie ból, chociaż na chwilę. - zgodził się i chwycił moją rękę.

Jego żyły zrobimy się przez chwilę czarne, a on skrzywił się, po czym puścił mnie, a ja podziękowałam. Delikatnie się wyprostowałam i z uprzejmością zapukałam do drzwi. Widzę, że to tutaj ja muszę się zachowywać jak odpowiedzialny dorosły, więc proszę bardzo. Otworzył Chris nieco zdziwiony na mój widok tutaj. Nie wiem czy dziwił się, bo nie widział mnie od dawna czy dziwił się, że żyje.

- Dzień dobry, przyszłam porozmawiać z Gerardem. Wpuścisz nas?

- Nie. - próbował zamknąć drzwi jednak zdążyłam włożyć stopę między nie, a framugę nie doprowadzając do zamknięcia.

- Nalegam, póki jestem w pokojowych zamiarach. - przeczekałam chwilę, po czym Chris otworzył drzwi i wpuścił nas do środka. - Ostrzegam, bez żadnych sztuczek.

Usiedliśmy w salonie, gdzie siedziała już Victoria. Po chwili dołączył do nas Chris i jak mniemam Gerard. Wyglądał na wrednego, starego dziadka. Twarz miał wykrzywioną w grymasie złości.

- Jak mniemam to pan musi być Gerard. Człowiek, o którym wiele słyszałam. Proszę się nie obawiać. Nie jestem, aż tak mściwa.

- Madlen Night. Sądziłem, że skoro James nie żyje to nasze drogi się rozeszły, a tu proszę cały czas wchodzisz mi pod nogi.

- Wyjaśnijmy sobie parę rzeczy. Zabiłeś mojego ojca?

- Może.

- Dzisisj czterech twoich ludzi próbowało zabić mnie. Pozdrowienia przyjęte. - uśmiechnęłam się i kontynuowałam dalej. - Prosiłam grzecznie o zaprzestanie szerzenia zemsty za Kate. Zabiła wiele niewinnych istot podpalając dom. Należało jej się.

Chris podburzył się i chciał wstać jednak Gerard uciszył go ruchem ręki.

- Dla was to strata, jednakże zabijanie innych niewinnych istot nic nie da. Dlatego powiem po raz ostatni, jeżeli to się nie skończy, wtedy ja rozpocznę swoją zemstę za ojca. Zachowajmy się jak dorośli i rozejdźmy się w pokoju. Nie musimy doprowadzać do żadnej wojny.

- Nie.

- Słucham?

- Nie będzie pokoju. Nigdy.

- W takim razie, do zobaczenia w piekle.

Wstałam i skierowałam się do wyjścia. Muszę wywieźć stąd mamę i siostrę zanim coś im się stanie. Nie wiem do czego jest w stanie się posunąć. Wsiadłam do samochodu i ponownie zaczęłam rozmyślać nad tym co robię. Czy kiedyś będzie spokojnie? Czy spokój zaznam dopiero po śmierci? Może nawet wtedy go nie będzie?

not good // Teen Wolf-TVDOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz