XXV. Ja ci wierzę

1.1K 55 0
                                    

Harry Potter przemierzał kolejne alejki na osiedlu, gdzie znajdował się mugolski dom Hermiony. Młody mężczyzna nie był przekonany, że spotka tu swoją przyjaciółkę jednak potrzebował konkretnego punktu zaczepienia. Zrezygnowany stanął przed furtką niewielkiego domu porośniętego dziką roślinnością. Powoli zbliżał się do frontowych drzwi pokrytych wyblakłą już farbą. W jego uszu ciągle docierało ostre skrzypienie zerdzewiałej bramki. Od wielu lat nikt tu nie mieszkał. Sama Hermiona nie miała ochoty oglądać opuszczonego budynku i pozwoliła mu popadać w ruinę. Nigdy nie odważyła się spróbować zdjąć zaklęcia ze swoich rodziców. Takie magiczne manipulacje mogły skończyć się dla nich pomieszaniem zmysłów lub śmiercią. Kobieta z ciężkim sercem pozwoliła im żyć swoim życiem. Wiedziała, że są szczęśliwi żyjąc tak jakby nigdy jej nie było. Sama również wykreśliła ich ze swojego życiorysu.
Zrezygnowany i zdenerwowany Potter wszedł do domu, który zaczynał wyglądać wewnątrz jak Wrzeszcząca Chata. Od progu rzucił czar, który miał zlokalizować osoby znajdujące się w budynku. Nic się jednak nie stało. Mogło to oznaczać tylko jedno:
- Nie ma jej! - westchnął brunet opadając na zakurzoną kanapę. Wokoło jego osoby unosiły się gęste kłęby kurzu, które spowodowały napad kaszlu.
Harry doskonale wiedział, że nie powinien marnować czasu i ruszyć w dalszą drogę. Jednak coś mówiło mu, że Hermiona jest bezpieczna. On natomiast miał nie lada wyzwanie. Fakt, że nie jest ojcem dziecka Ginny spowodował, że zaczął poważnie zastanawiać się nad możliwością złamania Wieczystej Przysięgi. Harry doskonale wiedział jakie byłyby tego skutki lecz w zaistniałych okolicznościach.... Zrobił tak wiele dla świata czarodziejów, poświęcał się wiele razy, już dawno był gotowy na śmierć... Tym razem poświęcił się dla Hermiony i chyba o to chodziło! Dopiero teraz poczuł się jak prawdziwy bohater - poświęcenie w imię miłości.

Pansy Parkinson nie marnowała czasu i w przeciągu kilku minut znalazła się na Pokątnej. Nie chcąc niczego przeoczyć wchodziła do każdego napotkanego lokalu, zaglądała w każdy najmniejszy kąt. Nie chciała tracić nadziei, chociaż zawiodła się na Hermionie....
- Obiecała, że nie odejdzie! - mówiła do siebie Parkinson przepychając się przez tłum.
- Ktoś tu ma problemy z główką... - do uszu Pansy dotarło wrogie prychnięcie. - Wszyscy, waszego pokroju rozmawiają ze sobą? A może z wymyślonym przyjacielem? - rechotała Weasley wyłaniając się z tłumu i stając naprzeciwko zdyszanej Pansy.
- Weasley.... - skrzywiła się brunetka jakby poczuła coś wyjątkowo cuchnącego.
- We własnej osobie. Ale wybacz, nie mam ochoty wdawać się w dyskusje z kimś.... - zawiesiła głos - ... takim... - Weasley machnęła dłonią jakby odganiała natrętnego owada.
- Uwierz, że twoja obecność również nie sprawia mi przyjemności - syknęła Pansy marszcząc oczy.
- Świetnie. Zatem.... z przyjemnością dla nas obu udam się na przymiarkę mojej sukni ślubnej - przechwalała się Ginevra.
- Chwileczkę, nie tak szybko! - Pansy zatrzymała rudowłosą chwytając ją za łokieć.
- Jak śmiesz mnie dotykać! - oburzyła się Weasley wyszarpując się z uścisku Parkinson.
- Harry wie, że to nie jego dziecko - poinformowała bez ogródek była Ślizgonka.
- Wie też, że obowiązuje go Wieczysta Przysięga - zaśmiała się Ginny. Zachowanie byłej Gryfonki było na tyle przerażające, że Pansy odsunęła się od niej na bezpieczną odległość.
- To ty jesteś chora... Zgnijesz w Azkabanie... - zagroziła Pansy.
- Nie sądzę by mój naiwny braciszek złożył na mnie doniesienie - Weasley była bardzo pewna siebie.
- Jeśli nie on to my to zrobimy - zapewniła Parkinson.
- Oskarżenie byłych Śmierciożerców i chorej umysłowo Granger mnie nie przestraszą.
- Harry też ma coś do powiedzenia w tej sprawie... - oburzyła się brunetka.
- Nie wątpię, ale byłby to jednocześnie jego wyrok śmierci, nie sądzisz? - zapytała beztrosko rudowłosa zupełnie jakby rozmawiały o kolorze szminki, a nie o życiu człowieka.
- Myślisz, że wygrałaś, ale.... - mówiła Pansy.
- Ja nie myślę, ja wygrałam... - podkreśliła ostatnie słowo Ginny jednocześnie zbliżając się do byłej Ślizgonki - Radziłabym ci nie wścibiać nosa w nieswoje sprawy i trzymać ręce z daleka od Harry'ego. Dementorów zapewne zainteresuje fakt, iż nie przebywasz już w klinice. Czekają z niecierpliwością, żeby uściskać cię po długiej rozłące i ucałować...
- Nie ośmielisz się... - Parkinson zbladła.
- Możesz sprawdzić... - wyszeptała jej do ucha Weasley i odeszła uśmiechając się sztucznie do znajomych przechodniów.

I postanowiła umrzeć - DRAMIONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz