0.18 He hurts you, rigth?

150 9 2
                                    

      Ten dzień miał zacząć spokojnie i miał być przyjemny, taki sam jak wczoraj. Ona mogła się domyślić, że może spotkać kogoś ze swojej przyszłości, kogoś kto ją ranił. Świat na chwilę zatrzymał się a ona znów pragnie zniknąć po tym co usłyszała od kuzyna. Spotkała swojego kuzyna, którego szczerze nienawidziła już od dzieciństwa.
    —  Co tu robisz Benicio? —  zapytała, a szatyn stojący obok dziewczyny zmarszczył brwi, nagle uświadomił sobie, że już dobrze wie, kto przed nim stoi. Już wie kim jest ten meksykanin i wie, że szatynka została przez niego zraniona. —  Co tu robisz, do cholery!?

Siedemnastolatka krzyknęła na niego, kiedy ten się nie odzywał, chciał już iść, ale ona złamała go za ramię, lekko szarpnęła do tyłu, uśmiechając się prowokacyjne tak, by odpowiedział.
Nie wie czemu, ale przy nim wcale nie czuje się zbyt bezpiecznie. Czuje się dziwnie i nawet nie do końca wie, jak ma z rozmawiać, jak się zachowywaćm lecz teraz założyła maskę dziewczyny, która nie przejmuje się opinią i zdanien innych ludzi. Czeka tak chwilę na reakcję szatyna, który teraz mając dłonie w kieszeniach, zbliża się do niej, na co chłopak kelnereczki szybko reaguje. Chłopak mówi jej ucho kilka niemiłych słów i już ma iść, ponieważ widzi swoją matkę, która już idzie przywitać z młodą Valente. Ona zaś stoi niemal nieruchomo i czuje jak jej serce coraz szybciej bije przy czy trzesą jej się ręce a to może oznaczać tylko jedno. Wbija wzrok w jeden punkt i modli się, żeby on już odszedł. Nastolatkę ogarnia strach, a w głowie ma te słowa, które usłyszała przed chwilą od kuzyna.

Chłopak widzi jak ona reaguje na niego i pragnie ją przytulić i zrobi to zaraz jak on tylko pójdzie. Czuje już jak trzesię się jej całe ciało, gniewnie patrzy na Benicio, który jeszcze ma coś do powiedzenia.

    —  Luna czyżby atak się zbliżał? — śmieję się do niej, a jej wcale nie jest teraz do śmiechu. — Wiesz co? Stałaś się gorszą suką niż przypuszczałem — i to mówiąc poszedł zadowolony na śniadanie, śmiejąc się głośno.

Dla niej jakby czas się zatrzymał i jedna łza spłynęła po policzku. Znów ten chłopak będzie ją ranił psychicznie, pozostawiając po sobie głębsze i gorsze rany. Gorszy ból niż ten fizyczny. Jej serce złamało się, po tych słowach choć ona wie, że nie może w nie wierzyć, bo inaczej stanie się coś niedobrego. Myślami wraca do tego dnia kiedy przez niego chciała zniknąć, kiedy przez niego chciała zrobić sobie krzywdę i teraz nie może na to pozwolić. Coraz większe jest prawdopodobieństwo, że zaraz zjawi się atak. To jest niemal pewne. Dziewczynie zaczyna kręcić się w głowie, zaczyna płakać, bo cholernie zaczyna się bać. Matteo tuli ją i kołysze jak małe dziecko, nie trwa to jednak, ponieważ szatynka upada na podłogę i zaczyna płakać coraz gorzej. Jej oddech staje się tak płytki, że niemal już nie może oddychać. Pokazuje to chłopakowi, a mówi aby została z nim i nie traciła przytomności. Ta tylko na chwilę odzyskuje oddech, a potem co chwilę jej oczy na chwilę zamykają się.

   —  W kosmetyczce... —  nie może złapać oddechu —  Mam tabletki. Wyjmij z opakowania dwie tabletki i daj mi je, błagam —  mówi patrząc na chłopaka błagającym wzrokiem, a nie zwraca uwagi na to, że obok nich stoi matka chłopaka. Ciotka młodej Valente, chowa się tak, aby jej nie zauważyła, jednak to Matteo zauważa kobietę i posyła jej krótkie spojrzenie, że to nie jest dobry moment na jakiekolwiek rozmowy z dziewczyną, bo przecież widzi w jakim jest stanie. Jej król paw słucha kelnereczki, która tak prosi o lek, bo tylko on może jej pomóc okiełznać ten potężny strach, który się w niej zgromadził od rozmowy z meksykaninem. Włoch szybko wraca się do ich sypialni, aby znaleźć kosmetyczkę szatynki. Zdenerwowany teraz nie może jej znaleźć i mówi to dziewczynie, na co ona nie odpowiada, a za to przyszła do niej kolejna fala strachu i znów nie może złapać oddechu. Siedemnastolatka opiera się o ścianę ręką i powoli wstaje, choć w tym momencie nie powinna. Chce iść do pokoju i sama znaleźć silny lek na atak paniki, szczerze mówiąc nigdy nie miała jeszcze tak silnego ataku, jak ten dzisiejszy, a on wciąż trwa, odbiera dziewczynie tlen. Szatyn już ma również łzy w oczach, bo pragnie pomóc swemu księżycu tyle, że nie wie już jak skoro nie może znaleźć tej cholernej kosmetyczki z lekami. Boi się o nią, a za chwilę słyszy kroki. Wie, że Luna jest sama na korytarzu, a tam nikogo z nią nie ma i zamiast szukać dalej w szafce dziewczyny, kosmetyczki biegnie do niej. Wymieniają się spojrzeniami i on widzi ten strach w jej oczach, czuje płytki oddech i przypomina sobie, to co stało się w samolocie. Nie może dopuścić do tego by ona straciła przytomność. Bierze nastolatkę na ręce i siada na łóżku, otwiera szybko okno, a dziewczyna mimo tego, że młody balsano mówił, by siedziała obok okna to i tak sama szuka tego, co jej pomoże. Opakowanie tabletek leżało na samym dnie jej plecaka, z którym ostatnio chodziła na wrotkowisko. Bierze od razu dwie tabletki i one za pięć minut zaczynają działać. Te leki pomagają jej bardzo, choć są bardzo mocne i nie powinno się brać za często. Ostatni atak miała przecież dwa dni temu i również był mocny, ale ten dzisiejsze kompletnie ją zniszczył, a ta próba rozmowa z kuzynem sprawiła, że tylko pogorszył się stan psychiczny siedemnastolatki. Gdyby nie Matteo, zapewne zamknęłaby się w łazience i wmawiała sobie, że to Benicio ma rację i że faktycznie jest dziwką, że zmieniła się na gorsze, zapewne zrobiłaby sobie krzywdę. Już przez to przechodziła, ale dzięki wizytom u pani psycholog przestała zadawać sobie ból, ale jej uzależnianie od zadawania sobie bólu skończyło się i ma nadzieję, że już nigdy nie wróci.

Alla Voy - Lutteo Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz