Zejście: Samotny Wśród Przyjaciół

61 2 0
                                    


Dziennik Pana Moriego.

Ciekawe, czy mogę...tylko zerknę...tylko raz...przecież nic się nie stanie, prawda? Chyba mi wolno...

Hera stała na paluszkach nad otwartą szufladą kredensu, a raczej należałoby sprostować, że stała nad tym, co się w niej znajdowało. Stękała i stękała, głowiła się i głowiła, strużka potu spływała po jej alabastrowym czole. W końcu koniuszkami palców schwyciła róg czarnego pergaminu, wyciągając szybciutko stos oprawionych nim i związanych grubą, czerwoną nicią pożółkłych stron, po czym na palcach, ile tylko sił w piętach pobiegła na pusty o tej godzinie strych. Pan Mori nieprędko tu wróci, aby pośród wszechobecnych, okupowanych od rana do nocy przez setki (jeśli nie tysiące!) czarnych żyjątek pajęczyn pogrążyć się w grze na starym, rozklekotanym klawesynie albo malować na jedynej, kulawej sztaludze zagadkowe obrazy, których znaczenia nigdy nie potrafiła uchwycić.

- Zrozumiesz, kiedy przyjdzie na ciebie czas. - zwykł mawiać Pan Mori.

- Kiedy przyjdzie na mnie czas? A co to znaczy? - pytała go wtedy Hera.

- Jeśli nie rozumiesz, to znaczy, że jeszcze nie nadszedł. - odpowiadał zawsze tajemniczo.

- Masło maślane! Sam pewnie nie wiesz! - rzucała obrażona Hera i uciekała do swojego pokoju, aby przez resztę dnia udawać, że ma na niego FOCHA

Tak naprawdę wiedziała doskonale, że Pan Mori jest bardzo mądry i nigdy nie wypowiada słów, których nie jest pewien i których nie pojmuje. Mówiła tak tylko dlatego, że w ten sposób mogła być pewna, że wieczorem Pan Mori skieruje się tymi swoimi sprężystymi, kocimi krokami, których nigdy nie mogła zawczasu usłyszeć, pod jej drzwi, zapuka w nie cichutko cztery razy (zawsze cztery razy, i zawsze w rytm Motywu Losu z V Symfonii Beethovena) i łagodnym głosem zapyta ją, czy może wejść. Ona nie odpowie nic. Odczeka jakąś chwilę, żeby czasami nie pomyślał sobie, że cały dzień właśnie na to czekała, i powie mu:

- Hmm. Możesz wejść.

Nigdy nie zamykała drzwi na klucz - chociaż mogła to zrobić - ponieważ wiedziała, że nie musi. Pan Mori nigdy nie wchodził bez pukania. Prawdę powiedziawszy, trochę żal jej było tego pięknego, wykonanego w stylu antycznym klucza, który obecnie utknął w nienaruszonej od lat pozycji w zamku, zespojony z nim rdzą - kto wie na jak długo. 

Pan Mori odpowiadał:

- Uwaga, wchodzę.

Jakby musiał to specjalnie ogłaszać, pomimo, że przed chwilą mu na to pozwoliła.

Dobrze znała jego ruchy: powoli, ostrożnie otwierał drzwi. W szparze pojawiały się najpierw jego długie do ramion, czarne, proste i zawsze nienagannie ułożone włosy, później spiczaste, blade ucho, a następnie reszta pociągłej, szczupłej i równie bladej twarzy wraz z dwoma rozjarzonymi, szmaragdowozielonymi oczami. Na jego obliczu gościł wtedy ciepły wyraz niepewności i troski, który ona postrzegała jako promienie światła wdzierające się gwałtownie przez szparę w drzwiach do jej małego, ale przytulnego pokoju, rozpraszające się na pyłkach kurzu tańczących w blasku jego przepraszającego uśmiechu. W dłoniach trzymał wiklinową tacę, na której ustawiony był równiutko ręcznie malowany brytyjski ekspres z porcelany i trzy duże filiżanki herbaty. Jedna dla niej - z dodatkową kostką cukru (trzcinowego, bo Pan Mori mawiał, że "cukier szkodzi nie tylko zdrowiu i urodzie, ale także nadwyręża wolę ducha"), jedna dla niego - zwykł pijać czarny czaj z dodatkiem mięty dla smaku, i jedną - pustą - dla Amelki, jej ulubionej lalki. Zgadzali się co do tego, że Amelka jest niby-dziewczynką, więc zupełnie odpowiednim było, aby pijała niby-herbatę. Następnie wchodził do pokoju - zaczynając zawsze od lewej nogi, bo wyznawał przekonanie, że aby rozwijać "sieci tworzące ludzki mózg" należy działać przeciwko swoim przyzwyczajeniom i odruchom - i kierował swoje wysokie, szczupłe ciało ku łóżku, na którym siedziała po turecku. Przez cały ten czas na jego ustach błąkał się ten niepewny uśmiech, który w połączeniu z wygrywającą głośno w jej głowie melodią losu zapoczątkowaną przez jego stuknięcia sprawiał, że Pan Mori wydawał się jej wtedy Panem Losu we własnej osobie. Zresztą, bardzo często wydawało jej się, że zmienia swoją formę na jej oczach. Już dawno temu przestała wierzyć, że Pan Mori - tak, jak ona - jest człowiekiem. Kim był? Mawiał, że sam nie jest w stanie tego określić, i nikt inny za niego tego nie zrobi.

Pogranicze: OdbiciaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz