Rozdział Dwunasty

376 26 7
                                    

Z wioski nie zostało się niemal nic. Domy spłonęły, wszędzie unosił się gęsty dym i smród palących się ciał. Mnóstwo niemagicznych ludzi straciło dzisiaj życie. Nikogo na szczęście nie zabiłam, ale wielu z nich raniłam. Raz rzuciłam klątwę torturującą na kobietę, ponieważ widziałam, że Delphi patrzy, a potem rzuciłam nią o ścianę, a jednak przeżyła. Szczęście w nieszczęściu.

Każda z nich jednak zabijała i się niczym nie przejmowała. Siały zniszczenie, jakby były do tego specjalnie wyszkolone, jakby naprawdę sprawiało im to niesamowitą przyjemność, a ja sama nie rozumiałam, jak mogły to robić. Cieszyłam się też, że miałam obok siebie Malfoya, który w jakiś sposób mnie wspierał, choćby tym, że po prostu nie byłam tutaj sama ze zgrają obcych mi dziewczyn, które miały zapędy sadystyczne.

Starałam się nikogo nie krzywdzić, ale widziałam, że Delphi mnie obserwuje, tak samo, jak dostrzegałam wzrok Nicole. One wszystkie patrzyły, na co mnie stać, sprawdzały, czy jestem godną córką Czarnego Pana, a ja musiałam udowodnić, że nią jestem. Dlatego uśmiechnęłam się z satysfakcją, gdy tuż przed nosem Nicole świsnęło moje zaklęcie i ugodziło w mugola, a ona sama aż odskoczyła do tyłu w totalnym zaskoczeniu. Niech lepiej uważa i nie wchodzi mi w drogę, mam nadzieję, że to zrozumiała.

Widziałam także, że mnóstwo zaklęć zabijających rzucała Pansy, choć miała problem z celnością, ale starała się trzymać blisko mnie i Malfoya, To było naprawdę dziwne.

Nagle rozległy się syreny wozów strażackich, więc to był oczywisty sygnał dla nas, że pora się ulotnić, więc wszyscy pobiegliśmy do mioteł. Poza Delphini ona najpierw wcelowała różdżką w niebo i posłała zaklęcie, które wyczarowało wróżebnika. Dopiero potem dosiadła miotły, wzbiła się w powietrze, ale nie zakończyła tego, co zaplanowała, bo z jej różdżki wystrzeliły dwa kolejne wróżebniki, tylko te latały wokół niej. Jestem pewna, że mugolscy strażacy to widzieli, jednak nie mogłam się upewnić, bo musieliśmy odlecieć z miejsca zbrodni.

Byliśmy wreszcie na miejscu i znów mogłam zejść na ziemię, na szczęście. Mam nadzieję, że nie będę musiała w najbliższej przyszłości więcej latać, bo to zdecydowanie ponad moje nerwy. Tak samo, jak niespodzianka świrniętej siostry. Kto normalny wymyśla coś takiego? No kto? Pominę fakt, że ona rozminęła się z pojęciem normalności, jako idealne dziecko swoich rodziców.

Nie chciałam myśleć o tych okrucieństwach, które musiałam robić tym biednym i niewinnym ludziom. Bo miałam świadomość, że musiałam, choć starałam się wyrządzać, jak najmniej szkody. Wiedziałam też, że moje zaklęcia nie zawsze były dobrym wyborem, że czasem sprawiałam, że bardziej cierpieli, ale jednak mogłam sobie wciąż powtarzać, że nikogo nie zabiłam. Moje sumienie było czystsze i spokojniejsze, choć nie byłam niewinna. Przez mnie ludzie ginęli i cierpieli. Ja krzywdziłam, a Malfoy zabijał za mnie.

– Draco, zostajesz z nami? – zapytałam.

– Od kiedy nie mówicie do siebie po nazwisku? – zapytała podejrzliwie Pansy, patrząc to na mnie, to na niego. Na Merlina, ona chyba serio była zazdrosna.

– Nie powinno cię to interesować, Parkinson – ucięłam. – I nie podsłuchuj z łaski swojej.

Chyba miałam już pomysł, jak będę mogła wkurzać Parkinson w Hogwarcie i wydawało mi się to bardzo satysfakcjonujące. Tymczasem jednak impreza u Delphini trwała i musiałam na nią wrócić.

***

Następnego dnia miałam zaplanowaną kolejną lekcję z profesorem Snape'm, co było mi na rękę, bo mogłam mu opowiedzieć o wszystkim, co się działo. W porannym Proroku Codziennym była wzmianka o ataku na mugolską wioskę. W tym wszystkim tragedią było również to, że mnóstwo ludzi widziało dowód na istnienie magii, a nawet jeden z mugoli podobno zrobił zdjęcia, które ukazały się w ich gazetach. Ministerstwo Magii na pewno nie było w stanie tak po prostu rzucić na wszystkich zaklęcie zapomnienia i tego zatuszować.

Będę Cię chronił, GrangerWhere stories live. Discover now