Nie umiał zapomnieć.
Ważka przeleciała obok twarzy mężczyzny pogrążonego w głębokiej medytacji, w którą zanurzył się po ostatniej wyprawie do sąsiedniego klanu. Nocne łowy zakończyły się sukcesem, o którym śpiewali okoliczni wieśniacy. Słowa przechodziły z ust do ust, opowiadając o niezwykłych wyczynach dwójki kultywatorów, i ich melodii. Rozbrzmiewała pięknej wśród jęków demonów. Napawała serce czystą radością wraz wołaniami dusz. Uspokajała. I o niej się mówiło, o wspólnej grze guqin i fletu.
Dziś przypadała kolejna rocznica śmierci Wei Wuxiana, demonicznego kultywatora. Brakowało uczty, śpiewów i trunków. Życie mieszkańców Zacisza Obłoków trwało w nieprzerwanym rytmie, a młodzi adepci szykowali się do pierwszych misji pod czujnym okiem starszych kultywatorów.
Lan Wangji wrócił, aby tu zostać.
Usiadł w tym samym miejscu, jak co roku, z opartym o ścianę Uśmiechem Cesarza, dzwoneczkiem przywiązanym do jego pasa i fletem, który spoczywał w dłoniach prawowitego właściciela.
Delikatny wiatr muskał jego opuszczone włosy. Brakowało przepaski w chmury, symbol klanu Lan, który zostawił miejscu najbliższemu jego sercu.
Zacisze Obłoków zmieniło się, a wraz z nim zmienił się i starszy kultywator. Nie smucił się, mimo pustego wyrazu twarzy jego spojrzenie przepełniała radość. Już nie musiał grać co roku tej samej melodii w najtragiczniejszą dla niego rocznicę.
To koniec.
Wrócił.
Zza drzew wyszedł młodzieniec, ubrany w rozchyloną białą szatę. Trzymał swoje guqin, które otrzymał od starszego kultywatora za dokonania i stanie się prawdziwym kultywatorem. Pozdrowił mistrza i przyklęknął przed nim na ziemi.
— Hanguang —jun — powitał kultywatora.
Lan Wangji skinął głową, przymykając na moment oczy. Sizhui czekał na odpowiedź, ale jego oczekiwania były złudne. Kultywator milczał wpatrzony w biegające obok króliki. Złapał jednego, dokładnie czarnego i pogładził jego futro, gdy zwierzę wgryzło się w jego szatę.
— Mam prośbę — odważył się w końcu Sizhui. — Czy możemy razem zagrać Wangxian?
Wyraz twarzy kultywatora nie zmienił się. Wskazał na miejsce obok siebie, gdzie do tej pory leżało guqin. Chwycił instrument i położył na nogach.
Sizhui podniósł się, przeszedł między zgrają królików i usiadł obok, od razu kładąc palce na instrumencie.
Niepewnie wydał pierwsze dźwięki. Jego gra w niczym nie przypominała umiejętności Lan Wangji, ćwiczył głównie miecz i zaklęcia, nie planował wkroczyć na drogę melodii. Mimo to pierwsze próby pokazały jego umiejętności, szkołę i przygotowanie. Potraktował na poważnie nauki klanu i pomimo innych umiejętności, nie zaniedbał kultywowania tradycji.
Lan Wangji kiwnął dumnie. Nauczył to dziecko wiele, ale nie potrafił przypisać sobie zasług związanych z wychowaniem tego młodego człowieka. Ciężko pracował, a efekty tej pracy rozbrzmiały w dźwiękach instrumentu. Grał powoli, rozważając każde pociągnięcie strumy. Melodia rozpływała się po Zaciszu Obłoków.
Starszy kultywator dołączył do młodzieńca, grając w tym samym tempie co on. Utwór był piękny. Przypominał o bólu i o radości, nosił troski i dobre chwile, niepokoił dusze, ale je koił, a wiele z nich zaczęło zbierać się wokół drewnianej rezydencji.
Lan Wangji jednym pociągnięciem struny odesłał je do zaświatów, a potem grał dalej z Sizhui. Tempo melodii rosło z każdym pewniejszych dźwiękiem, jaki wydawał instrument młodzieńca. Pewność w nim rosła. Nie obawiał się już dłużej, że będzie dla niego wyzwaniem granie obok znakomitego kultywatora, mistrza, nauczyciela i... ojca.
— Lan Zhan, Sizhui! — zawołał od strony lasu inny młodzieniec. Ubrany w czarne szaty, ochronny dzwoneczek bujał się przy jego pasie, a obok był włożony flet. Wei Wuxian uśmiechnął się szeroko w stronę kultywatorów. — Czy to nie ten utwór? Lan Zhan, Lan Zhan, nauczyłeś naszego syna, a mi nie chciałeś powiedzieć? Wstydź się, wstydź, haha! Sizhui jesteś niesamowity!
Sizhui odsunął palce od struny i zwrócił się w kierunku drugiego panicza Lan:
— Nauczyłem się grać cudownie i go przywołałem... Wrócił, naprawdę wrócił.
Lan Wangji zamarł na moment wraz z Zaciszem Obłoków. Jedna dusza błąkała się długo, druga szukała tej pierwszej, a trzecia w niepamięci trzymała wspomnienie motyla i czarnego fletu. Aż wszystkie trzy się spotkały.
Wei Wuxian podbiegł do rodziny i wtulił się mocno w męża, posyłając mu kilka całusów w policzek. Sizhuia nie odrażał ten widok, cieszył się razem z nimi. Z miłości. Z ponownego spotkania. I z melodii, która w końcu przywołała duszę, której dwie pozostałe szukały.
CZYTASZ
[z]Forgetting Envies ~ Mo dao zu shi
FanfictionPrzemijają lata, uciekają wieki, ku zapomnieniu zmierzają tysiąclecia, a melodia Chenqinga wciąż rozbrzmiewa w myślach Nieśmiertelnego Mistrza z nadzieją, że nienawidzony przez wszystkich Wei Wuxian powróci. Jednak po dwóch tysiącach lat kultywacja...