Siedziałem w sali wykładowej, czekając na studentów. Patrzyłem w puste miejsca i zastanawiałem się co robi, czy jeszcze śpi, może jest na spacerze z naszym synem? Jest dzisiaj taka piękna pogoda.
Nagle drzwi otworzyły się a do sali wszedł z hukiem Jonah Clarke i jego grupa kolegów z ławki.
Gówniarz.
-Profesorze Hudson.- rzucił, nie patrząc w moją stronę, dobrze wiedząc jak bardzo mnie to drażni.
Srark.
-Clark.- syknąłem. A kiedy miałem mu już powiedzieć coś niemiłego, mój telefon zawibrował. Spojrzałem na ekran, na którym widniała wiadomość od rektora.
„Spotkanie profesorów i sponsora uczelni, godzina 9:00" spojrzałem na zegarek, który wskazywał 8:45.
Posiedziałem jeszcze chwilę, w myślach zabijając Jonaha, po czym wyszedłem na spotkanie.-Jedna z naszych studentek, zmaga się z bardzo poważną chorobom.- zaczął, posiwiały mężczyzna.- Jej rodzice proszą o zorganizowanie zbiórki pieniędzy.- powiedział spokojnie, upijając łyk kawy.
-Może jakieś zawody? Nic tak nie napędza młodych do wydawania pieniędzy jak rywalizacja.- z bandy profesorów odezwał się podstarzały kobiecy głos.
-To może być dobry pomysł.- oznajmiłem.- Niech się zabawią, jednak...- wstałem z miejsca.- Proponowałbym poszerzenie zbiórki.- oznajmiłem.- Sam od siebie oczywiście dam pokaźną sumę, jednak niech nasi wychowankowie odczują coś takiego jak poczuwanie się do pomocy.- dodałem.- proponuję mecz piłki nożnej, między uniwersytetami oraz jako rozrywkę, jeden mecz z profesorami.- skończyłem swoją wypowiedź, chowając dłonie do kieszeni.
-Dobrze, profesorze Hudson, proszę wybrać jedną osobę odpowiedzialną za organizację tego przedsięwzięcia.- oznajmił rektor.
-Sam mogę to zrobić.- rzuciłem niedbale, wzruszając nonszalancko ramionami.- Będę potrzebował jednej osoby do pomocy.- dodałem, a w mojej głowie już narodził się plan.Chodziłem po sali nerwowo, myśląc jak oznajmię Thylane, że to właśnie ona będzie mi pomagać w organizacji turnieju i zbiórki.
Jakby nie miała co robić...
Skrzywiłem się w myślach.
Miałeś ją zostawić, dać jej spokój.
Okłamałeś ją po raz niewiadomo który.
Nie mogłeś wytrzymać więc ją pocałowałeś.
Nienawidzi cię, a ty chcesz ją zmusić do częstszego przebywania w twoim towarzystwie.
Pokręciłem głową. Z rozmyślań wyrwało mnie pikanie mojego zegarka, który oznaczał koniec czasu dla studentów na napisanie kolokwium.
-Odłożyć długopisy i wychodzić z sali.- warknąłem, a studenci zaczęli wychodzić z sali.
Raz się żyje.
Westchnąłem głęboko, po czym spakowałem swoje rzeczy kruszywem do auta. Udałem się w stronę domu Zoe, gdzie przebywała teraz Thylane.
Wyszedłem po schodach i zapukałem do drzwi. Po kilku sekundach moim oczom ukazała się dziewczyna uderzająco podobna do Zoe. Była niska, z tak samo zadartym do góry nosem i różowymi ustami.
-Umm, dzień dobry?- powiedziała nieswojo.
-Przyjechałem do Thylane.- oznajmiłem łagodnie, jednak moja mina była poważna.
Dziewczyna chwilę się zawahała, po czym wpuściła mnie do domu.
-Thylane bierze prysznic, powinna zejść za kilka minut.- oznajmiła nieśmiało, po czym ruszyła do salonu.
W mojej głowie wyobrażałem sobie Thylane biorącą prysznic. Oczami wyobraźni widziałem jak krople wody spływają po jej pięknym, kobiecym ciele, co doprowadzało mnie do szału. Ruszyłem za dziewczyną. W salonie na kremowym kocyku siedział Leon i bawił się swoimi zabawkami. Jego widok topił moje serce. Uklęknąłem przy nim i wziąłem go na ręce, po czym czule ucałowałem w czoło.
-Tata bardzo za tobą tęskni.- wymruczałem cicho, tuląc go do siebie.
Mój syn przytulał się do mnie, po czym zaczął machać grzechotką, którą trzymał w swojej maleńkiej rączce. Usiadłem z nim na kocu i zacząłem się bawić, robiąc głupie miny i rozśmieszając go.
-Reece.- usłyszałem za swoimi plecami łagodny głos Thylane.
Odwróciłem się w jej stronę i oszalałem.Stała owinięta w ręcznik. Wyglądała oszałamiająco jak zwykle. Jej policzki były zaróżowione, co oznaczało, że brała rozgrzewającą kąpiel w temperaturze miliona stopni. Patrzyłem na nią z wytrzeszczonymi oczami, lustrując jej sylwetkę z góry do dołu.
-Reece?- zmarszczyła brwi. Moje imię w jej pięknych ustach rozbrzmiewało w mojej głowie i pobudzało moje już niegrzeczne myśli.
-Thylane.- szepnąłem.-ekhm.- odchrząknąłem, wstając z podłogi i biorąc swojego syna na ręce, cały czas patrząc w jej piękne oczy.
-Miło, że odwiedziłeś swojego syna.- powiedziała po chwili, przerywając ciszę. - Wiesz, że wystarczyło zadzwonić? Nie musiałeś tutaj przyjeżdżać.- powiedziała, podchodząc do mnie i zabierając Leona z moich rąk.
-Po pierwsze...- westchnąłem.- chciałem porozmawiać o tym co ostatnio się wydarzyło.- oznajmiłem.
-Nie ma o czym rozmawiać.- powiedziała cicho, uciekając wzrokiem.
-Dobrze, więc...- wziąłem głęboki oddech.
Czym się tak stresujesz? Nie oświadczasz się, po prostu chcesz jej pomocy i tyle.
-Wybrałem cię na osobę, która pomoże mi w zorganizowaniu zbiórki dla jednej ze studentek.- oznajmiłem pewnie.
Thylane zmarszczyła brwi, po czym zaczęła się śmiać.
-Mnie?- parsknęła.- Przecież ja nie nadaje się do takich rzeczy.- roześmiała się.
Okej, jestem lekko zdezorientowany, czy to napewno jest ta sama wkurwiona na zabój Thylane?
-Ja uważam całkowicie inaczej.- oznajmiłem.
-W porządku.- oznajmiła.- powiedz co mam zrobić, a ja skontaktuje się z tobą mailowo.- oznajmiła.
-Chodzi bardziej o wybranie miejsca, wyjazd do innych uczelni z zaproszeniem oraz organizacja jedzenia, picia i innych atrakcji.- oznajmiłem.- Niestety, nie jest to praca zdalna, musimy jechać w te miejsca razem.- podkreśliłem słowo „razem" bacznie obserwując jej reakcję.
Spojrzała na mnie, marszcząc brwi.
-Co za to dostanę?- zapytała oschle.
No i proszę.
-Punkty, miejsce na liście organizatorów, chody u profesorów.- oznajmiłem, podchodząc do niej bliżej. Spojrzałem na nią i uśmiechnąłem się zadziornie, łapiąc w dwa palce maleńką rączkę Leona, który uśmiechał się do mnie szeroko.- Taka okazja już się nie powtórzy.- wyszeptałem, zbliżając się do niej jeszcze bardziej.
Czułem jak oddycha nierównomiernie a na jej policzki wkradł się rumieniec. Moimi myślami władała tylko jedna myśl.
Chce ją pocałować.
Moje serce biło szybciej, a jej oddech był jeszcze bardziej nierównomierny. Wiedziałem, że ona tez tego chce.
O co my tak naprawdę ze sobą walczymy?
Kiedy zbliżyłem się dostatecznie, a by zaatakować jej usta, Thylane uciekła głową w bok.
-A rektor?- zapytała.
Złapałem jej podbródek w dwa palce, wciąż opętany moim pragnieniem.
-Rektor co...- wyszeptałem, zmuszając ją do popatrzenia na mnie.
-Rektor wie, co nas łączyło.- oznajmiła.- Jak to przyjął?- zapytała cicho, rozchylając lekko usta.
-Chuj mnie on obchodzi.- rzuciłem niedbale.
Thylane wyrwała głowę z mojej dłoni i odeszła ode mnie na bezpieczną odległość.
-Poza tym, nie mogę zostawić Leona.- zaczęła wyliczać wszystkie argumenty przeciw.
-Pojedzie z nami.- oznajmiłem.
W mojej głowie miałem plan, który przewidywał, że w przeciągu dwóch tygodni, moja ukochana do mnie wróci i wszystko będzie jak wcześniej, a dodatek w postaci wspólnej podróży do innych uczelni i spędzanie maksymalnej ilości czasu, jeszcze bardziej powodował, że w moim sercu rodziła się nadzieja.
CZYTASZ
My Lover
Romance3 część kontynuacji Mr.Professor „Samotność, kiedyś była moim cieniem, włóczącym się za mną codziennie, jednak on sprawił, że już nie chciałam być sama. Potem postanowił, że odejdzie i odbierze mi to wszystko. Całe moje szczęście(..)."