Rozdział drugi

414 32 17
                                    

Ann, Harry, Hermiona, Ginny oraz jej rodzeństwo i tata siedzieli w namiocie. Po meczu wszyscy byli zadowoleni z wygranej Irlandczyków. Bliźniacy, jak to mieli w zwyczaju, nabijali się z Rona, a Ann w pewnym momencie do nich dołączyła. Chłopcy zaczęli śpiewać młodszemu bratu pieśń dotyczącą jego ulubionego zawodnika - Wiktora Kruma.
- Irlandczycy nieźle świętują - rzucił jeden z nich.
- To nie Irlandczycy! Idźcie się ukryć! Fred, George, pilnujcie Ginny i Ann! Nie chcę być w waszej skórze jeśli im się coś stanie! - Artur pobiegł w tylko jemu znanym kierunku, a bliźniacy pociągnęli za sobą trzynastolatki.

Biegli ile sił w nogach. Giny w pewnym momencie potknęła się o kamień. Fred szybko wziął ją na ręce i pognali dalej. Chłopcy pomogli wejść dziewczynom na drzewa i wdrapali się za nimi.
- Wszystko w porządku? - George spytał swojej młodszej siostry, która tylko kiwnęła głową. - A ty, Ann? Cała jesteś?
- Cała i zdrowa. Przeżyję.
- Fred, będziemy żyć.
- Gin, na pewno nic nie rozwaliłaś? - spytał starszy bliźniak.
- Na pewno. Nie martwcie się tak o mnie - dziewczynka była poirytowana.
- Chciałabym mieć tak nadopiekuńcze rodzeństwo - Black nie wiedziała, że była kiedyś taka możliwość.Cóż, nie wyszło.
- Oj wierz mi, że nie - odparła Ginevra.
- Wypierasz się...
- Swoich ulubionych braci, Ginny? - spytali razem.

Usłyszeli nawoływanie ze wszelkich stron. Słysząc swoje imiona powoli zaczęli schodzić z rośliny. Próbowali zachowywać się jak najdyskretniej. Gdy ktoś wyskoczył przed nich, dziewczynki automatycznie się przytuliły.
- Ja nie chcę umierać! - wrzasnęła Ginny.
- Jeśli umrę to cieszę się, że z wami! - zawodziła Anne.
- Dziewczynki, nikt nie umrze! - rzucił Artur, a bliźniacy zwijali się ze śmiechu na widok spanikowanej siostry i jej przyjaciółki.
- A wy z czego się śmiejecie? Mieliście nas pilnować, więc już powinniście stać przed nami. Co to ma kurde być? - Annie próbowała być poważna, ale jej trzęsące się nogi w tym nie pomagały.
- Nie bulwersuj się, krasnalu. Czy pozwolisz mi, o pani, ucałować twą dłoń w geście przeprosin? - spytał roześmiany George, a Fred szturchnął go.
- Jak ci przywalę, Weasley, to ci zejdzie ten uśmieszek z gęby - miejsce strachu przejęła irytacja.
- Georgie, a ty od kiedy się za młodsze bierzesz? - zaśmiał się Fred.
- Weź idź ty lepiej muchy gonić, braciszku - rzucił młodszy z braci.
- Zamknijcie się, bo się was słuchać nie da - stwierdziła Ginevra.
- Chodźcie, dzieci. Musimy wracać do domu. Ministerstwo zajmie się tym co się tu stało - powiedział pan Weasley.
- Ale tato, co z Harrym, Ronem i Hermioną? - spytała Ginny.
- Jesteśmy przecież! - krzyknął Ronald. Dobiegli do pozostałych. Ojciec rodzeństwa zaczął ich kierować w stronę najbliższego świstoklika. Chwycili starą lampę i przenieśli się na to samo wzgórze, z którego wyruszyli na mistrzostwa.

Droga do Nory wydawała im się dłuższa niż kiedykolwiek wcześniej. Wszyscy byli wyczerpani.
- Panie Weasley, długa droga jeszcze przed nami? - zapytała Anne, której nogi odmawiały posłuszeństwa.
- Jeszcze trochę nam zostało - odparł rudowłosy mężczyzna.
- Wezmę ją - George nachylił się, by wziąć Ann na "barana".
- Nie jestem nieudolna - odparła trzynastolatka.
- Nie narzekaj tylko właź. Za chwilę znowu będziesz pytać o drogę. Nam wszystkim będzie łatwiej jak przestaniesz zgrywać zbuntowaną pięciolatkę i choć raz w życiu posłuchasz kogoś mądrzejszego - warknął. Nieprzyzwyczajonej do ostrego tonu Annie natychmiast zaszkliły się oczy. Nie sprzeczała się dłużej i wspięła się na plecy młodszego z bliźniaków.
- Musiałaś odstawić szopkę? - spytał poirytowany.
-Musiałeś zgrywać wielce bohatera? - odrzekła sarkastycznie. Przez resztę drogi było słychać jej smutne pociągnięcia nosem.

Pod domem dziewczynka zeszła z pleców starszego o trzy lata chłopaka i weszła wraz z Ginny do budynku.
- Annie! - matka dziewczynki podbiegła do niej i ją przytuliła. - Słoneczko jak ja się cieszę, że nic ci nie jest! Chwila, czemu płakałaś?
- Nie, mamo, nic się nie stało - odparła trzynastolatka.
- George trochę na nią nawrzeszczał, bo nie chciała go słuchać jak już wracaliśmy - odparła Ginny.
- To nic takiego - dodała Anne.
- Molly, mam nadzieję, że się nie pogniewasz, ale zabiorę Ann do domu. Ginny jeśli chce może wrócić z nami - powiedziała Marilyn.
- Nie, nie kochaniutka. Bierz dziewczynki, a ja sobie z tą sierotą porozmawiam, jak z nim skończę to będzie w ogródku spał - rzuciła pani Weasley.
- To lećcie po swoje rzeczy, zaczekam na was przed domem - powiedziała i wyszła razem z Molly.

Kobiety stanęły na schodkach i od razu zobaczyły bliźniaków, Rona, Hermionę, Harry'ego i Artura.
- Arturze! Na co ty im pozwalasz? - Molly zaczęła wrzeszczeć na swojego męża.
- Ale, dygotko, o co chodzi? - spytał mężczyzna.
- Ginny wiele razy powtarzała, że Anne nie jest przyzwyczajona do krzyków. Ja sama, gdy Annie jest w pobliżu staram się na was nie denerwować i powinniście być jej za to wdzięczni. A ty George mnie po prostu zawiodłeś. Dlaczego na nią krzyczałeś? Z tego co się orientuję byliście pod opieką taty, a ty nie mam pojęcia co narobiłeś, ale kiedy Ann i Ginny wyjdą z domu masz ją przeprosić! - pani Weasley była wściekła.
- Nie mam jej za co przepraszać. Sama jest sobie winna. Gdyby mnie słuchała...
- Bez dyskusji! Albo ją przeprosisz, albo śpisz w ogrodzie!
- Ale mamo nie możesz stawiać dobra przyjaciółki Ginny nad dobrem swoich dzieci - wtrącił się Fred.
- Ale nie mogę też wtrącać się w jej wychowanie, a ty, Fredericku, jeśli dalej będziesz ciągnął temat to dołączysz do brata! - kobieta wręcz kipiała ze złości.
- Molly, pozwól mi, że im wszystko wytłumaczę. Idźcie już do domu, a ja z nimi porozmawiam - stwierdziła pani Black.
- Och, no dobrze, Marilyn. Tylko niczego nie przeskrobcie! - uprzedziła swoich synów.
- Usiądźmy - powiedziała kobieta, gdy wszyscy weszli już do domu i została sama z bliźniakami. Usiadła na schodkach od domu i wyciągnęła z kieszeni bluzy papierosy. Odpaliła jednego, zaciągnęła się i po chwili zaczęła temat. - Chłopcy, wiem jak się możecie czuć, ale postarajcie się postawić w sytuacji Anne. Poznała swoją mamę dopiero, gdy miała dwanaście lat, dopiero dwa dni temu poznała część prawdy o swojej rodzinie. Gdy mnie nie było, Syriusz musiał robić wszystko by jej jakoś zrekompensować moją nieobecność. Jej całe życie opierało się na próbie dorównania Destiny, z którą są jak siostry. Tata Anne nie podnosił na nią głosu, bo bał się, że go znienawidzi. Wiem, że może was denerwować to, że Annie jest typem "rozpieszczonej córeczki", ale wyobraźcie sobie, że wasza mama również siedzi bez powodu w więzieniu. Myślicie, że wasz tata nie robiłby wszystkiego byście czuli się dobrze? Moja rodzina przeszła naprawdę wiele w przeciągu trzynastu lat. Przepraszam was za ten opiernicz od waszej mamy, Molly odkąd ją znam była tak nerwowa. Nie miejcie proszę niczego za złe Ann. Ona nawet nie chciała się przyznać do tego, że płakała, ale jako jej matka wiem jak wygląda, gdy coś się stanie.
- Proszę pani...
- Mówcie mi po prostu Marilyn.
- Marilyn, naprawdę przepraszam za to, że podniosłem na nią głos, po prostu widać było po niej, że jest strasznie zmęczona i zaproponowałem jej, że wezmę ją na barana, co ją ewidentnie zdenerwowało. Uniosłem się, bo wszyscy byliśmy już w jakimś stopniu zmęczeni, a jej fochy w niczym nie pomagały - wytłumaczył George.
- Marilyn, bo tu chodzi głównie o to, że mojemu bratu strasznie zależy na twojej córce, sam nie wiem czemu, ale no miłość nie wybiera - odparł Fred.
- Czyli poznałam zięcia zanim nim został? Nieźle. A co do twojego wyznania, George, rozumiem cię. Bardziej w sumie rozumiałby cię Syriusz, bo ze mną też nie miał łatwo. To rodzinne, za kilka miesięcy będzie cię po bułgarsku wyzywała, więc nawet się nie zorientujesz - zaśmiała się kobieta.
- Widzisz, Georgie? Wasza córka, będzie jeszcze gorsza - rzucił Fred.
- Jesteś chory - odparł młodszy z bliźniaków. Kobieta zgasiła papierosa i wdeptała go w ziemię. Dziewczynki wyszły z domu i stanęły twarzą w twarz z mamą jednej z nich i bliźniakami.
- Anne, ja... - George podszedł bliżej trzynastolatki. - Chciałem cię bardzo, ale to bardzo przeprosić, że się uniosłem. Nie chciałem żeby tak wyszło - na jego twarzy widać było skruchę. Ginny uderzyła łokciem swoją przyjaciółkę.
- Ach, nic się przecież nie stało. Nie zmieniło to tego, że mnie irytujesz, kochaniutki - zacmokała w powietrzu, na co Fred i Ginevra zareagowali śmiechem.
- Nawet nie zdajesz sobie sprawy jaką ochotę mam niekiedy na uduszenie ciebie - również się zaśmiał.
-Tak, tak. Wiem, wiem - odparła ze śmiechem.
- Chodźcie już dziewczynki - powiedziała Marilyn i chwyciła trzynastolatki za dłonie. - Dobranoc chłopcy! - rzuciła kobieta i wraz z młodymi Black i Weasley, deportowała się do domu.

Mój Wyjątkowy Piotruś Pan//T.N./G.WOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz