06 || BRZASK PORANKA

386 21 6
                                    

1921, Londyn, Camden Town

     Ostatnia noc była dla niej trudna. Spała kilka godzin w dodatku w niewygodnej dla niej pozycji, przez co następnego dnia bolało ją całe ciało. 

     Bez celu szwędzała się po swoim mieszkanku. Nie miała ochoty szyć czy nawet rysować. W pewnym momencie usiadła przy telefonie by zadzwonić do rodziny, porzuciła jednak ten pomysł. W końcu zdecydowała się na rozluźniający spacer. Pogoda była śliczna.

     Tak więc, w beżowym płaszczyku udała się do pobliskiego parku ze starą wierzbą. Zabrała ze sobą drobną torebkę z portfelem, kto wie, może przy okazji zajrzy do jakiegoś sklepu.

     Powolnym krokiem spacerowała żwirowymi alejkami. Myślami wracała do poprzedniej nocy - szkarłatna krew lejąca się po jej łokciach i tłum mężczyzn w płaszczach, czający się za jej plecami.

     Niedawne wspomnienia przebijały sceny z nagłych interwencji w trakcie wojny, a także jej własna historia z postrzeleniem - a dokładniej rwący ból nad kolanem.

     Po postrzeleniu przez ludzi Kimbera pozostała blizna i wspomnienie. Wczorajsze wydarzenia nie zostaną tak łatwo zapomniane. Rany były zbyt świeże.

     W końcu potrząsnęła głową, przywracając sobie trzeźwość umysłu. Dokładnie obejrzała otaczającą ją zieleń, po czym wzięłą głęboki oddech. 

     Przez krótką chwilę wyobraziła sobie, że jest na polach za Birmingham. Za wzgórzem znajdował się czerwony dom na kołach, należący do rodziny Lee. W nozdrzach czuła zapach siana, dymu z ogniska i mokrego po deszczu lasku.

     Otworzyła oczy. Znajdywała się w przytłoczonym budynkami mieście, którego ulicami pędziły powozy zaprzężone w konie i pojazdy. Lecz pomimo gęstego dymu unoszącego się z kominów, Londyn miał swoje uroki. Strumyki płynące przez parki, tętniące życiem puby czy chociażby bliskość politycznej elity kraju.

     Sara widząc kraniec parku, zdecydowała się wrócić do domu. Miała jeszcze do zrobienia kosz pełen prania.

━━━━━━━━━━ ⚒ ━━━━━━━━━━

     Shelby w końcu dotarła na zamieszkiwaną przez siebie ulicę. Spokojna dzielnica zamieszkiwana w większości przez młodych, pracujących ludzi. Jej obcasy subtelnie stukały o bruk, gdy nagle się zatrzymała. Ktoś ją zawołał. 

     Zdziwiona obróciła się na pięcie i ujrzała idącą w jej kierunku złotowłosą Pannę Burton w limonkowym komplecie. Młoda kobieta ściskała pod pachą kopertówkę, a na twarzy malował się pogodny uśmiech.

- Dobrze Cię widzieć - zaczęła starsza z nich, składając uprzejmego buziaka na jej policzku  - trudno Cię ostatnio złapać, chyba nas nie unikasz, co?

     Sara w mgnieniu oka zalała się rumieńcem. To nie było tak, że ich unikała, ale nie miała ochoty na ponowną rozmowę o interesach jej rodziny. Przynajmniej nie w tamtym momencie.  Szczególnie z Ernestem.

- Absolutnie, byłam zapracowana, wybacz - wybrnęła z poczucia dyskomfortu. Rozluźniła ramiona i szczerze uśmiechnęła się do koleżanki. - Może wejdziesz na górę? Zaparzę herbaty.

- Z przyjemnością, Saro.

     Kobiety weszły na trzecie piętro kamienicy, a następnie skierowały do mieszkania Shelby. Sara zdjąwszy odzienie wierzchnie, wskazała przyjaciółce miejsce przy drewnianym stoliku. Sama zajęła się wyjmowaniem zastawy i gotowaniem wody na palniku.

⚒ Bakery || ALFIE SOLOMONSOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz