08 || GRA NA DWA FRONTY

299 15 4
                                    

1921, Londyn, Camden Town

     Pociąg dojechał do stacji docelowej z kilkunastominutowym opóźnieniem. Dworzec był zatłoczony, z resztą tak jak zwykle. Dużo imigrantów, żebraków, a wśród nich - z krwi i kości Londyńczycy.

     Panna Shelby ściskała skórzaną rączkę walizki, gdy przeypychała się z nią przez tłum pasażerów. W końcu, gdy udało się jej opuścić stację, poprawiła wygniecione po podróży ubranie. 

     Jeszcze w schludnym komplecie w kolorze khaki, udała się prosto do piekarnii Solomonsa. Wiedziała, że będzie czynna i wewnątrz na pewno będzie Ollie lub Alfie. Wróciła kilka dni szybciej niż planowała i zamierzała się zameldować przełożonym.

     Na najbliższym przystanku złapała tramwaj, który jechał w kierunku w okolic piekarnii.

     Po jakimś czasie wreszcie stanęła przed drzwiami pracowniczymi zakładu. Pewnie je popchnęła i znalazła się w lekko zadymionym pomieszczeniu. Panowała atmosfera taka jak zawsze - hałaśliwa, ale owocna. Sara przystanęła chwilę przy wejściu i rozejrzała się na boki, wypatrując dobrze znanych jej mężczyzn.

     Nim jednak zdążyła kogokolwiek zauważyć, przystanął przy niej poczciwy Żyd blisko sześćdziesiątki. Mimo wieku, był bardzo silny.

- Pomóc jakoś Pani? - Spytał uśmiechnięty, poprawiając chwyt drewnianej beczki od spodu.

- Och, witaj, Joachimie - przywitała się uprzejmie. Mężczyzna był pracowity i bardzo uprzejmy. W niczym nie przypominał reszty pracowników, którzy zazwyczaj byli dość... chłodni. - Właściwie to wypatrywałam szefa. Wiesz gdzie jest?

- Tam gdzie zwykle, w swoim biurze. 

     Kobieta podziękowawszy znajomemu pracownikowi, udała się korytarzem w stronę wskazanego gabinetu. 

     Już po przekroczeniu przez nią pierwszego okna, zauważyła siedzącego przy biurku Solomonsa. Mężczyzna opierał czoło o splecione dłonie. Chyba się przypatrywał czemuś co leżało przed nim. Rachunki lub coś takiego.

     Sara weszła do pomieszczenia i przywitała się już na wstępie. Ale Alfie ani dgrnął. Shelby odłożyła więc na bok walizkę i przystanęła obok masywnego, drewnianego mebla. Dopiero gdy stanęła obok właściciela piekarnii, zauważyła, że ten zasnął. 

     Deliktanie położyła swoją dłoń na jego lewym barku, po czym zaczęła nią powoli poruszać. Cokolwiek robiła, podziałało, bo Alfie głośno nabrał powietrza i przetarł dłonią twarz.

     W końcu otworzył zdziwiony oczy, gdy zauważył Pannę Brawley u swojego boku.

- Jasna cholera - wymamrotał - mam zwidy? Która godzina?

- Nie masz zwid, Alfie - zapewniła go kobieta o czekoladowych włosach - wróciłam wcześniej. Jest kwadrans po czwartej.

- Zapytałbym "jak było", ale zważając, że byłaś na pogrzebie to tego nie zrobię - jasnooki mężczyzna poklepał puste miejsce na biurku, dając znać, by ta spoczęła. Sara nie wzgardziła propozycją i zajęła wyznaczone miesjce - wróciłaś akurat w porę, Złotko.

- Wiem - pokiwała głową Panna Brawley, wiedząc o czym ten mówi - między innymi dlatego szybciej wróciłam. Nie spodziewałam się Sabiniego w Birmingham. Doszły mnie nawet słuchy o jakiejś zadymie w jednym z jego klubów. Jest pewnie rozwścieczony.

- Ech, prawda. Dużo się posypało ostatnio przez tego Włocha. Ale - klasnąwszy w dłonie, zmienił ton na bardziej optymistyczny - mam plan, który raczej nas z tego wyciągnie. Więc nie ma się co martwić. 

⚒ Bakery || ALFIE SOLOMONSOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz