Każdy kto poznał Dianę, wiedział, że bliżej jej jest do Puchonki niż wrednej Ślizgonki, na którą starała się kreować przez cały okres nauki w Hogwarcie. Dla obcych była butna i oschła, nie lubiła dzielić się pracami domowymi czy uczestniczyć w projektach mających na celu integrację uczniów pomiędzy domami. Przez ostatni, szósty rok nauki wszystkie lekcje łączone miała z Gryfonami. Był to jeden z wymysłów nowego dyrektora, Dumbledore'a, który chciał pogodzić ze sobą wiecznie skłócone domy. Wszyscy wiedzieli, że jest to zupełnie bezcelowe, ponieważ ich wzajemna niechęć podsycana była przez rywalizację w Quidditchu. James Potter był najlepszym szukającym w ostatnich dwudziestu latach. Syriusz Black zaś pretendował na najszybszego i najzwinniejszego ścigającego. Z gracją zdobywał bramki, gdy jego najlepszy przyjaciel zmagał się z szukaniem złotego znicza. W reprezentacji Slytherinu również znajdowały się gwiazdy, takie jak Ragnar Nott, pałkarz czy Evan Rosier, obrońca. Ich starcia przeciągałyby się do wielu długich i wyczerpujących godzin, gdyby nie fakt, że posiadali wyjątkowo słabego szukającego i zupełnie nie zgranych ze sobą ścigających. W tym roku sama Diana miała w planach zająć miejsce w drużynie jako ścigajacą i przełamać ich złą passę, by przybliżyć się do zdobycia pucharu domów.
Powrót mugolskim pociągiem z Londynu do Doliny Godryka był najpaskudniejszą rzeczą w jej życiu. Nie lubiła urozmaiceń wprowadzanych przez rodziców starających się zapoznać ją z różnymi kulturami na świecie. Wręcz znudzona wpatrywała się w roztaczające się za oknem widoki. Były zaskakująco ładne, lecz jej parszywy nastrój i zmęczenie spowodowane użyciem czterech świstoklików robiły z niej nieczułą na cuda natury. Niemalże opierała czoło o szybę, starając się przetewać ostatnie trzydzieści minut podróży. Z wyuczoną gracją ignorowała żywe rozmowy członków rodziny o artefaktach zakupionych w Egipcie, które rzekomo pomóc miały jej matce w odnalezieniu przyczyn chorób niektórych jej pacjentek. Wydawało się to być zupełnie absurdalne, biorąc pod uwagę fakt, że nie były wykonane z żadnych metali przewodzących prąd. Tym bardziej więc nie nadawały się do użytku medycznego, ale to Diana postanowiła zostawić dla siebie, ponieważ sama nie była lepsza niż jej matka kwestii mistycznych wierzeń.
- Tato, widziałem nowe farby akrylowe na rynku w Egipcie i nie mogłem się oprzeć tym kolorom. - zaczął James z miną zapaleńca. Euphemia Potter jedynie zachichotała pod nosem widząc minę swojego męża. Doskonale znali podejście Fleamonta do sztuki. Nie przepadał za malarstwem, poezją i muzyką klasyczną. Uznawał to za wyjątkowo nudne oraz nic nie znaczące w rozwoju człowieka. Wprost przeciwne podejście miała pani Potter, która od samego początku zaszczepiła w dzieciach miłość do sztuki. Diana w tajemnicy przed wszystkimi pisała poematy, chociaż podświadomie wiedziała, że jej matka doskonale o tym wie. Jamie afiszował się wręcz ze swoim talentem malarskim. Uwielbiał przesiadywać w swojej prowizorycznej pracowni i tworzyć amatorskie bohomazy. Tak określała je Diana, bowiem nienawidziła jego podejścia do krajobrazów. Każda z jego prac oddawała cząstkę jego dziecinnego podejścia do życia.
- Jak mniemam, kupiłeś je i poszerzasz swoją kolekcję zupełnie niemęskich mazideł. - parsknął mężczyzna opierając ręce o mały stolik. - Oh, zobaczcie, dojeżdżamy! - dodał po chwili uradowany, widząc paskudną zieloną strzałkę z napisem Dolina Godryka. Ta mała, prawie w stu procentach zamieszkana przez mugoli mieścinka była jego ulubionym miejscem na ziemi. Być może wynikało to z faktu posiadania domu średniej wielkości na skraju lasu oraz małej stajni, w której trzymał dwa konie. Prawdopodobnym było również, że wybór na Doline Godryka padł ze względu na doglądanie rodzinnych ziem. Bez wątpienia Potterowie byli bogatą rodziną, dobrze sytuowaną społecznie i powszechnie szanowaną. Czarodzieje szanowali ich momentami nawet bardziej niż Blacków, choć nikt nigdy głośno się do tego nie przyznał.
Diana z delikatnie skwaszoną miną podniosła się ze swojego siedzenia. Odetchnęła z ulgą, mogąc wreszcie rozprostować kości. Mała torba w burgundowym kolorze zawisła na jej ramieniu za sprawą brata.
- Twój humor podpowiada mi, że nie zjemy dzisiaj wspólnie kolacji na balkonie. - zagaił z łobuzerskim uśmiechem. Czarnowłosa prychnęła, obserwując szczęśliwe oczy chłopaka patrzące na nią zza czarnych, cienkich oprawek. - Okej, nie musisz być taka oschła, siostrzyczko.
- James, przechodziliśmy przez to tysiące razy. Ja jestem zmęczona, ty masz ochotę się zabawić w dręczenie mnie i zaraz się pokłócimy. - wyrzuciła z siebie z podirytowaniem w głosie. - Nie mam najmniejszej ochoty na słuchanie o twoich sukcesach społecznych.
- Bo ty nie masz żadnych. - mruknął zajadliwie. - I dlatego mi ich zazdrościsz.
- Jest jedna rzecz, której mogę ci zazdrościć, Jamie. - odparła równając z nim swój krok. Było to wyjątkowo wymagające, bo Potter uwielbiał maszerować. - I jest to twój słodki tyłeczek.
- Na brodę Merlina, Dia. Jesteś obrzydliwa. - pacnął ją delikatnie w głowę, na co odpowiedziała mu wbiciem łokcia pod żebra. Rodzice zdawali się nie zwracać uwagi na ich poczynania, co jeszcze bardziej zachęciło ich do przepychanek w drodze do samochodu. W końcu zmieścili się w ukochanym przez ojca mustangu, z głupimi uśmiechami na ustach.
W domu czekała na nich świeżo zrobiona kolacja przez gosposię. Potterowie zrezygnowali z wyzyskiwania skrzatów domowych zanim jeszcze urodziły się bliźnięta. Postawili na rozwój, dlatego też zatrudnili przemiłą panią Lupin do pomocy. Jak później się okazało, była ona matką Remusa, jednego z bliższych przyjaciół Jamesa. Z tego powodu młody Lupin pojawiał się u nich w wakacje i spędzał z nimi czas. Chwilami dorabiał sobie u nich jako stajenny, ale tylko w okresie wakacyjnym, gdy Fleamont był najbardziej zapracowany w biurze aurorów. W roku szkolnym sam zajmował się swoimi zwierzętami, bo jak mawiał, relaksowało go to.
- Dobry wieczór! - powiedziała ciepło Dorothy, ocierając dłonie w kraciastą ścierkę. Jej twarz rozpromienił ogromny uśmiech na widok Potterów, u których uwielbiała pracować. Nie tylko dlatego, że zarabiała u nich krocie. Towarzystwo tej rodziny dawało jej namiastke tego, czego jej zabrakło, kiedy ojciec Remusa postanowił ich opuścić przez jego mały futerkowy problem. - Macie gościa. Był trochę niezapowiedziany, ale mówi, że może się u was zatrzymać.
Wtedy z salonu wyszedł Syriusz z podbitym okiem i spojrzał na nich z utęsknieniem.
CZYTASZ
opium | Syriusz Black
Romancewe're classic together like egyptian gold [Londyn w zwyczaju miał witać przechodniów swoją kapryśną pogodą, która zaskakiwała ich kiedy tylko mogła. Piękny, słoneczny sierpniowy dzień w kilka sekund zamienił się w jeden z tych najgorszych. Na niebie...