Dzień sowiej poczty poprawił uczniom Hogwartu humor na tyle, że trzy czwarte z nich siedziało w Wielkiej Sali z ogromnymi uśmiechami na ustach. Pozostała część była niewzruszona, tak jakby ostatnia, dziecięca radość została im odebrana. Wśród tych smutnych, jak można było się domyślić, była Diana Potter. Dziewczyna o kruczoczarnych, związanych w dwa warkocze włosach i przenikliwym spojrzeniu orzechowych oczu. Sowa Potterów upuściła tuż przed nią list zapieczętowany woskiem z odbitym herbem rodowym. Na kopercie koślawym pismem napisano jej imię i nazwisko, a z drugiej strony adresata, którym okazał się być jej ojciec. Fleamont pisał do niej rzadko i raczej z grzeczności niż przyjemności, bo po prostu się nie lubili. Momentami byli do siebie zbyt podobni, żeby się lubić. Treść listu zupełnie jej nie zaskoczyła, kończył się wrzesień, więc dostawała wymagania na siódmy rok nauki. Tym razem nie było tam punktu o znalezieniu sobie męża, został on zmieniony na "znalazłem ci męża". Po przeczytaniu grzecznościowych formułek nie omieszkała zgnieść listu i wsadzić go do kieszeni szaty.
Posępnie powłócząc nogami udała się na kolejne zajęcia z transmutacji. Na tych zajęciach mieli być odpytywani ci uczniowie, którzy zdobyli powyżej oczekiwań w czerwcu poprzedniego roku. Diana czuła się bezpieczna, ale wiedziała doskonale, że Morelle Parkinson i jej wykupione miejsce w klasie zwiastowały dobrą zabawę podczas odpytywania. Każdy kto wiedział w jaki sposób Ślizgonka zdobyła swoje miejsce spodziewał się popisu. Mimo faktu, iż panna Potter uwielbiała patrzeć na potknięcia tych, którzy nie zasługiwali na wyróżnienie, jej nastrój nie zmieniał się ani trochę. Do sali doszła jako jedna z pierwszych, ale nie weszła do środka, bo usłyszała piskliwy głos Evans ze spiętą dupą.
- Liczę na ciebie, Diana. - powiedziała Anastasia przerywając zamyślenie koleżanki. Poklepała ją po ramieniu i razem weszły do sali. Usiadły w środkowym rzędzie na drugim stanowisku, tak jak przez poprzednie lata nauki. McGonagall przywitała ich suchym "dzień dobry", zajęła swoje miejsce przy biurku i rozpoczęła swój, na pozór nudny monolog na temat animagii. To był kolejny raz, gdy wracali do tego tematu. Tym razem opiekunka Gryffindoru rozwinęła się w nim na tyle, że podała swoim uczniom przepis na zostanie animagiem. Nie miała jednak pojęcia, że malutka część z nich po cichu trenowała animagię. Ogólnie rzecz biorąc tylko czterech uczniów domu Lwa maczało w tym palce.
- Proszę pannę Parkinson o podsumowanie bieżących informacji o animagii. - starsza kobieta rozciągnęła charakterystycznie słowa. Niektórzy dopisywali do tego złośliwość i pogardę, a inni uważali odpytywanie za standard.
- Eeee. - wymruczała dziewczyna robiąc się czerwona na twarzy. Diana zachichotała złośliwie. Lily Evans odwróciła się do niej i zbeształa spojrzeniem w tej samej chwili co profesor McGonagall. W tamtym momencie Potter dziękowała serdecznie dyrektorowi za niewybranie jej do pełnienia funkcji prefekta. Nie musiała świecić oczami i czasami mogło się jej wymsknąć coś mniej przykładnego. - Animag to osoba, która przemienia się w zwierzę. - wydusiła z siebie po krótkiej przerwie wgapiania się w stolik.
- Wbrew swojej woli czy z własnych chęci? - zapytała dociekliwie. Jej małe, okrągłe okulary osunęły się na koniuszek nosa. Charakterystycznie przesunęła je palcem na odpowiednie miejsce, wciąż pastwiąc się nad biedną Ślizgonką, która wkupiła się w klasę hojną darowizną.
- Tego nie zanotowałam... - odparła, ponownie odczekując chwilę i starając się znaleźć odpowiedniego rodzaju wytłumaczenie. Starsza kobieta uśmiechnęła się do niej z politowaniem. Morelle była więc przekonana, że odpuści jej i przejdzie do innej osoby. Nie wiedziała tylko jak bardzo się myliła. Zaawansowane zajęcia z transmutacji wiązały się bowiem z wysokim poziomem wiedzy i nie każdy był wystarczająco mocny, aby dostać się do klasy McGonagall. Doskonałym przykładem był Peter Pettigrew, który jako jedyny ze swoich przyjaciół chodził na wróżbiarstwo w czasie zajęć z transmutacji. Kolejnym równie dobrym była zbitka uczniów uczęszczających do tej klasy, ponieważ był tam przynajmniej jeden przedstawiciel każdego domu, a klasa mimo tego nie była zbyt liczna.
CZYTASZ
opium | Syriusz Black
Romantikwe're classic together like egyptian gold [Londyn w zwyczaju miał witać przechodniów swoją kapryśną pogodą, która zaskakiwała ich kiedy tylko mogła. Piękny, słoneczny sierpniowy dzień w kilka sekund zamienił się w jeden z tych najgorszych. Na niebie...