Rozdział 10

140 48 99
                                    

Niepewnie przekroczyłam próg salonu, nieustannie ściskając malutką rączkę w dłoni. Wszystkie spojrzenia skupiły się na nas. Wzroki pełen pogardy i rozczarowania. Oczekiwań i żalów.

Usiedliśmy po drugiej stronie stołu, jak najdalej od dorosłych, byle tylko zachować dystans.

Podczas naszej krótkiej nieobecności na blacie zdążyła pojawić się karafka w połowie wypełniona whisky i kilka kieliszków. Tata rozlał trunek, a dziadek sięgnął po szkło i wzniósł toast. Brzęczenie rozeszło się po całym pokoju, nie minęła nawet minuta, jak wszystkie kieliszki stały puste i czekały na kolejną dolewkę.

Schowałam dłonie pod stołem, ukradkowo spoglądając na zegarek. Powoli dochodziła szesnasta, za oknem robiło się szaro, a wiatr coraz mocniej targał gałęziami.

Niepostrzeżenie wyjęłam telefon z tylnej kieszeni. Chciałam wykorzystać moment nieuwagi dorosłych i sprawdzić nowe powiadomienie, które dostałam.

Kolejny mail. Znowu od niego.

Anxdep: Czytałem właśnie jeden z twoich ostatnich artykulików na temat szanowania samego siebie. Serio laska? Naprawdę można tak nisko upaść?

Porady wyssane z palca. Żałosne.

Zgasiłam jednie ekran i rozejrzałam się po wszystkich dookoła, ale nikt nie zwracał na mnie uwagi.

Ten facet robi się monotematyczny. To już naprawdę staję się nudne.

***

Natarczywy dźwięk budzika przerwał mój sen. Kolejna noc z koszmarami. Jeszcze chwilę po przebudzeniu czułam obecność tajemniczego mężczyzny z blizną na twarzy. Czy ja go kiedyś spotkałam?

Wypadłam spod kołdry prosto pod prysznic. Ubrana jedynie w ciepły szlafrok minęłam mamę, która stała przed dużym lustrem w korytarzu i poprawiała materiał wiskozowej koszuli. Mruknęła ciche ,,hej", choć jej spojrzenie nawet na chwilę nie skupiło się na mnie.

Dość szybko zjadłam śniadanie i spakowałam torbę.

Dobiegłam na przystanek w ostatnim momencie. Tramwaj stał pod budką z otwartymi drzwiami, a ludzie zdołali już wyjść na zewnątrz. Wpadłam do środka niczym spłoszone zwierzę, ratujące się przed myśliwym. Złapałam metalową poręcz i cierpliwie znosiłam wszystkie spojrzenia.

Już prawie koniec...

Wysiadłam pod teatrem. Odgłosy miasta przytłaczały mnie w całej swojej okazałości. Ciemne chmury kłębiły się na niebie, a blade promienie słoneczne padały jedynie na czubki kamienic.

Przeszłam korytarzem na sam koniec, gdzie mała sala, z bogatą kolekcją kwiatów, tętniła życiem. Jeszcze przed wejściem słyszałam wrzawę dobiegającą z wnętrza. Przekroczyłam próg ze znikomą nadzieją na udany dzień. Aga stała z Mają, a jej twarz rozświetlała się w uśmiechu. Skuliłam ramiona, moja głowa mimowolnie powędrowała w dół. Skłamałabym, jeśli powiedziałabym, że mnie to nie zabolało... Nasza przyjaźń rozpadła się na drobne kawałeczki, a ja zostałam sama z całym tym syfem.

Kątem oka zobaczyłam, jak Marcel schował telefon do kieszeni i niezgrabnie podniósł się z ławki.

― Hej, nie siadasz z Agą? ― spytał, kiedy zajęłam drugą ławkę z rzędu.

― Raczej nie ― jęknęłam i wymownie spojrzałam na tył klasy. Marcel chyba dopiero wtedy zobaczył, jak wygląda sytuacja...

― Serio dalej się nie pogodziłyście? Wszystko w porządku? ― Zmarszczył brwi co najmniej jakby bawił się w detektywa.

TajemnicaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz