29

731 34 31
                                    

     Od pierwszej wizyty u Gardnerów minęło pare tygodni Ania była coraz częściej proszona przez rodzine chłopaka do swojego domostwa. Gdy Roy niespodziewanie zjawił się w drzwiach i zaproponował Ani spacer, wszystkie dziewczęta z Avonlea sądziły  że dziś wreszcie chłopak zada ważne pytanie rudowłosej. A odpowiedz dziewczyny była dokładnie jasna.
-Ania to ma szczęście.-rzekła Józia z zamarzonym spojrzeniem.
-Nie sądzę.-odpadała Diana.
-Ależ Diano znowu zaczynasz, ty naprawdę musisz być zazdrosna.- w głosie Ruby było czuć pogardę.
-Ruby dobrze wiesz że jestem zaręczona, więc nie mogę być zazdrosna.-roześmiała się Barry.- Ale wiesz dla mnie Ania od zawsze pasowała do Gilberta od dnia kiedy zdzieliła go tabliczką.
-Zgadzam się z Dianą bez obrazy Ruby ale nawet kiedy ty byłaś zakochana w Gilbercie ja po ciuchu życzyłam mu szczęścia z Anią.-Powiedziała Tillie- Zresztą wszyscy uważają że Roy to świetna partia a dla mnie jest nudny nie ma tego czegoś co by go wyróżniało.
Dziewczęta gorączkowo dawały argumenty czy Shirley powinna być narzeczoną chłopaka czy też odmówić.
    W owej małej bibliotece w pobliżu akademika, gdzie po raz pierwszy Shirley i Gardner się spotkali, Roy zaproponował Ani aby została jego żoną. Oświadczyny te ze względu na pamiętne miejsce oraz niebywale pięknie wypowiedziane słowa wydały się rudowłosej bardzo romantyczne. Czarnowłosy był bardzo szczery i każde jego słowo wypowiedziane było czule. Cuthbert czuła że powinna w tym momencie cieszyć się skakać z radości jednak słowa Roy'a nie wywołały u niej ani cienia  dreszczu. Chłopak w ciszy klęczał przy dziewczynie oczekując na jej odpowiedz. Gdy wargi Ani rozchyliły się a z jej ust miało wyjść króciutkie ,,tak" gdy o to poczuła ogromna węzeł w gardle. I coś co było dla niej niezrozumiałe nabrało błyskawiczne sensu. Cofnęła dłoń z uścisku chłopaka.
-Wybacz nie mogę zostać twoja żoną.- powiedziała z bólem.
Twarz chłopaka pobladła, stanął na nogach a jego ręce drżały
-Ależ Aniu czy to dla ciebie za szybko?- wyjąkał.
-Nie po prostu zdałam sobie sprawę że cie nie kocham...wybacz mi i przebacz moje błędy.-błagała Ania.
Roy zbliżył się do Ani i złapał jej małą rękę.
-Przebaczam nie przejmuj się to nie twoja winna że tego nie czujesz. Ale ja potrzebuje czasu wiec żegnaj.- rzekł Roy odchodząc.
Ania o zmroku wróciła do swojego miejsca zakwaterowania i natychmiast pobiegła do swego pokoju. Lecz zanim dziewczyna zdążyła usiąść na swym łóżku do pokoju wbiegła dziewczęta z Avonlea.
-Odmówiłam.-powiedziała krótko i zwięźle.
-Ty....ty mu odmówiłaś?- wybełkotała Ruby.
-Tak.
-Aniu Shirley-Cuthbert czy z tobą wszytko dobrze?- powiedziała Józia.
- Tak.- odparła nie spojrzawszy na koleżanki.
-Dziewczęta dajecie jej spokój wracajcie do swoich pokoi.- wygoniła je pośpiesznie Diana.
Gdy wszystkie opuściły pokój Ani i Diany. Barry usiadła na łóżku obok rudowłosej opierając głowę o jej ramię.
- Och moja bratnia duszo ja naprawdę nie mogłam myślałam do samego końca że go kocham ale nagle doszłam do wniosku  że nie mogę być jego żoną.
-Nie przejmuj się tym ale pomyśl dokładnie kogo darzysz  tak ważnym uczuciem. A teraz przebierz się jutro z rana mamy pociąg wracamy do Avonlea na święta.- powiedziała Barry idąc w stronę swojego łózka.
   Po powrocie na Zielone Wzgórze Ania uświadomiła sobie dokładnie że te ostatnie kilka tygodniu były dla niej strasznie trudne.
Kilka godzin po przyjedzie na Zielone Wzgórze Ania ze smutkiem weszła do kuchni.
- Oj witaj Aniu,miło cie widzieć- odparła Małgorzata Linde.- Dobrze że tu jesteś czyś ty wiedziała że Gilbert Blythe jest umierający?
Ania stanęła nieruchomo i natychmiastowo cała pobladła, że Maryla przeraziła się że zaraz zemdleje.
-Małgorzato!! Nie gadaj głupstw!- zawołała gniewnie Maryla.- To młody chłopak ma pełno siły przezwycięży chorobę. Póki żyje trzeba mieć nadzieje.
- Ależ on miał wrócić do Toronto.-odparła z przerażeniem Ania.
- Po powrocie z Charlottetown Bash nie z włócznie  udał się po lekarza. Utrzymują że jest wyczerpany. Podobno to tyfus.- wtrąciła się Małgorzata.
Ania kiwnęła głową i przeszedłszy kuchnie udała się powrotem na swoją facjatkę.
Przy łóżku padła na kolana i schowała swoją twarz w poduszce. Zapadła noc Ania czuwała przy oknie patrząc jak śnieg poruszy aby zatrzymać się na jej oknie i zmienić się w wodę, słyszała jak duchy w Lesie Duchów jęczą jak fale morza obija się o skały. I jak Gilbert Blythe umierał! W tym momencie zdała sobie sprawę że kocha Gilberta. Kochała go przez cały czas! Wybaczyła mu dawno! A życie bez niego utraciłoby wszelka wartość! Gdyby nie była ślepa i uparta miałby prawo pójść tam i być z nim przy jego ostatnich chwilach. Ale przez jej własna głupotę chłopak nie dowie się że już mu przebaczyła i że darzy go uczuciem. Upadła zalana łzami.
Nad ranem śnieg  przestał padać. Ania wstała i postanowiła wyjść na świeże powietrze. Gdy szła łąkami zatracona w myślach do jej uszu dobiegł dźwięk czyjegoś wesołego gwizdania.
Za jej plecami ukazał się młody chłopiec Janek  który roznosił poranne gazety. Jeśli wraca z tamtej strony to oznacza że był u Basha i Gilberta a jeśli...jeśli...
Ania opanowała drżenie warg i przywołała go.
-Widzę że wracasz z tamtych stron czyli byłeś w domostwie Blythe czy wiesz może jak się czuje Gilbert?
-Lepiej- powiedział Janek.- Wczoraj wieczorem wszyscy podobno myśleli że wyzionie ducha lecz nagle było przesilenie a lekarze mówią że będzie całkiem zdrów. Tak powiedział mi pan Bash. A teraz przepraszam musze już iść.- To mówiąc ruszył dalej.
Ania wciąż stała bez ruchu gdy nagle upadła ze szczęścia które na nią spłynęło. Myślała że to cud wigilijny. Miała jeszcze szanse powiedzieć wszytko Gilbertowi.


—————
Jak wam się podoba? Piszcie swoje przemyślenia 😁

Jesteś...|Anne with an EOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz