22

977 54 31
                                    

W cichy złocisty wieczór, kiedy wietrzyk tajemniczo szmerał, a cienie wydłużały się leniwie na skraju lasu, Ania, opuszczała domostwo Barry'ch. Westchnęła z zadowolenia: ostanie dni przynosiły jej rozkosz jej myśli już nie wędrowały do Gilberta i czuła ulgę. Ania czuła zadowolenie ze świata i z siebie. Od pokazania się pierwszych fiołków ona Ruby oraz Diana co tydzień bo szkółce niedzielnej przechadzały się odgrywając nowe miejsca na wyspie. Dziś Ania rozmawiała z Dianą o dawnej mieszkance Avonlea Hester Gray. Rudowłosa była tak zafascynowana kobietą ze przyjaciółki stwierdziły że następna niedziele wybiorą się miejsce gdzie znajdował się dom kobiety.

-Aniu ostanio prosiłam cie abyś pomogła mi z Delphine lecz stanowczo odmówiłaś aby wybrać się do Gilberta i Sebastiana.
Późniejszym czasie młody Blythe często nas odwiedzał lecz ty kazałaś odprawiać go do domu. Każdej nocy słyszałam twoje szlochy. Ale ostatnimi dniami jesteś bardzo wesoła czy moge wiedzieć co się stało.- Maryla spojrzała na Anie wzrokiem którym rudowłosa dobrze znała. Był to wzrok mówiący żeby lepiej się wytłumaczyła albo będzie miała problemy.
-Achhhh... tak Marylo ja i Gilbert byliśmy blisko ale to już nie ważne bo wiesz Marylo on spotykał się ze mną i Winifred i.... to tyle nie chce się z nim znać. Oczywiście nigdy nie wybaczę sobie tej dziecinady z unikaniem Blythe'a.
-Cóż znowu, kochanie, zasłużył na to.  I napewno na dobre mu to wyjdzie niech wie ze nie wolna traktować tak panienek. Napewno da ci już spokój a ja tego chłopaka miałam za dobrego kawalera.- Maryla westchnęła przytulając Anie do swojej klatki.
-Może i zasłużył na takie traktowanie, ale nie o to chodzi. Nie czyniłabym sobie wyrzutów, gdybym ze spokojem i rozwagą go unikała. Musze jednak przyznać  że poniosły mnie uczucia i popadłam w rozpacz.- Ania wtuliła się bardziej w Marylę.

Następnego ranka na zielonym wzgórzu odbył się głos stukania do drzwi. Rudowłosa Ania kończąca zaplatać warkocze wybiegła z swojego pokoju aby otworzyć tajemniczej osobie która odwiedziła zielone wzgórze.
Ku jej zdziwieniu w progu drzwi stał Billy Andrews.
- Billy coś cie do nas sprowadza?- zapytała zdziwiona Ania.
-W zasadzie to tak Aniu możesz uczynić ten zaszczyt i wybrać się ze mną na spacer mam dla ciebie wieści.-chłopak uśmiechnął się i podał Ani rękę.
- Tak z chęcią udam się na poranny spacer.-Ania chwyciła swój kapelusz i oboje ruszyli w drogę.
Na początku Ania uważała ze wszytko jest porządku lecz Andrews długo milczał a przecież miał mieć dla niej jakieś wieści.
- Billy?- głos Ani wyrywał go za myślenia.-Miałeś mi coś powiedzieć.
-Achhh... wiesz Ani słyszałem o sytuacji z Blythem.- Ani serce zadrżało czyżby całe Avonlea już wiedziało.- Nie przejmuj się wiem tylko ja. Wiesz Gilbert tak nawalił że z łatwością mógłbym się znów strać o twe względy...-tutaj Billy się zastanowił jakby walczył sam ze sobą.- Zmieniłem się dzięki tobie wiec musze wyznać ci prawdę....a to co widziałaś to nie prawda. Gilbert kocha ciebie zostawił Winifred dla ciebie w tedy w kawiarni to właśnie przepraszał panienkę Rose za zrobienie jej nadziei i złe potraktowanie. W końcu chciał mieć z nią dobre relacje pracują u jednego doktora.

Ani zakręciło się w głowie od namiaru informacji nie wiedziała co powiedzieć.
Jeśli prawdą było co mówi Billy to oznacza że nie musi zakopywać swych uczuć do Gilberta.
-On mówi prawdę Aniu..nigdy bym cie nie skrzywdził....- Ania odwróciła się w stronę głosu. Na dróżce leśnej  stał Gilbert i Diana.
-Gil....

——————
Co będzie dalej czy Ania wybaczy?

Jesteś...|Anne with an EOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz