épilogue

78 10 3
                                    

Tu nie cierpiał Rafael Reyes. To jego córka z każdym dniem miała nosić na sobie piętno jego męki. Z każdym uśmiechem, z każdą chwilą euforii, z każdym przebłyskiem szczęścia miała już pamiętać, że on za to przepłaca, leżąc w sterylnym pomieszczeniu, oddany własnemu umysłowi. Nie wiedziała, czy było to miejsce poukładane... Jego myśli. Czy były zabałaganione, jasne, ciemne? Nie wiedziała, ale jedno było pewne - miał spędzić w nich jeszcze tyle czasu...

To było tak niesprawiedliwe! Jak niby Lauren miała teraz żyć, wiedząc, że im dłużej to trwa, tym dłużej jej tata gnije w stanie stagnacji? Z własnymi myślami, własnym umysłem i jeśli dotąd go nie poukładał, jaką mógł mieć pewność, że ten go przez te lata nie wykończy? Pewnego dnia się obudzi na dobre, w czterdziestą rocznicę śmierci jego jedynej córki, spojrzy na ten świat i dopiero się okaże, czy umiał wytrzymać ten czas sam ze sobą. Tak długi czas. Jak perfekcyjnym człowiekiem trzeba by być, aby spojrzeć na siebie z cudzej perspektywy i nie trzymać w sobie tych wszystkich zawistnych myśli, jakie miałby ktokolwiek inny?

Jak bardzo nie umiała pogodzić się ze stagnacją jej ojca, tak bardzo nienawidziła chwili, gdy zerknęła na Nicholasa po raz ostatni, a jego oczy wypełnione były ich momentami. Wszystkimi. Każdą sekundą. Ich sekundą. A ona nie wiedziała już nawet, który Nick z dwóch, których znała, był tym prawdziwym. Kiedy sytuacja przybrała tak zdradziecki obrót, modliła się, aby to ten okropny Nicholas był rzeczywistością. W końcu tylko tego umiała szczerze nienawidzić.

***

Oczy niezdolne do łez, pożegnania pełne wyrzutu i całkiem sporo pieniędzy. Tyle się na wyjazd składało.

Wolny pokój, masa wspomnień i kilka paczek płatków. Tyle po sobie zostawiła.

Zabałaganiony umysł, trzy walizki i paczka papierosów. Tyle ze sobą wzięła.

Lauren nawet nie paliła. Potrzebowała jednak planu zapasowego, gdyby na lotnisku dopadły ją przygnębiające myśli, z którymi mierzyła się co nocy i za każdym razem, gdy natykała się w mieszkaniu na rzecz po Rafaelu. Tam nie mogła już liczyć na swoich przyjaciół, ponieważ tam ich już nie będzie.

Już ich nie będzie.

W Miami.

Jak ona zamierzała sobie sama poradzić? Nie miała pojęcia. Ale wyjazd do collage'u wydawał się już jedyną opcją. Musiała odetchnąć. Nie mogła wychodzić normalnie z mieszkania w panice, że spotka któregoś z wampirów i nie była pewna, jak by się zachowała. Nie mogła chodzić w miejsca, w których zdarzyło się być jej z najmłodszym Haverfordem, bo kiedy samo imię nie chciało przejść jej przez usta, wspomnienia byłyby samobójstwem. Nie mogła siedzieć ciągle w mieszkaniu, bo nadal pachniało w nim tatą. W całym Fort Myers nie było miejsca, gdzie mogła wziąć głębszy oddech bez ciężaru w podbrzuszu i sercu. Dusiła się tamtejszym powietrzem. Dusiła się własnymi myślami. Dusiła ją przeszłość. Wyjechała więc pierwszym dostępnym lotem.

W Miami była tylko raz. Nie miała więc wspomnień, starych znajomych czy wydarzeń, których lepiej, gdyby nikt nie zobaczył. Wchodząc do własnego pokoju w akademiku, modliła się, aby nie trafiła na jakąś wariatkę lub, co gorsza, wampirzyce, czarodziejkę lub wilkołaka. Jednak nie. Jeśli ktoś z ich dwójki był niepoczytalny, z pewnością nie była to Caroline. Była niesamowicie szorstka, wręcz nieprzyjemna i od razu wrogo do Lauren nastawiona. Czy blondynka tego chciała czy nie, automatycznie jej sympatia do kruczowłosej współlokatorki wyparowała.

— Której części z ,,daj mi, kurwa, chwilę" nie rozumiesz? — wywarczała Reyes w stronę Caroline, kiedy tamta po raz kolejny kazała zejść jej z pokojowego parapetu i zamknąć okno.

— A ty której części z ,,zaraz się przeziębię, idiotko"? — odwdzięczyła się równie niemiło.

Lauren siedziała na ich parapecie z nogami przewieszonymi na jego zewnętrzną stronę i gapiła się głupio na księżyc z niemym pytaniem, którego nie miała odwagi zadać. Po prostu nie miała. Poza tym, księżyc wcale nie wyglądał, jakby chciał jej odpowiadać. Okręcała więc nieznośnie telefon w dłoniach, przyglądając się jemu ze wszystkich stron i to właśnie te nerwy, które ją osaczały, nie pozwoliły jej odpowiedzieć.

Miała przecież ripostę. Chociażby taką, że były w samym Miami. W sierpniu. Przeziębienie się obecnym na zewnątrz powietrzem byłoby idiotyczną magią, w którą z całej siły starała się nie wierzyć. Jej panika ją jednak przerastała. Najwidoczniej nie odcięła się od Fort Myers tak skutecznie, jak tego oczekiwała.

— Więc jak będzie? — niecierpliwiła się jej współlokatorka.

Chryste, jak Lauren tęskniła za Willem, Royem i Blair. Caroline była koszmarem.

— Jeśli się nie uspokoję, będę siedzieć nawet do świtu. Jeśli się nie przymkniesz, też będę. Każdej nocy — rzuciła przed siebie, nadal nie odrywając wzroku od księżyca w pełni.

W pełni. Czy on naprawdę nie chciał jej nic przekazać?

Usłyszała cichy skrzyp i jakieś szuranie i brunetka była zaraz obok niej z łokciami na parapecie i głową wystawioną przed siebie, rozglądając się dookoła.

— ,,Słońce obserwuje to, co robię, ale to księżyc zna wszystkie moje sekrety" — rzuciła nagle z większą ilością zrozumienia w głosie niż wrogości. Lauren przyjrzała się jej ze zdumieniem, kiedy naszła ją myśl, że Caroline odpuściła sobie na chwilę chamskie odzywki i nie zdawała się jej oceniać. — J.M. Wonderland, nie pytaj — warknęła, na powrót stając się nieznośną współlokatorką — Nie przyglądaj się tak, za miesiąc będzie to samo.

Odbiła się przedramionami o parapetu i ruszyła z powrotem to swojego łóżka przy jednej za ścian pokoju. Blondynka przewróciła jednak oczami, ignorując tą uwagę. Choć księżyc nie odpowiadał, czekała. Po tym wszystkim zasłużył na karę, aczkolwiek Lauren miała pewne obiekcje do tego, co zamierzały zrobić chłopakowi wilkołaki.

Tej nocy, kiedy to Lauren siedziała na tym parapecie, wpatrując się w księżyc z wyrzutem, ponieważ miał czelność jej prośby ignorować, dostała pierwszą i ostatnią wiadomość od Layli Sullivan. Wiadomość, która nigdy nie doczekała się odpowiedzi. Wiadomość o treści tak pozornie błahej, a dla Lauren tak wiele znaczącej.

,,Nicholas został uznany za winnego".

I tyle wystarczyło, aby Lauren położyła się spać.

Nie chciała kłamać, księżyc widział. Widział tą jedną łzę. A jednak było to ostateczne. Ostateczne pożegnanie z Fort Myers. Wszystkie sprawy zostały zamknięte, znajomości uśpione, myśli przerzedzone. To był koniec wszystkiego. A jednak każdy koniec jest czegoś początkiem i tym razem też nie było inaczej.

A księżyc widział to wszystko. Księżyc widział wszystko, co miało znaczenie. I śmiał się w tą cichą, ciemną noc, bo kiedy on był w pełni, oni byli niczym. Zawsze i na zawsze.



Epilog nie jest ostatnim rozdziałem tego opowiadania, patrzcie dalej.

La LuxureOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz