Westchnęła, krzyżując spojrzenie z błękitnymi tęczówkami naprzeciw, wpatrującymi się na nią z pogardą. Obrzydzeniem, bo była tak okropną osobą. Wbijały się w jej skórę jak małe żyletki, raniące ją w tak subtelny, aczkolwiek brutalny sposób, ponieważ z każdą sekundą wydawało jej się, że ból rzeczywiście stawał się fizyczny, nasilając się.
Zacisnęła palce na krawędzi krzesła, patrząc się na siebie z jeszcze większą odrazą. Jedynie ten promieniujący ból z klatki piersiowej powstrzymywał ją od roztrzaskania lustra na kawałki, bo gdyby tylko zechciała unieść teraz swoją rękę, runęłaby ona daleko w dół. A przynajmniej tak ciężkie wydawały się teraz Lauren jej kończyny, głową oraz serce, więc kontynuowała swoją idiotyczną bezczynność, znosząc nieubłagany ból, spływający na każdą komórkę jej ciała. Torturowała się własnym spojrzeniem, bo dokładnie widziała w nim wszystko, co spodziewała się zobaczyć w jego oczach.
Ta wizja ją zabijała. Kawałek po kawałku odcinała jej dostęp do tlenu. Jak silna dłoń, która powolutku dążyła do jej szyi, owijając się wokół niej, z początku delikatnie, niemal czule, niezauważalnie, a później, wbrew wszystkiemu, w co dała uwierzyć Lauren, zaczęła się bezdusznie zaciskać, z każdą małą chwilą zostawiając w niej coraz mniej życia. Aż w końcu nadeszłaby ubłagana śmierć. Ostatni wdech, desperacka próba odzyskania kochanego tlenu, utrzymania się przy życiu, aż nareszcie... Wydech. Koniec. Koniec wszystkiego.
Wciągnęła szybko i zachłannie powietrze, zdając sobie sprawę, że zapomniała przez to o oddechu. Czując się, jakby miało to już miejsce. Puściła krzesło jedną dłonią, a uścisk drugiej znacznie zelżał. Chwyciła swoją szyję, upewniając się, że nic na niej się zaciskało, normując jednocześnie swój oddech.
Uniosła spojrzenie. Przez to wszystko straciła kontakt wzrokowy ze samą sobą. Wyniszczało ją to, ale potrzebowała tego równie mocno. Nikt nie wiedział o jej planie. Postanowieniu, właściwie. Obietnicy między sobą a własnymi uczuciami, której poczucie winy nie mogło przeboleć. Dlatego tak bardzo potrzebowała tego pełnego zawiści i obrzydzenia spojrzenia. Nikt inny jej go nie dawał, nikt nie patrzył na nią z właściwymi emocjami. Widzieli w niej kochaną, wesołą Lauren, gotową bezinteresownie pomóc Haverfordom.
I tak było. Tak naprawdę było, jednak... Wszystko obróciło się do góry nogami, gdy przyszedł do niej Nicholas, mówiąc, że Layla zamordowała tego wilkołaka, ale zależało mu na niej za bardzo, aby cokolwiek z tym zrobić. Wolał poświęcić się samemu.
Lauren powiedziała, że rozumie. Zapewniła go o tym kilkukrotnie i może to był błąd. Może gdyby wtedy nie dała mu poczucia, że nie było w jego zachowaniu nic złego, może to, że ona zamierzała zignorować niemal wszystko, z czego się jej zwierzył, byłoby choć trochę bardziej wybaczalne. Ale zrobiła co innego.
Byle tylko go uspokoić.
Kroki za drzwiami były jak sekundy, dzielące je przed ostatecznym wyrokiem. Przynajmniej tak się czuła. Słyszała je. Odbijały się echem w jej głowie. Nie poruszyła się jednak, ponieważ znajdowała się wtedy w innej rzeczywistości. Wydawało się jej, że cały hałas, którzy udało jej się wychwycić z realnego świata, wcale nie miał w nim miejsca. Myślała, że wszystko, co aktualnie się rozgrywało, było tylko w jej głowie.
Ale nie było, bo kiedy poczuła czyjeś dłonie na swoich ramionach, drgnęła, wystraszona. Uniosła spojrzenie, patrząc w lustrze na Williama, który stał tuż za nią, a dzięki różnicy wzrostu jego głowa była doskonale widoczna. Miał nieco zaniepokojoną minę, ale równe, zmarszczone brwi jasno pokazywały, że nie miał pojęcia, co Lauren robiła. Spojrzał w jej oczy przez lśniącą powierzchnię.
Miała rację. Nie patrzył na nią z nienawiścią. Z troską, na którą nie zasługiwała. Nie powinien tego robić. Nigdy więcej.
— Laurie? — zapytał, pierwszy raz od dawna zwracając się do niej zdrobniale. Gdyby mógł tylko to zobaczyć, zauważyłby, że jej zakrwawione serce uśmiechnęło się do niego nieśmiale. Lauren wiedziała to dzięki ciepłu, jakie rozniosło się po jej klatce piersiowej, kojąc nieco poprzedni ból. Uśmiechnęła się do niego delikatnie. — Co robisz o tej godzinie na nogach? — zapytał, patrząc się na nią z autentycznym zmartwieniem i miłością. Wiedziała, kurwa, wiedziała. Jego siwe oczy błyszczały delikatnie, choć miał je nieco zwężone właśnie przez wczesną porę. Miał na sobie piżamowe spodnie w kratkę i biały podkoszulek, a jego włosy odstawały na wszystkie strony, ale to wciąż był William i zamiast wyglądać jak siedem nieszczęść, wyglądał uroczo.
CZYTASZ
La Luxure
FantasyCzwórka przyjaciół, jedna impreza i dwie dziury w przedramieniu, czyli jak Lauren Reyes dowiedziała się prawdy o własnym pochodzeniu i została wciągnięta w cały wir wydarzeń, o których wcześniej nie ośmieliłaby się nawet pomyśleć. No, przynajmniej b...