Magia. Nie dało się tego inaczej opisać.
Tysiące kolorów, wzorów, tekstur i kultur. Tylko tyle dostrzegała Lauren, błądząc po zagraconym... No właśnie. Salonie? Przedpokoju? Korytarzu?
Nie wiedziała. Każde pomieszczenie było tak niesamowite z tym brakiem wolnej przestrzeni na ścianach, z roślinami w każdym kącie, z wielokrotnie przewertowanymi księgami na komodach i z całą tą powłoką magii nawet nad najzwyczajniejszą cukierniczką.
Jeśli Lauren wciąż miałaby wątpliwości co do faktycznego istnienia magii, zniknęłyby one w momencie, gdy tylko odsłoniłaby wodospad koralików na wejściu i przekroczyła próg tego miejsca, które ponoć było zaledwie mieszkaniem.
Magia. Magia w najczystszej, beztroskiej i wolnej postaci. Magia, która rozkwitała z każdym spojrzeniem, osadzonym na najprostszym naczyniu, a nawet te same przykuwały do siebie cudzą uwagę.
Coś w Lauren ścisnęło się z podekscytowania. Miała ochotę zatoczyć palcami po brzegu komody czy chociażby chwycić w dłonie to pióro, które na niej leżało, jednak nie odważyła się tego zrobić. Obawiała się, że mogłaby przypadkiem zdjąć z nich tą nieopisaną, niewytłumaczalną niezwykłość swoim ludzkim dotykiem, więc niczego nie ruszyła.
Zerknęła na Nicholasa i czar prysł. Wampir stał z obojętną miną w przejściu pomiędzy jednym pokojem a drugim i niecierpliwie czekał, aż Claire wróci do nich z napojami. Odwiedzał ją całkiem często, ponieważ wbrew pozorom, potrafili się naprawdę dobrze dogadać. Pomimo fascynacji, którą czarodziejka żywiła do Haverforda i jego niezaprzeczalnej ignorancji, Claire wielokrotnie pomogła mu z jego problemami, które piętnowały się na przestrzeni lat. Nick nie przyznałby tego na głos, ale gdy przyszedł do Claire May po raz pierwszy, kiedy był jeszcze nieokiełznanym czternastolatkiem, zachwycał się znacznie bardziej od Lauren. Teraz już tego nie rozumiał, bo chociaż Nicholas jeszcze nie dorósł, był pełen myśli, które dziecko uznałoby za obrazę ich entuzjazmu.
Cóż, z Lauren nie było wcale inaczej.
— Mógłbyś chociaż udawać, że się cieszysz — zwróciła mu uwagę, ale potem zdała sobie sprawę, że był ostatnia rzeczą w całym pomieszczeniu której chciała się przyglądać i przeszła na drugi koniec pokoju, manewrując pomiędzy maszynami do szycia na stojakach, fortepianem i antycznym zegarem i pochyliła się, aby przyjrzeć się obrazkowi na kryształowym kole, które lewitowało sobie spokojnie nad lampą z kloszem z kawałków barwionego szkła. Kobieta z córką spacerowały przez dzikie pole, a dziewczynka wystawiała dłoń w stronę ptaka — niezłe.
— Nie wiem, z czego tak się tu cieszyć — prychnął i wychylił się, czekając na Claire, której nadal nie było na horyzoncie.
— Nic nowego.
— Kto by pomyślał, że tak dobrze się znacie — stwierdziła czarodziejka, która ni stad, ni zowąd zmaterializowała się pod oknem, kręcąc głową. Z gracją wyminęła wszystkie meble i podała jedną szklankę ze słomką Nicholasowi, a drugą Lauren, do której również podeszła. — Kompot śliwkowy. Wasze zdrowie! — Uniosła w górę swój napój z uśmiechem, który Lauren odwzajemniła i upiła łyk kompotu bez zająknięcia, chociaż wcale go nie lubiła. — Więc co się dzieje w dużym świecie, że tu jesteś? — zwróciła się już do Nicka, opierając się biodrem o jakiś przedziwny stojak na parasolki. Lauren w międzyczasie twierdziła, że nie zniesie już więcej kompotu i odstawiła go na parapet z niekontrolowanym grymasem.
Wampir zwilżył językiem usta i odetchnął szybko.
— Masz może jeszcze te księgi rejestracyjne? — zapytał zaraz po tym, wciąż nie zmieniając przyjętej wcześniej pozycji i patrząc się bez energii w kompot, w którym wolno mieszał słomką. Po chwili uniósł wzrok na Claire, patrząc na nią w oczekiwaniu bez słowa. Wiedział, że przecież by się ich nie pozbyła.
CZYTASZ
La Luxure
FantasyCzwórka przyjaciół, jedna impreza i dwie dziury w przedramieniu, czyli jak Lauren Reyes dowiedziała się prawdy o własnym pochodzeniu i została wciągnięta w cały wir wydarzeń, o których wcześniej nie ośmieliłaby się nawet pomyśleć. No, przynajmniej b...