{4} Mr. & Mr. Lightwood-Bane

287 16 6
                                    

(Akcja będzie rozwijała się - jak przewiduje - wolno i spokojnie, nie zbyt wolno, ale też w harmonii. Dlatego też dzisiejszy rozdział ma 3000 słów i jest obrazem popołudniowego życia Maleca, właściwie godziny z niego. Byłoby mi miło, gdybyście zostawili komentarz z opinią. Wasza, M.)

***

Pierwsze dni drugiej połowy maja były w tym roku wyjątkowo urokliwe. Ciepło zawieszone nad Nowym Yorkiem zbudziło już doszczętnie faunę i florę, i tak naruszoną przez kiepską jakość powietrza pochodzącego z przemysłowej części miasta. Dochodziła godzina 15.00, gdy Alec przemierzał zatłoczone ulice w jednej z tysięcy rozpoznawalnych na całym świecie żółtych taksówek. Nie był specjalny zadowolony z tej co udało mu się złapać, ponieważ było to niskie auto, co dla człowieka jego wzrostu bywało niekiedy... niekomfortowe. Czuł się tak, jakby lewitował tyłkiem nad rozgrzanym od opon asfalcie, a do tego musiał pamiętać, by nie wykonywać gwałtownych ruchów głową. Mogłoby się to skończyć nieprzyjemnym uderzeniem w jeszcze bardziej nieprzyjemnie wyglądającą podsufitkę. Ściśnięte przez brak miejsca nogi zmusiły chłopaka do przyjęcia niemal pozycji embrionalnej, a więc jedyne co powstrzymywało go od zatrzymania tej nieszczęsnej taksówki to chęć szybkiego powrotu do domu po wyczerpującym dniu w pracy. Skrzywił się, czując wibracje komórki w kieszeni na piersi. Jednak rozpoznając krótki sygnał, pozbył się chwilowej frustracji pojawiającej się na komunikaty z Instytutu, przychodzące po wyjściu z niego. Na wyświetlaczu zobaczył połączenie. Nawet gdyby był już pod blokiem, odebrałby tak jak zrobił to teraz. Przesunął palcem po zielonym pasku.
 - Tak, Mags? - powiedział do słuchawki, rejestrując szybkie spojrzenie kierowcy w lusterku wstecznym.
 - Hej, skarbie! - w uchu rozbrzmiał dźwięczny głos jego męża - Chciałem tylko zapytać, czy dobrze pamiętam, że w tym momencie powinieneś być w drodze do domu?
Alec zaśmiał się pod nosem.
 - Myślałem, że z wiekiem pamięć się pogarsza, a nie polepsza - droczył się z Czarownikiem - Tak, będę za 10 minut, wziąłem taksówkę. - Zawiesił na chwilę głos słysząc ciche 'kurwa' i trzask, jakby garnka o garnek - Szykujesz obiad?
 - Skąd wiesz?
 - Pamiętasz, że telefon zbiera dźwięki nie tylko wtedy gdy mówisz do niego z bliska, hm? Chociaż to małe 'kurwa' było urocze na swój sposób - zaśmiał się z przedrzeźniającego go męża po drugiej stronie słuchawki (Kto Cię nauczył tak przeklinać, Alexandrze?! Już ja sobie wypożyczę Izzy!).
 - Zjem wszystko, byle nie gotowała tego Isabelle.
 - Aż tak źle? O to się nie martw, jeszcze mi życie miłe, a ostre zatrucie pokarmowe nie brzmi jak coś czego chciałbym doświadczyć. Głodny?
 - Oczywiście, że tak, Izzy robiła nam dzisiaj drugie śniadanie - przyłożył rękę do czoła i wypuścił ciężko powietrze, co Magnus mógł sobie bez problemu wyobrazić z uśmiechem na ustach - Jace zaprzyjaźnił się z toaletą, a ja miałem szczęście, że siedziałem blisko kwiatka Clary. Marzę o czymś niespalonym i chociaż w połowie jadalnym.
Odpowiedział mu przeciągły chichot Czarownika.
 - Obiecuję, że ja Cię lepiej nakarmię. A i mam niespodziankę! Nawet nie pytaj jaką, bo nie powiem!
 - Nie dam Ci tej satysfakcji i nie zapytam. Za chwilę będę - wyjrzał przez niskie okno Łowca, skręcając boleśnie kark.
 - Okej, kocham Cię! - wykrzyknął na pożegnanie Magnus.
Alec uśmiechnął się szeroko.
 - Ja Ciebie też.
Rozłączył się i nie chowając już komórki zaczął przewracać ją w dłoniach.
 - Ciężki dzień?
Spojrzał na przednie siedzenie, głos należał do kierowcy. Starszy od niego, na oko mający około czterdziestki wysłał mu drugie spojrzenie przez lusterko po środku przedniej szyby. Zahamował lekko, stając przed sygnalizacją świetlną.
 - Cholernie - odpowiedział Alec, miło zaskoczony samym sobą. Pomyślał o tym, jak zmienił się w stosunku do obcych po tym, jak przejął władzę nad Instytutem Nowojorskim. Nawet nie chciał wyłupać mu oczu!
 - Znam to - pokiwał głową taksówkarz. Przydługie brązowe włosy zakrywały mu połowę uszu, a spiczasty nos przywodził Alecowi na myśl Underhilla. - Dobrze jest wiedzieć, że ktoś czeka z ciepłym obiadem. Chłopak? - zagaił go z ciepłym uśmiechem na ustach.
Alec spojrzał na niego zdziwiony. Skąd...?
 - Właściwie... mąż, od tygodnia - powiedział, podświadomie chwytając obrączkę na palcu. Taksówkarz po chwili rozpromienił się bardziej, jakby Alec potwierdził jego przypuszczenia.
 - Oh, tym lepiej! Za to osoba, która przygotowywała Panu dzisiaj śniadanie chyba nie jest mistrzem kuchni? - uniósł jedną brew, czym wywołał u Aleca krótki śmiech.
 - O tak, moja siostra. W domu nie wpuszczamy jej do kuchni, nie zdążyłem go jeszcze ubezpieczyć - wypowiedział te słowa obojętnym tonem, ale po chwili zorientował się, że to był dowcip. Do tego trafny, czym niemało zdziwił sam siebie. Na Anioła... zaczynam gadać jak Magnus! Albo Simon! Jeszcze gorzej...
Kierowca zaśmiał się głośno i zanim się obejrzeli, zawstydzony lekko Alec wyciągał portfel z kieszeni kurtki. Podał mężczyźnie 15 dolarów, co było jedną z najniższym cen, jakie kiedykolwiek w życiu zapłacił za dość długi kurs z Instytutu pod mieszkanie na Brooklynie.
 - Dziękuję, miłego dnia Panu życzę! - pożegnał się kierowca, przyjmując zapłatę z uśmiechem i sięgając po brzęczący telefon na wytartej desce rozdzielczej.
 - Również dziękuję, nawzajem - odpowiedział szybko Alec i zamknął tylne drzwi samochodu, który od razu ruszył w kierunku miasta. Łowca ruszył w stronę bloku, przystając przed drzwiami. Zamarł z zaskoczeniem na twarzy, gdy jego oczy natrafiły na jedyne nazwisko na liście domofonu przy wejściu.

Above all {Malec} [ZAWIESZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz