Connor:
Wgapiam się w podróżny słowniczek, bo nic nie pamiętam ze szkolnych lekcji hiszpańskiego, choć teraz żałuję. Czytam sobie zdanie kilka razy w myślach i mamroczę pod nosem. Ktoś potrąca mnie ramieniem, ale to ignoruję. Podchodzę do ładnej, młodej dziewczyny i pytam, jak dojść na plażę. Kiedy zaczyna wyjaśniać gapię się na nią wielkimi oczami, bo nie nadążam za informacjami. Mimo to kiwam głową z uśmiechem i idę po prostu przed siebie, decydując, że może spytam jeszcze kogoś, po drodze. Z nawigacją bez internetu się nie połączę. Ale tak jest fajniej, prawdziwa przygoda. W końcu docieram na piaszczystą, czystą plażę, teraz pełną turystów. Słońce grzeje tak mocno, że niemal mnie parzy. Fotografuję gładkie morze, tworząc typowe, pocztówkowe zdjęcie. Uśmiecham się do siebie, bo nie umiem przestać. Znajduję w miarę ustronne miejsce i siadam na piasku, w ubraniu. Unoszę twarz do słońca, ale z zamyślenia wyrywa mnie telefon. Mama...
- Boże, mamuś! Nie marnuj pieniędzy na połączenia. - Stękam.
- Jak jest? Kochanie? Uważaj na słońce... I ludzi. Nie chodź nigdzie po nocy. - Mówi. W tle gra radio, leci "Fade to grey".
- Jestem na plaży, jest super. Moi gospodarze są przemili. Na pewno zadzwonię, jak coś będzie się działo. Nie martw się. - Proszę. Wyobrażam sobie, jak siedzi teraz w naszym mieszkaniu i cały czas gapi się w ścianę, albo łazi w kółko, myśląc bez przerwy o tym, czy nic mi nie jest.
- Mamuś, kocham cię! Wracam za dwa tygodnie. Nie zostawiłem cię na zawsze, nie wyprowadziłem się. Wrócę przecież... Kupię ci coś! - Wstaję i otrzepuję piasek. Mama wzdycha, nie odzywa się przez moment.
- Chyba stresuje mnie to, jak szybko dorastasz. - Stwierdza i brzmi tak, jakby miała się popłakać. Rany, co ja mam robić? Jak pomóc? Idę powoli brzegiem morza, chłodną wodą obmywa moje stopy i przy okazji moczy nogawki, ale to ignoruję. Buty i aparat trzymam w ręce.
- Obiecaj, że będziesz ostrożny. - Moja mama powtarza, a ja nie mogę się powstrzymać i wywracam oczami. Pod nogi wpada mi piłka do siatkówki, podnoszę ją i podaję małej, czarnej dziewczynce.
- Mamo, to wakacje, nie strefa wojny. Nie ufasz mi?
- Ufam, ale się martwię.
- Nie masz o co. Chyba mnie znasz i wiesz, że jestem odpowiedzialny. Naprawdę. Powinniśmy kończyć, nie chcę ci nabijać rachunku. Trzymaj się. - Cmokam do mikrofonu i kończę połączenie. Telefon ląduje w tylnej kieszeni spodni, choć to pewnie właśnie nierozsądne i niebezpieczne. Uśmiecha się do mnie jakaś miejscowa dziewczyna, z masą warkoczyków na głowie. Odpowiadam tym samym, choć i tak czuję dziwny niepokój na myśl, że będzie chciała mnie poderwać. Nie umiem odmawiać ludziom. Nie chcę nikogo zawodzić. Wychodzę więc szybko z plaży i kręcę się po miasteczku, trochę błądząc, chłonąc obrazy, dźwięki i zapachy. To wszystko jest tak nowe i dziwnie podniecające. Mam ochotę krzyczeć z radości, bo cieszy mnie to, że odkrywam ten nowy, wakacyjny świat, i to zupełnie sam. Kupuję kwiaty od miłej, skromnej staruszki i robię im kilka zdjęć. Fotografuję niebo, graffiti na ścianie i ludzi grających w szachy przed knajpką. Przystaję przy ścianie, drapię się po karku, czuję że schodzi mi naskórek. Jednak to słońce już działa na moją niekorzyść. Trzeba było słuchać mamy. Skóra mnie swędzi, ale wiem, że nie mogę drapać i skubać. Klnę pod nosem, sprawdzam czy jeszcze mam telefon. Decyduję że pora wrócić do pokoju, zjeść coś i wziąć chłodny prysznic. Nie chcę skończyć z poparzeniami, albo udarem słonecznym. Wracam więc, kierując się pamięcią i nieudolnie wypytując ludzi. Przypadkiem udaje mi się złapać wi-fi w restauracyjce, więc kupuję coś, co nie grozi śmiertelną chorobą i siadam przy stoliku w rogu, koło wiatraka, żeby połączyć się z Audrey.
CZYTASZ
Growing Up Is Giving Up
Teen FictionConnor ma osiemnaście lat i po raz pierwszy, z aparatem fotograficznym i niewielkim bagażem, sam jedzie na wakacje. W tym samym czasie do miasta przyjeżdża trzydziestosześcioletni Rufus, który wraca, by pożegnać się z umierającą matką. Ich drogi krz...