IX

71 10 2
                                    

Connor:

Budzę się z dziwnym ściskiem w żołądku i żywymi wspomnieniami. Było niesamowicie, ale i tak czuję się w jakiś sposób odrzucony. Jak wyrzucona, zużyta rzecz. Przespałem zaledwie godzinę, ale chyba musiałem się trochę odprężyć, odświeżyć umysł. Przeciągam się i wlokę do okna. Widzę, że Rufus jest na ulicy, obok niego jakaś kobieta i czerwone auto. Stłuczka? Przyciskam pięść do ust i patrzę na tę scenę, jak ciekawska sąsiadka, która wie wszystko o wszystkich mieszkańcach swojego osiedla. Kiedy siada z papierosem na schodach, ja odsuwam się od szyby. Chyba za bardzo i za często się na niego gapię. To nienormalne i jestem niemal całkowicie pewien, że pewnie w jakiś sposób też karalne... Ale co mogę poradzić na to, że kręci mnie ten facet? Nawet mimo to, że na dobrą sprawę mógłby być moim ojcem. Na dole rozlega się jakiś rumor, a potem słyszę że ktoś z gospodarzy zmierza w górę po schodach. Potem rozlega się pukanie do drzwi, a ja aż podskakuję w miejscu, bo akurat tego się nie spodziewałem.

- Proszę. - Szepczę, dziwnie zachrypniętym głosem.

- Nie byłam pewna, czy pan tu jest... Mama upiekła ciasteczka. - W uchylonych drzwiach pojawia się Marcella, trzymająca porcelanowy talerzyk. Uśmiecham się do niej z wdzięcznością. Nigdy nie miałem przyjmować prezentów i komplementów.

- Dzięki. - Rzucam.

- Mogę wejść? - Pyta, a kiedy kiwam głową, przestępuje przez próg i zamyka drzwi. Teraz czuję się nieswojo. Ciastka odstawia na nocną szafkę i rozgląda się po pomieszczeniu.

- Mam nadzieję, że dobrze pan się u nas czuje. Mama bardzo dba o rodzinną atmosferę. - Informuje, gładząc nerwowo swój warkocz.

- Tak, wszystko gra, dzięki. - Nadal zachowuję profesjonalną uprzejmość, bo liczę, że sobie pójdzie. Ona zamiast tego splata ręce za plecami i z przyklejonym uśmiechem robi krok w moją stronę. Trochę panikuję i się cofam. Ona nie daje za wygraną i stoi tak blisko mnie, że czuję się nieswojo i mam wrażenie, że mnie molestuje. Przesuwam wzrokiem po jej twarzy od góry do dołu i nim mam czas, by zareagować, jej wargi spoczywają na moich. Rozkładam bezradnie ramiona, przez chwilę jestem w takim szoku, że nie wiem, co mam zrobić. W końcu odsuwam ją od siebie delikatnym, ale stanowczym gestem, a ona wygląda teraz na zdezorientowaną, rozczarowaną i przerażoną jednocześnie. Czuję smak jej truskawkowej pomadki i dziwne mrowienie, tak jakby jej usta wciąż dotykały moich. Powstrzymuję się przed wytarciem ust rękawem. Stoi tutaj i chyba czeka, aż coś powiem.

- Ja... Przykro mi... - Udaje mi się wydusić, bo nie wiem, jak ubrać to w słowa. Ona mruga kilka razy, zagryza wargę, wbijając wzrok w podłogę, a potem odwraca się i wychodzi. A ja zostaję tutaj sam, skołowany i z dziwnym poczuciem winy.

Rufus:

Krążę w kółko, w krzywo zapiętej koszuli i próbuję się dodzwonić do wypożyczalni samochodowej, jednocześnie chcąc zabić tę głupią babę, która hondą wjechała w tył zaparkowanego przeze mnie samochodu. Jest przerażona i roztrzęsiona. Nie udaje mi się dodzwonić, więc biorę od tej kobiety numer telefonu, żeby załatwić wszystko potem. Odjeżdża ostrożnie, przedtem sto razy mnie przepraszając, a ja okrążam pojazd i dotykam wgniecenia. Jest na szczęście stosunkowo niewielkie. Zapalam papierosa, bo się denerwuję. Mam gdzieś taki urlop. To zdecydowanie najgorsze, najbardziej porąbane dni mojego życia. I chcę żeby to gówno już się skończyło. Dzwonię do Pio, opisuję mu całą sytuację z autem i pytam, czy nie mógłbym do nich przyjechać. Naprawdę nie chcę tu być i mam coraz bardziej wrażenie że wszystko jest przeciwko mnie. Cała rzeczywistość!

- Rufus, to naprawdę nie jest dobry pomysł. Ja, Esperanza i dziewczynki już się tu ledwo mieścimy, a jeszcze to całe zmieszanie z pogrzebem... Ale mogę cię odwiedzić, jeśli chcesz. Chcesz? - Proponuje. Wzdycham i rzucam niedopałek na ziemię, dogaszając go stopą. Wskakuję z powrotem do domu, bo gryzą mnie jakieś natrętne owady.

- Nie, dzięki... - Szepczę, przytrzymując telefon ramieniem i grzebiąc w kuchennych szafkach. Mają tu jakiś alkohol?

- Dasz sobie radę?

- Nie mam wyjścia...

- Trzymaj się, braciszku. - Pio wzdycha, trochę tak jakby nie wiedział, co ma ze mną zrobić. Jak zwykle w żaden sposób mi nie pomógł. Pio ma wystarczająco swoich problemów, rozumiem to, ale poczucie bycia zostawionym samemu sobie jest nieprzyjemne i męczące. Rzucam telefon na ten zabytkowy, drewniany stół matki. Mam ochotę wrzeszczeć i zrobiłbym to, gdyby nie to że wokół jest tyle domów i turystów. To miejsce odbiera mi wolność! Muszę się stąd wyrwać! I to nie na plażę, spacer, czy do miasta! Chcę do domu, do mojego łóżka, moich przyjaciół i mojego życia, które sam zbudowałem. Nie chcę tkwić tutaj i rozgrzebywać ran z przeszłości.

Connor:

Staram się nie wyglądać przez okno, żeby nie zostać uznanym za stalkera. Siedzę więc na łóżku, obracam w palcach ołówek i zastanawiam się, jak wybrnąć z tej sytuacji z Marcellą. Przeprosić ją? Wypadałoby, chociaż nie mam za co. Ale wiem, jakie są dziewczyny, trochę ich jednak w życiu poznałem... Ciastka nadal stoją nietknięte na nocnej szafce, bo jakoś boję się po nie sięgnąć po tym, jak mnie dopadła. Telefon dzwoni, a ja marszczę brwi, bo znowu ktoś wykonuje międzynarodowe połączenia. To Audrey. Gadałem z nią wczoraj, ale najwidoczniej jej jest wiecznie mało. Wzdycham i wciskam "odbierz".

- Tak?

- Co u ciebie? Spotkałeś się z nim jeszcze? - Woła podekscytowana.

- Tak, ale... Jest dziwnie. - Szepczę i przecieram ręką oczy. Audrey sapie mi do ucha i każe opowiadać.

- Wpadłem do niego pod jakimś głupim pretekstem i... Jakoś tak samo wyszło...

- Zdzira!

- On mi się chyba podoba... Za bardzo. - Stękam i obracam się na brzuch, z telefonem przy uchu. Audrey śmieje się perliście.

- Nie mów, że zakochałeś się w facecie,  którego znasz od ośmiu dni!

- Nie wiem, czy zakochałem... Ale strasznie mi się podoba, kręci mnie i myślę o nim niemal na okrągło...

- Czyli się zakochałeś, Connor.

- I co mam z tym zrobić? - Jęczę, na moment zapominając o tym, że Marcella nie tak dawno przyssała mi się do twarzy. Wszystko się komplikuje, a to miał być tylko taki miły wyjazd.

- Nie umiem ci pomóc, ale wiem, że z uczuciami nie ma żartów. - Odpowiada, a ja czuję, że robi mi się dziwnie gorąco. Stresuje mnie to wszystko. Dlaczego życie musi być tak problematyczne?

- Chcesz mi jeszcze coś powiedzieć? Co u ciebie? - Zagaduję, żeby zmienić temat, a potem przez kolejny kwadrans wysłuchuję o tym, jak strasznie i potwornie jest na stażu w korpo.

Growing Up Is Giving UpOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz