XII

110 10 3
                                    

Rufus:

Pakuję wszystkie moje rzeczy do niewielkiego plecaka i stawiam go przy drzwiach. Za cztery godziny będę już w drodze na lotnisko, przedtem, przez urząd pocztowy prześlę bratu klucze. Wszystko mam ustalone i wierzę że wyjdzie. A nawet jeśli nie, to przynajmniej wrócę do domu. To mi wystarczy do szczęścia. Nie wiem nawet co się stanie z domem matki. Czy Pio go sprzeda? Mam nadzieję że nie dostanę go w spadku, bo chyba nie chcę tu wracać. W tym momencie mam wrażenie że nie chcę wracać w ogóle do tego miasta. Mam go dość na najbliższe ćwierć wieku. Jem mrożone frytki, upieczone cudem w przedpotopowym piekarniku matki. Inaczej chyba umarłbym z głodu, bo boję się jeść w tutejszych lokalach. Nudzę się piekielnie i tak naprawdę nawet nie czuję się jak w domu. Gdy byłem dzieckiem i żyła mama to był mój dom - moja oaza i azyl. Teraz to tylko kilka zakurzonych pomieszczeń, w których się duszę.

Connor:

Przez niemal cały dzień obserwuję przez okno dom naprzeciwko. Wieczorem zszokowany wypadam z budynku, prawie przewracając Marcellę. On akurat zamyka kluczem drzwi. Gapię się na jego plecy i mam dziwne wrażenie, że się popłaczę, nie mogę złapać oddechu. Ma zarzucony na ramię plecak, okulary przeciwsłoneczne na głowie podtrzymują mu włosy. Przełykam gulę w gardle, nerwowo gniotę róg koszulki.

- Wyjeżdżasz? - Pytam.

- Tak... - Rzuca, a dopiero po chwili zdziwiony spogląda na mnie przez ramię. I co teraz?

- Dlaczego nie powiedziałeś... I... Bez pożegnania? - Nie wiem, co mam powiedzieć, bo po prostu nie dowierzam. Gapię się na noski moich białych trampek. Szumi mi w uszach. Nie spodziewałem się tego, nie tak szybko.

- Nie jesteś moją rodziną, nie muszę ci się spowiadać z planów. Zresztą rodzinie też nie muszę. Było miło, ale wszystko się kiedyś kończy. Mój urlop też. Dzięki, dzieciaku. Miłej reszty życia. - Klepie mnie po ramieniu, a ja chłonę znajomy zapach jego ciała i czuję, jak sypię się od środka. Dlaczego on mi to robi?

- Na tym polega dorastanie. Dorosłość wiąże się z rezygnowaniem, porażkami i stratą. I powinieneś do tego wreszcie dojrzeć. - Dodaje, a ja mam ochotę go uderzyć. Chce mi się płakać, kląć, wrzeszczeć. Zniszczył mnie. Tymi paroma zdaniami wbił mi nóż w serce, jeszcze nim zebrałem się na odwagę by spytać, czy mogę dostać jego numer. Zagryzam wargę, powstrzymując łzy. Idę za nim przez chwilę, ale sam sobie uświadamiam, jakie to głupie. Przystaję więc i otwieram usta, ale nie wydobywa się z nich żaden dźwięk. Czy to możliwe? Tak po prostu? Wycieram w spodnie spocone z nerwów dłonie. Jest gorąco, a ja czuję dreszcze ze stresu i trzęsę się z emocji. Gapię się tylko na jego malejącą sylwetkę i czuję bezsilność, jakiej nie odczuwałem jeszcze nigdy.

Rufus:

Zapinam pas i z ulgą wypuszczam powietrze ustami. Lecę do domu. Wreszcie wrócę do mojej Alabamy, mojej kancelarii i własnego mieszkania. Opieram się o wygodny zagłówek i czuję się jak w raju, w porównaniu z tą niewygodną, skrzypiącą kanapą matki. Zamykam oczy, uśmiechając się do samego siebie i przypominam sobie, nie wiedzieć czemu, jak na tej kanapie kochałem się po pijaku z tamtym dzieciakiem. To była chyba najgłupsza i najdziwniejsza rzecz jaką zrobiłem w życiu! Nie żałuję tego, ale w normalnych okolicznościach nigdy bym się tego po samym sobie nie spodziewał. Decyduję się przespać przynajmniej część lotu, obok mnie siedzi jakaś kobieta z książką i słuchawkami, więc nie powinniśmy sobie nawzajem przeszkadzać. Kiedy razem z Pio załatwimy pogrzeb, będę mógł całkiem zapomnieć o tym dziwacznym tygodniu.

Connor:

Marcella znów prawie wywraca się na twarz, gdy potrącam ją, wbiegając z powrotem do domu. Nawet nie przepraszam, tylko ocieram nos rękawem i  udając że wcale nie płaczę, pędzę po schodach na górę. Trzaskam drzwiami trochę zbyt głośno, biorąc pod uwagę to, że nie jestem u siebie i przyciskam plecy do twardej, drewnianej powierzchni. Czuję jak fizycznie się trzęsę i już nawet nie umiem powstrzymywać łez. Nienawidzę swojego życia i całych tych, jebanych wakacji! Mam gdzieś taki wypoczynek i poznawanie ludzi! Wkładam obie dłonie we włosy, szarpię delikatnie, dławiąc się szlochem. Dlaczego mnie to spotkało? Dlaczego nie dostałem nawet cienia szansy? I jeszcze to stwierdzenie - dorośnij! Uważa się za niewiadomo kogo, bo urodził się osiemnaście lat przede mną. Gdyby był tak dojrzały, jak sądzi, to wiedziałby, że nie można bawić się czyimiś uczuciami! Opadam bez sił na łóżko i zwijam się w kłębek. Za oknem robi się już ciemno i nawet nie pamiętam, którą godzinę mają teraz w Oregonie, ale muszę zadzwonić do Audrey. Mam gdzieś czas i koszta. Czekam aż odbierze, wsłuchując się w drażniący, monotonny sygnał oczekiwania.

- Halo? To ty Connor? - Słyszę wreszcie jej głos, ciepły i znajomy.

- Cześć. - Szepczę cichutko i pociągam nosem. Jestem wrakiem człowieka.

- Coś się stało?

- Gadałem z tym facetem... W sensie próbowałem...

- I?

- Wyjechał.

- Widzisz? Kłopot sam się usunął. - Rzuca, a ja wcale nie umiem w ten sposób tego postrzegać. Myślę tylko o moim złamanym sercu.

- Ja się naprawdę zakochałem.

- Wierzę ci. Ale zakochasz się jeszcze nie raz. Wyśpij się, albo kup sobie wino. Nie myśl o nim. Potraktuj to jako lekcję, a nie porażkę. - Objaśnia. To wszystko mądrze brzmi, ale ja jakoś nie umiem w to wierzyć. Przyciskam telefon do ucha, a policzek do chłodnej poduszki. Na dworze zaczyna się pierwsza chyba tego lata ulewa.

OD AUTORKI:

A więc mamy koniec. (Wiem że się nie zaczyna zdań od a więc).
Mam wrażenie że ta historia jakoś dziwnie nikogo nie zachęcała do komentowania 😂, ale naprawdę liczę że teraz, już na sam koniec napiszecie coś od siebie, o swoich odczuciach.
Pozdrawiam was serdecznie i przy okazji zapraszam na "Blinded by the nostalgia" i jeszcze jedną historię, która zadebiutuje wkrótce... Stay tuned! 😉

Growing Up Is Giving UpOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz