X

74 10 0
                                    

Rufus:

Firma wynajmująca auta już odpisała na mój mail. Oni odbiorą pojazd, ja wykonam przelew... Albo raczej to głupie babsko, o ile podała mi prawdziwy numer telefonu. Siedzę, a właściwie półleżę na schodach przed domem, ciesząc się słońcem. Naprawdę próbuję wyluzować i wyciągnąć resztki dobrej, urlopowej energii. Tylko że mam chyba za dużo na głowie. I dostaję autentycznej kurwicy gdy ten dzieciak znikąd staje nade mną i robi mi zdjęcie. Przysłaniam oczy ręką, bo słońce mnie razi i gapię się na niego.

- Odbija ci? Nie fotografuje się obcych ludzi. - Warczę i naprawdę liczę że sobie pójdzie. Nie potrzebuję jeszcze tego człowieka wlokącego się za mną krok w krok.

- Przepraszam... Nie skasuję, bo robię zdjęcia na taśmie. - Szepcze. Jestem wściekły. Nie tylko na niego, ale na całą sytuację i boję się, że to na nim wszystko się odbije. Gapi się na mnie ze smutkiem w oczach, ale nie wygląda, jakby zamierzał się ruszyć. Wstaję więc ze schodów i kieruję się z powrotem do środka, ale idzie za mną. Ma na sobie biały t-shirt i ogrodniczki. Aparat kołysze mu się na szyi, a włosy sterczą na wszystkie strony. Wygląda jak wycięty z jakiegoś folderu.

- Idę do domu, nara. Możesz zatrzymać zdjęcie. - Rzucam i sięgam do klamki, ale chwyta mnie za nadgarstek. Patrzę na to coraz bardziej wkurzony i bezsilny. Wyrywam się i wchodzę do środka, trzaskając drzwiami. Mam gdzieś, że to głupie i chamskie. Mam dość udawania twardziela, spełniania cudzych oczekiwań i siedzenia w tej budzie.  I mam też okropną ochotę płakać i wrzeszczeć, ale ten Conrad, czy jak mu tam może stać za drzwiami, więc tylko przyciskam pięść do ust.

Connor:

Włóczę się bez celu po plaży, czubkiem trampka rozkopując piasek. Aparat kołysze się, zawieszony na szyi a ja nawet nie szukam pretekstu do robienia fotek.  Coś mnie przygniata. Jakiś niewidzialny, obcy mi ciężar. I jest mi dziwnie przykro. A co jeżeli naprawdę się zakochałem, jak mówiła Audrey? Emocje są głupie, zdradliwe i w zasadzie nie da się ich kontrolować... Po co to komu?  Mój telefon znów dzwoni... Mama. Odrzucam i wysyłam SMSa że wszystko gra i ma nie marnować kasy na połączenia. Tak naprawdę nie mam nastroju żeby gadać. W ogóle na nic nie jestem w nastroju. Przystaję i gapię się na niebieskie, bezkresne morze. Wydaje się nigdzie nie mieć końca i jest tak ciemne i niebezpieczne. Jakiś pies wbiega mi pod nogi. Właściciel przeprasza, a ja tylko unoszę dłoń w uspokajającym geście. Słońce pali mi skórę, ale nie zwracam na to zupełnie uwagi. Już chyba naprawdę jest mi wszystko jedno. Chłodna fala moczy mi buty, bo nie ruszam się z miejsca.

Rufus:

Sprawdzam w internecie i podobno ta cała afera z bombą na lotnisku zbliża się już do końca. Może wreszcie je otworzą, a ja stąd ucieknę? Sadowię się wygodniej na wysłużonej, brązowej kanapie matki. Młody na szczęście już mi tu nie przyłazi i mam święty spokój. Boję się, że uczepi się i zaangażuje za mocno. A potem to ja będę winnym jego żalu... Może lepiej powiedzieć mu wprost, że nie ma na co liczyć? Że w Alabamie czeka na mnie moje życie? Obracam w rękach komórkę, słońce zza okna pada na moją twarz, więc mrużę oczy. Nudzi mi się tu, ale nie ufam do końca tutejszym ludziom i bałbym się z kimś stąd pójść do łóżka... Tamten gość się nie liczy, bo to turysta i raczej niczego mi nie sprzedał, bo się zabezpieczaliśmy. Ale pozostali są bardzo, bardzo dziwni. Mój telefon wibruje, więc spoglądam na ekran, ale to tylko powiadomienie z banku. Szukam w internecie nowszych informacji o lotnisku, ale nic nie zaktualizowali. Wypuszczam powietrze ustami, nad głową fruwa mi jakiś robal. Teraz zaczynam się zastanawiać czy po zgonie nie powinno się dezynfekować pomieszczeń... Siadam, bo mnie mdli. Nikt chyba nie zrozumie tego, jak bardzo nie chcę tu być... Miałem przyjechać, zobaczyć matkę, powiedzieć, że ją kocham i wrócić do domu, żeby przeleżeć urlop we własnym łóżku i przetańczyć w klubach. A tkwię tu, na cholernej uwięzi.

Connor:

Połączenie od Audrey też odrzucam i tylko leżę na łóżku, gapiąc się w ścianę. Mógłbym teoretycznie kupić już bilet i wrócić do domu, ale mama zaczęłaby wypytywać o powód. Podobno tak właśnie wygląda zakochanie - bezsenność, brak apetytu i ogólny letarg. Ale może po prostu zatrułem się jakąś bakterią z wody? W końcu to zupełnie inny mikroklimat. Obracam się na brzuch, wciskam twarz w chłodny materiał zaściełający poduszkę. Przyłapuję samego siebie na tym, że myślę o tym facecie, że chciałbym tam z nim być i od razu się za to ganię. Nie można być cholernym desperatem, takich nikt nie lubi. Marcella nie odzywa się do mnie od czasu tamtego incydentu z pocałunkiem... Może to i lepiej, chociaż wolałbym mieć czystą kartę. To miały być zwykle, pełne dobrych wspomnień wakacje, a wszystko się tak okropnie i bezsensownie pokomplikowało. Klnę w duchu i przekręcam się na plecy, bo nie umiem sobie znaleźć miejsca. Źle mi jest z tym wszystkim... Naprawdę nie wiem co ze sobą zrobić. Głupie emocje ciągną mnie, żeby znowu zapukać do jego drzwi. Ale powtarzam sobie uparcie, że nie mogę tego zrobić, bo nie chcę wyjść na zdesperowanego, napalonego gówniarza. Audrey dzwoni znów, nie odpuszcza. Tym razem odbieram, choć nie sądzę, że mi cokolwiek poradzi.

- Cześć! Czemu nie odebrałeś? Powiedz, że z kimś się bzykałeś! - Woła mi do ucha, a ja prycham.

- Nie jestem w nastroju...

- Jezu! Co się stało? Napadli cię?

- Nie, chyba naprawdę się w nim zakochałem i nie wiem, co mam z tym zrobić... On jest o wiele starszy, założę się, że już kogoś ma i w ogóle... Nie mam szans. - Jęczę. Trzeba postawić sprawę jasno - nie mam szans, bez względu na wszystko.

- Nie umiem ci doradzić, lepiej nie mieszać się w czyjeś uczucia...

- Ale ja sam sobie z nimi nie radzę! - Podnoszę głos. Naprawdę, jestem sfrustrowany tym całym zamieszaniem.

- Na dodatek córka gospodarzy się na mnie rzuciła... - Dodaję.

- Jak to?

- Pocałowała mnie. Chyba na mnie leci... - Pocieram czoło otwartą dłonią.

- Powiedz jej że nie ma szans, a tamtego faceta spytaj po prostu, czy chce się jeszcze kiedyś spotkać... Może jak określisz na co on liczy, to będziesz wiedział, na co ty możesz liczyć. - Tłumaczy zawile, a ja powoli, sam do siebie, kiwam głową. Tylko nie wiem czy kiedykolwiek się odważę, żeby mu to powiedzieć. Pójście z kimś do łóżka jest zawsze łatwiejsze, niż rozmowa.

Growing Up Is Giving UpOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz